Engelking pisze z pozycji wykształconego mężczyzny, któremu nie grozi przemoc ze względu na płeć [POLEMIKA]

Jakub Wojtko

Felieton p. Engelkinga [link] jest zaskakującym wystąpieniem w obronie przemocy seksualnej, która wydawałoby się obrony nie potrzebuje, wszak jest w hegemonii, a jednak znalazł się jej stróż. Wszystko zaczyna się od refleksji autora na temat zestawienia w jednym szeregu ofiar różnego rodzaju aktów przemocy ze względu na płeć: jak to jest, że w jednym szeregu stają osoby o tak różnych doświadczeniach? 

zrzut ekranu kulturaliberalna.pl

Już śpieszę z wyjaśnieniem zagwozdki, #metoo jest inkluzywną akcją, która ma z jednej strony pokazać skalę zjawiska każdej przemocy, czyli nie tylko fizycznej, ale też i werbalnej, wobec kobiet, które niestety doświadczają jej na co dzień; jest to aspekt nazwijmy go roboczo negatywny: uświadomienie skali zjawiska seksizmu i przemocy. Dodatkowo należy pamiętać, że powszechna przemoc werbalna normalizuje przemoc jako taką i łatwiej wtedy o przejście do przemocy fizycznej, więc wulgarne komentowanie urody kobiet w barze umieszczone w odpowiednio masowym kontekście i biorąc pod uwagę systemowe konsekwencje jest czymś bardzo złym. 

Co więcej p. Engelking wykazuje się tutaj kompletnym brakiem empatii, ponieważ, kobieta, która została: „nazwana przez podpitego mężczyznę w barze „niezłą dupą”, mogła poczuć się naprawdę zagrożona, a w społeczeństwie w którym gwałt jest formą dyscyplinowania niepokornych kobiet, taka reakcja jest wręcz naturalna. Druga strona akcji to moja autorska teza i mówi, że jej pozytywny aspekt to pokazanie kobietom, że nie są jednostkowymi, wyjątkowymi przypadkami, które doświadczyły zła poprzez swoje błędy, tylko stały się ofiarami szerszego systemu opresji kobiet. Tyle słowem wstępu. 

Kluczowym dla tekstu p. Engelkinga jest rozróżnienie życia na sferę prywatną oraz publiczną. Snuje on rozważania jakoby między nimi nie było połączenia i że życie twórcy jest kompletnie rozdzielone od jego dzieł.

I o ile mowa tu o nie żyjących już osobach, to jak najbardziej się zgodzę; bardzo lubię czytać pisma Carla Schmitta, a dziś pieniądze, które wydam na jego książki idą do wydawnictwa, które, mam nadzieję, będzie wydawało dalej interesującą filozofię. Prosta sprawa, ale nabrałaby ona innego charakteru gdyby Schmitt żył, a czytanie jego prac wiązałoby się z finansowaniem Trzeciej Rzeszy. Jeśli mówimy o żyjących osobach, to hobbsowska dychotomia nie obowiązuje, mamy wtedy do czynienia z sytuacją opisaną przez Carol Hanisch, czyli prywatne jest publiczne. Twórca żyje z fanów, a konsument kultury świadomie wybiera na co chce przeznaczyć swoje pieniądze, a za pieniędzmi idzie prestiż, sława i możliwość wywierania wpływu społecznego, toteż odbiorcy kultury mają aktywny wpływ na życie innych ludzi.

Etyka nie może być prywatna, musi rościć sobie prawo do uniwersalizmu, toteż postawa: „nie interesuje mnie wina Weinstana, chce po prostu oglądać jego nowe filmy, a teraz tego nie będę mógł robić”, brzmi groteskowo, gdyż daje pierwszeństwo twórczości osoby, a nie jej zachowaniom. 

W dalszej części pojawia się bardzo odważna analogię, pomiędzy Weinsteinem, a Lechem Wałęsą. Sytuacja wokół tego drugiego sportretowana jest jako manichejska walka pomiędzy stronnictwem heroizującym, a krytykującym, bez odcieni szarości, zaś potem dla podkreślenia dramatyzmu pojawiają się takie postacie ja Lord Voldemort oraz Lex Luthor, mające uświadomić czytelnikowi, ze czyste zło istnieje tylko w świecie fikcji. To prawda, „bez moralności nie byłoby ludobójstwa”, dlatego też Lex Luthor prowadzi legalną firmę, a Voldemort ma origin story, które opowiada o nim kiedy nie był „czystym złem”. Paramonowicz był kiedyś zapewne uroczym dzieckiem, Józef Kuraś pomagał starszym, Josefa Fritzla lubili sąsiedzi, a Weisenstein przyczynił się do powstania wielu dobrych filmów.

P. Engelking w swoim tekście robi rozróżnienie na Weisenteina-prywatnego i Weisensteina-publicznego, jeden molestuje swoje współpracownice, a realizuje filmy, i z tego podziału ma wynikać, że możemy żądać jednego, bez drugiego, tak jakby to były dwie zupełnie różne osoby, jak gdyby Weisenstein był bohaterem zbiorowym, którego można oceniać w odseparowanych atomach. Tak nie jest.

To, że dr Clauberg w ramach akcji Paperclip zachował się przy życiu i przyczynił do rozwoju amerykańskiej misji kosmicznej, nie zmienia jego postaci. Cały czas mamy do czynienia z potworem, a osiągnięcia nie wiszą w jakimś popperowskim trzecim świecie idei, tylko w naszej codziennej rzeczywistości. Nie mówiąc już o tym, że nie ma czegoś takiego jak prywatna zbrodnia, kategoria wprost wymarzona dla sprawców przemocy domowej, oprawców i gwałcicieli, którzy lubią „załatwiać sprawy” za zamkniętymi drzwiami. Określenie to brzmi dodatkowo strasznie w kontekście tego, że jednym z ostrzy krytyki wycelowanym w akcje #metoo było właśnie nawoływanie do nie wyciągania „prywatnych brudów”. 

Co więcej p. Engelking nie pozostaje na tej tej pozycji i postawę, która nawołuje do potępienia twórcy jako osoby złożonej ze sfery prywatnej i publicznej nazywa „roszczeniem do bezgrzeszności”. Ciężko skomentować takie postawienie sprawy, bo wydaje mi się, że zasada „nie gwałć” nie jest od razu całkowitą bezgrzesznością, ale różne są standardy moralne. Niestety na końcu swojego tekstu dokonuje ekstrapolacji etyki dla której zakazanie przemocy seksualnej jest opresyjne. Oto cytat:

Co bowiem stanie się, jeśli zapanuje pełna bezgrzeszność? Na to pytanie odpowiedział dawno temu ktoś, kto Hobbesa w rankingu cynicznych rozwiązań przebił, czyli uroczy utylitarysta nazwiskiem Bernard de Mandeville. Jego „Bajka o pszczołach” opowiada o ulu, z którego wyrugowane zostało wszelkie zło, czego skutkiem było popadnięcie tegoż w ruinę. 

Jest to ciekawy przykład tego jak postrzegany jest patriarchalny system z pozycji uprzywilejowanej, bo rzeczywiście, gdyby doszło do zakończenia systemowej opresji kobiet, to mielibyśmy doczytania z popadnięciem dotychczasowego ulu w ruinę. Tak jak dla szlachty uwłaszczenie chłopów było końcem znanego im, bezpiecznego świata ufundowanego na wyzysku, tak dla wyznawcy etyki prywatnej zbrodni, świat w którym człowiek oceniany jest po całości swojego dorobku i nie nie toleruje się przemocy ze względu na płeć jest również końcem pewnego świata. 

P. Engelking pisze z pozycji uprzywilejowanej, wykształcony, mężczyzna, któremu przemoc ze względu na płeć grozi w o wiele mniejszym stopniu, aniżeli kobietom.

Podkreśla, że akcja #metoo osobiście go nie dotyczy, więc go nie interesuje, a to bardzo wąski horyzont etyczny, szczególnie kiedy mówimy o zjawisku w znacznym sposób konstytuującym życie połowy społeczeństwa (najpowszechniejsze kategorie dyscyplinowania w victim blame’ingu: wyzywający strój, prowokujące zachowanie, nieodpowiednie miejsce, złe towarzystwo), wtedy nawet jeśli stosujemy wadliwy rozdział na podzielone sfery prywatną i publiczną, to nie sposób nie zauważyć, że to właśnie problem publiczny. Liberalizm zamykający swoją perspektywę etyczną na partykularnym interesie, ignorujący systemowy problem społeczeństwa w którym funkcjonuje i stający w obronie przemocy seksualnej, traci kontakt ze swoimi korzeniami w postaci Johna Milla i Hariett Stuart-Mill, a zamienia się w wulgarny, prymitywny libertarianizm. 

design & theme: www.bazingadesigns.com