Więckiewicz: Uwolnić aborcję!

Pamiętam, że kiedy powstał tekst Natalii Broniarczyk o tym, że bycie za wyborem to za mało, że warto mówić “jestem za aborcją”, w różnych przestrzeniach internetowej debaty rozbrzmiały głosy: “no, ale po co mówić, że jestem za aborcją, może lepiej być za PRAWEM DO ABORCJI”. Już wtedy wiedziałam, że trzeba pisać dalej. Nie tylko o tym, że “pro-choice” to za mało, ale także, że “prawo do aborcji” to za mało. 

Na wstępie zaznaczę, że sama wiele lat tak mówiłam. Prawo wyboru, prawa reprodukcyjne, prawa pacjenta. To długo był język mojej codziennej pracy i aktywizmu. Jakiś czas temu zrozumiałam, że to zupełnie nie jest moja bajka. Dojrzałam do tego, że chcę więcej i inaczej. Teraz chcę powiedzieć publicznie, dlaczego mi – jako prawniczce – walka o “prawo do aborcji” przestała wystarczać oraz dlaczego już nie chcę używać tego określenia.

Skąd w ogóle wzięło się to “prawo do..”? Jednym z założeń systemu praw człowieka jest to, że istnieją sfery życia, które wymagają zabezpieczenia. Jeśli mamy do czegoś prawo, to instytucje państwowe mają być tak zorganizowane, aby to prawo zrealizować. I ten schemat działa w wielu przypadkach. Dla przykładu – prawo do ochrony zdrowia oznacza, że ma być system, w którym każda osoba ma zapewniony dostęp do tej ochrony. Czy tak faktycznie jest to już zupełnie inna sprawa. Ale trudno tu o trafniejszą konstrukcję niż prawo osoby i stojący za nim obowiązek państwa.

W kwestii aborcji jednak mam z tym poważny problem. Przede wszystkim dlatego, że to prawo ktoś (czyli władza nazywana ustawodawcą) musiałby mi dać, więc również stwarzałoby to okazję do tego, żeby je zabrać  – według zasad, nad którymi nie mamy żadnej kontroli oraz na które mamy bardzo ograniczony wpływ.

Niebezpiecznie dużo zależy więc od aparatu państwowego i bieżącego układu politycznego. Aborcja – powszechny i prosty zabieg medyczny – staje się w ten sposób sprawą polityczną, narzędziem politycznej rozgrywki, zabawą w “kto daje, kto zabiera”.

Po drugie dlatego, że za prawem do aborcji musiałby stać wspomniany obowiązek realizowania tego prawa. A obowiązek ten może być wykonywany albo nie. Tu zaś niebezpiecznie dużo nadal zależy od państwa i tego, jak funkcjonują rozmaite instytucje i jak wiele uprawnień im się da.

Wreszcie dlatego, że “prawo do aborcji” oznacza w zasadzie to, że musi istnieć jakieś “prawo aborcyjne”, jakiś akt prawny, który to reguluje. I na to też mam ogromny sprzeciw. Bo to jest właśnie sytuacja, w której o kształcie mojego prawa ktoś musi zadecydować. Ustalić w wiążący sposób i usankcjonować, kiedy mi ono przysługuje, a kiedy nie, jakie warunki mam spełniać i – przede wszystkim – kiedy można mi odmówić. To bardzo dużo władzy nad moim ciałem. Potem ktoś musi to prawo realizować. Prawo aborcyjne w praktyce jest samo w sobie antyaborcyjne, bo sankcjonuje wyjątki, dodatkowe wymagania, warunki odmowy wykonania zabiegu, ograniczenia czasowe, wiekowe itd. Daje zbyt dużą możliwość ograniczania tego “prawa” do aborcji, które niby daje i reguluje. I ciągle jest polem i okazją do rozgrywek o to, ile tego prawa dać, a ile tak naprawdę odebrać. Prawo do aborcji staje się faktycznie prawem o tym, jak do tej aborcji jednak nie dopuścić.

Chcę, aby ta sfera mojego życia pozostawała poza kontrolą państwa. Chcę, aby państwo się nie wtrącało w to, kiedy mogę przerwać ciążę. Nie chcę, aby ktoś za mnie decydował, ile mam czekać, kogo spytać o zdanie lub pozwolenie. I nie chcę, żeby to zapisywał w ustawie.

Dlatego właśnie nie chcę mieć prawa do aborcji, chcę WOLNOŚCI ABORCJI. Podczas, gdy prawo trzeba mi DAĆ, nazwać, opisać zasadami, uczynić jakieś organy i instytucje odpowiedzialnymi za jego realizację, o tyle wolność po prostu JEST. Jeśli wyjdziemy z założenia wolności aborcji – tego, że co do zasady mogę ją przeprowadzić, kiedy nie chcę kontynuować ciąży – odwracamy schemat, w którym tkwimy tyle lat. Jeśli mam wolność to za nią idzie przede wszystkim zakaz zachowań tę wolność ograniczających.

Pójdę jednak jeszcze o krok dalej. Bo wiele sfer życia – szczególnie w zakresie samostanowienia – pozostaje poza regulacją prawną. Nie ma żadnej ustawy, która mówi o wolności decydowania o tym, czy oddam swoje narządy lub szpik potrzebującym. Są tylko przepisy o tym, że nie można tego zrobić bez mojej zgody.

Z aborcją też mogłoby tak być. I powinno. Dlatego właśnie postuluję: UWOLNIĆ ABORCJĘ!

Wolna aborcja to aborcja wolna od regulacji prawnych, które naprawdę nie są konieczne. Wolność aborcji natomiast to wolność decydowania o niej i jej robienia wtedy, kiedy się potrzebuje.

PS. Uprzedzę pytania o to, jak sobie to wyobrażam w obecnym układzie politycznym (trwającym 25 lat, żeby nie było wątpliwości), żeby nie było ustawy o aborcji. Pytania wynikające zapewne z przekonania, że to przecież nie do osiągnięcia. Zdaję sobie sprawę z tego, że jest to droga bardzo daleka, że być może trzeba ją pokonać etapami i lata żyć w “obronionej” obecnej ustawie, kiedyś może w takiej, która zezwala na aborcję do 12 tygodnia. Ale chcę, żeby było jasne, że mi to nie wystarcza. Uważam, że to wolność aborcji powinna być celem. Ja go nie zamierzam ukrywać – ani za prawami reprodukcyjnymi, ani za “częściową liberalizacją”. Poprę każdy projekt dający więcej możliwości przerywania ciąży niż obecne prawo. Ale dopóki nie będzie wolności aborcji zawsze powiem: “to za mało”.

Karolina Więckiewicz – prawniczka, aktywistka, współzałożycielka grupy Aborcyjny Dream Team on Tour, działaczka Porozumienia Kobiet 8 Marca

design & theme: www.bazingadesigns.com