Sonderkommando i kobiety z wysypiska. Relacja z Festiwalu „Dwa Brzegi” Cz.2

Mateusz Romanowski
Korekta: Michalina Pągowska

Karolina Szarla w relacji z „Dwóch Brzegów” opublikowanej na stronie „Kultury Liberalnej” słusznie dostrzegła, że dwoma dominującymi tematami na Festiwalu było kino poświęcone kobietom i problemom związanym z imigracją. Pod tym kątem wyjątkowo dobrze prezentował się wybór dokumentów. Warto zestawić ze sobą „Nadejdą lepsze czasy” Hanny Polak i „Królową ciszy” Agnieszki Zwiefki. Oba obrazy łączy zbliżony typ narracji. O biedzie i wykluczeniu mieszkańców kremlowskiego wysypiska (w przypadku pierwszego filmu) i romskiego koczowiska (w przypadku drugiego) dowiadujemy się za pośrednictwem dorastającej Juli (której reżyserka towarzyszyła przez 14 lat) i 10-letniej Denisy. 

full_something_better_to_come_1-i_770Kadr z filmu „Nadejdą lepsze czasy” Hanny Polak

Swaska, oddalone 20 km od Kremla największe wysypisko w Europie, jest jednocześnie mieszkaniem dla grupy, odwołując się do tytułu książki Zygmunta Baumana, „ludzi na przemiał”. Ludzi pozbawionych opieki zdrowotnej, bez szansy na godną pracę, pijących wódkę „na rozgrzewkę” i w każdym momencie zagrożonych zawaleniem stertą śmieci. Losy mieszkających tam osób poznajemy za pośrednictwem Julii. Przyjęcie na początku filmu dziecięcej perspektywy wyraźnie tonuje wymowę filmu. Obrazy okrutnej biedy skonfrontowane są z niewinnymi grami, szukaniem zabawek i pierwszymi przygodami z alkoholem. Podobny dysonans poznawczy wzbudza słuchana przez mieszkańców_anki wysypiska żarliwa mowa Władymira Putina zatroskanego losem bezdomnych. Z każdą minutą film staje się coraz bardziej obdarty z nadziei i złudzeń. Na wysypisku kobiety doświadczają podwójnego wykluczenia. Ze względu na biedę i ze względu na płeć. Są gwałcone i pozbawione dostępu do środków antykoncepcyjnych. W znacznie jaśniejszych barwach poznajemy w „Królowej ciszy” romskie koczowisko. Główną bohaterką filmu jest 10-letnia, głuchoniema Denisa. Mimo swoich problemów dziewczyna fascynuje się tańcem i bollywoodzkimi filmami. Sceny z koczowiska zestawiane są z układami tanecznymi wymyślonymi przez bohaterkę. Fragmenty musicalowe, choć interesujące, raczej odwracają uwagę od głównych wątków, niż wciągają. Być może było to jedno z założeń reżyserki jeszcze bardziej podkreślające bajkową perspektywę. Na pewno wzbudza szacunek samo podjęcie niezwykle trudnego tematu. O skuteczności tej lekcji tolerancji mogły świadczyć wypowiedzi widzów na spotkaniu z reżyserką. Mieszkańcy_ki Wrocławia mówiły_li o tym, że dopiero za pośrednictwem „Królowej ciszy” poznali i zrozumieli swoich sąsiadów_ki. Do tego powinno służyć kino dokumentalne!

Skutecznie rozbraja stereotypy narosłe wokół osób bezdomnych film „Homme Less”, pełnometrażowy debiut Austriaka Thomasa Wirthensohna. Mark, główny bohater filmu, prezentuje się jako najbardziej stylowy bywalec Placu Zbawiciela. Przystojny, ubrany w markowe ciuchy, popijający kawę podczas pracy na laptopie. Potwór z najciemniejszych snów redaktorów „Uważam Rze”. Okazuje się, że bohater filmu wyglądający jak człowiek sukcesu jest bezdomny. Myje się w publicznych toaletach. Śpi na dachu przykryty czarnym materiałem, żeby nie zauważyli go pracujący budowlańcy. Sika do „kaczki”. Przy tym pracuje. Najczęściej jako fotograf mody. Rzadziej łapie inne prace w stylu odgrywania świętego Mikołaja. Bohater ukrywa swoją bezdomność przed przygodnie poznawanymi osobami, dawnymi znajomymi, a nawet własną matką. Cieszy to, że w fimie bardzo mocno zaakcentowano ekonomiczną sytuację bohatera. Film nie jest naszpikowany złotymi radami w stylu, „jak przetrwać, będąc bezdomnym”. Raczej ukazuje uczucia wiążące się z taką sytuacją takie, jak wstyd czy strach o codzienną egzystencję. Jasne, że bohater jest z pewnością w lepszej sytuacji niż inne osoby pozbawione dachu nad głową (starcza mu pieniędzy na opłacanie sobie ubezpieczenia, jedzenie w knajpach czy wizyty na siłowni), ale nadal powrót do czasów sprzed bezdomności jest dla niego nierealny. Obraz jest również dekonstrukcją wiary w sprawiedliwą, niewidzialną rękę rynku, która wynagrodzi tych, którzy są najbardziej utalentowani. Sam bohater śmieje się ze złotych myśli współczesnych coachów i trenerów rozwoju osobistego. 

Sporo filmów na tegorocznej edycji „Dwóch Brzegów” poświęconych było koszmarowi drugiej Wojny Światowej. Można było obejrzeć dokument poświęcony postaci Jana Karskiego („Karski i władcy ludzkości” w reżyserii Sławomira Grunberga), a podczas retrospektywy Margarethe von Trotty wyświetlane było „Rosenstrasse”, przejmująca opowieść o losach małżeństw „mieszanych” w hitlerowskich Niemczech. Zrozumiałym zainteresowaniem cieszył się wyjątkowo mocny „Syn Szawła”, pełnometrażowy debiut Laszlo Nemesza. Jest to opowieść o członku Sonderkommando – oddziału żydowskich więźniów asystujących faszystom w zagładzie – który pewnego dnia postanawia uratować duszę małego chłopca, chowając go zgodnie z zasadami judaizmu. Rozpoczyna poszukiwania rabina, który zmówi Kaddish. To, co najmocniej działa na korzyść filmu i jednocześnie najbardziej przeraża to skierowanie uwagi na stopień zmechanizowania działania Auschwitz. Kamera koncentruje się na monotonnych czynnościach wykonywanych przez bohatera. Drugi plan często jest niewyraźny, rozmazany. Rozkłada na łopatki udźwiękowienie filmu. Nie sposób nie poczuć się członkiem_kinią przedstawianego na ekranie piekła słysząc dookoła siebie wciąż poganiających kapo. Nie będzie przesadą napisanie, że jest to jeden z ważniejszych obrazów poświęconych Zagładzie. 

„Twarze” Magnusa Gertenna, przypominając o wydarzeniach 28 kwietnia roku 1945, kiedy setki osób uratowanych przed Zagładą przypłynęło do szwedzkiego Malmö, zabiera jednocześnie głos we wciąż roztrząsanej w mediach kwestii przyjmowania uchodźców_czyń. Reżyser postanowił odnaleźć postacie uwiecznione na filmach dokumentujących tamto wydarzenie, by przeprowadzić z nimi wywiady. Angielski tytuł „Every face has name” lepiej oddaje sens obrazu. Wyławiając z setek ocalonych pojedyncze osoby, wysłuchując opowieści o ich uczuciach, zwątpieniu i nadziei, którą żywili po uratowaniu przed śmiercią, reżyser postawił nas twarzą w twarz z bezsensem pytania o zasadność przyjmowania uchodźców. Niezależnie od tego, czy w mediach sceptycyzm ubierany jest w narrację nacjonalistyczną (smucąc się nad obcymi na naszej ziemi) czy ekonomiczną (rozpaczając nad obcymi zabierającymi nam pieniądze i miejsca pracy), coraz częściej pomija się fakt, że kiedy można uratować życie danej grupie osób, nie można pozostać bezczynnym_ą.

Z feministycznej perspektywy nie sposób nie zwrócić uwagi na film „Mustang” (reż. Deniz Gamze Erguven) i „Porzucony świat” von Trotty. Jednym z tematów opisywanego przeze mnie w poprzedniej części relacji „Intruza” było spustoszenie, które przynosi męska przemoc. „Mustang” i „Porzucony świat” ukazują nam moc siostrzeństwa. Rozumiejąc siostrzeństwo zarówno przez pryzmat feminizmu, jak i więzów krwi.

Film Erguvena bez zbędnych kontrowersji można nazwać turecką odpowiedzią na „Przekleństwa niewinności”. Film na bazie losów dziewczynek, które poprzez niewinną zabawę zostają poddane patriarchalnej opresji, ukazuje mnogość postaw i taktyk sprzeciwu. Nowy obraz von Trotty zdaniem samej reżyserki jest jej najbardziej osobistym filmem i próbą ucieczki od łatki „reżyserki od ważnych postaci i wydarzeń historycznych”. Próbą raczej udaną. Obraz poprzez brak mocno nakreślonego tła społecznego czy historycznego (co było normą w większości filmów autorki) nie ma ciężaru filmów takich jak „Rossenstrasse” czy „Obietnica”. Jednak nawet bez tego jest to dobry dramat, w którym odkrywanie następnych części niezwykle skomplikowanej historii pewnej niemieckiej rodziny trzyma w napięciu. 

Jako muzyczny freak nie mogłem przegapić „Wacken” (reż. Norbert Heitker), „Fresh Dressed” (reż. Sacha Jenkins) i „Pieśni bez ojczyzny” (reż. Ayat Najafi). „Wacken” jest dokumentem poświęconym największemu metalowemu festiwalowi w Europie. Jego reżyser odpowiadał w przeszłości między innymi za teledyski Rammstein. Na pewno robi wrażenie pod kątem wizualnym. Tak ogromne muzyczne przedsięwzięcie zostało zobrazowane na wiele sposobów, od ujęć z powietrza, poprzez te kręcone kamerami umieszczonymi na scenie aż po odtwarzane w zwolnionym tempie obrazy kąpieli błotnych. Niestety, poza sferą wizualną, trudno dowiedzieć się czegoś nowego o muzyce metalowej i jej odbiorcach. Wypowiedzi o rzekomym buncie przeciwko wszystkiemu idą w parze z debilnymi seksistowskimi żarcikami i koszulkami przyozdobionymi flagą konfederacji. Jako duchowy punk nie zostałem nawrócony na muzykę rogatego. Rewelacyjnie wypada z kolei „Fresh Dressed”. Początkowo miałem wątpliwości, czy, będąc fanem rapu, zniosę półtorej godziny gadania o relacjach między modą a hip-hopem, ale sam film okazał się wyjątkowo ciekawy. Świetnie nakreślający wzloty i upadki poszczególnych marek i mód istotnych dla rapu. Jest to w dużej mierze zasługa samych rozmówców, świetnie nakreślających społeczne tło poszczególnych przemian. Podczas oglądania „Pieśni bez ojczyzny” przypomniała mi się sentencja Virginii Woolf „For most of history, Anonymous was woman”. W Iranie od roku 1979 kobiety nie mogą występować na scenie w innej roli niż chórzystek. Dawne pieśni nie są wykonywane ani puszczane w radiu. Można je kupić ewentualnie pod stołem u ulicznego tragarza (proceder przypomina kupowanie pirackich płyt na dawnym stadionie X-lecia). Taki stan rzeczy pragnie zmienić Sara Najafi (śpiewaczka i kompozytorka, prywatnie żona reżysera), która pragnie zorganizować w Teheranie koncert śpiewany przez kobiety. Jest to piękny dokument o mocy muzyki i solidarności przekraczającej granice państw i prawa. 

design & theme: www.bazingadesigns.com