„Umrzemy, zrób coś proszę!”. Straż Graniczna i nocna wywózka do lasu

Dorota Borodaj –  reporterka, animatorka


Około 1:00 w nocy zabrzęczał telefon, pacnęłam w niego nieprzytomnie myśląc, że to sen. Po chwili znów brzęczenie. Sms od Hamida: „Dorota, odesłali nas!”. I następne: „Umrzemy. Jesteśmy w lesie, zrób coś proszę!”. Zabrali ich z siedziby SG w nocy, po jakimś czasie wysadzili w lesie i odjechali.

fot. archiwum pryw.

Historia sprzed 3 dni.

„Tam są ludzie” powiedziała Ala. Za parę godzin mieliśmy wyjeżdżać z Puszczy Białowieskiej, spędziliśmy w niej kilka ostatnich dni, dość dużą ekipą. Spacery, ogniska, grzyby, takie tam z końca lata.

Ala z Małgo poszły na ostatni spacer, przez łąkę na skraj lasu, gdzie stoją wielkie drewniane tuby. To megafony. Siada się w nich i słucha odgłosów puszczy. Tam się schronili. „Trzy osoby” – dodała.

Spakowała szybko coś do jedzenia i koc. Po 10 minutach byłyśmy na miejscu. Po drodze spotkałyśmy małżeństwo w średnim wieku, które wynajmowało kwaterę nieopodal – też ich zobaczyli, zanieśli im wodę, koc, kanapki.

Hamid mówił najlepiej po angielsku. Zapytałyśmy, czy potrzebują lekarza, skąd są. Powiedzieli, że z Afganistanu, z jakich prowincji, od kiedy są w drodze. Nagrałam to – przedstawiają się i proszą Polskę o ochronę międzynarodową w związku z sytuacją, w której się znaleźli.

Zebrałam od nich pełnomocnictwa dla prawnika, zrobiłam zdjęcia by mieć dowód, że panowie znajdują się w Polsce, zadzwoniłam po Straż Graniczną. Nagrałam, jak w ich obecności osoby przez nas spotkane ponownie proszą o udzielenie im przez Polskę ochrony międzynarodowej. Potem było długie czekanie – jeden z funkcjonariuszy spisywał w samochodzie nasze dane, dzwonił do przełożonych, spisywał, dzwonił. Padało.

Funkcjonariusze byli spokojni. Chcę to podkreślić, nawet w kontekście tego co nastąpi za chwilę. Rozmawiałam z jednym z nich, surrealistyczne – on z wielkim kałachem, zerknął panom za plecy – „A te puszki to państwo im przynieśliście?” Pan sąsiad zarumienił się pod maseczką – „Tak, no wie pan – polska gościnność”. Piwa oczywiście chłopaki nawet nie ruszyli, pan zabrał je z powrotem.

W końcu funkcjonariusze skinęli na chłopaków. Hamid i jego towarzysze spakowali się spokojnie, tubę sprzątnęli po sobie wiszącą na haczyku miotełką. Poprosiłam strażników o wiadomość, dokąd zostają zabrani a potem, w ostatniej chwili, wymieniłam się z Hamidem numerami telefonów. To też będzie ważne w tej opowieści.

W międzyczasie dostałam wiadomość – jedzie do nas Tadeusz Kołodziej, prawnik z Fundacji Ocalenie, pełnomocnik zatrzymanych osób i Aleksandra Chrzanowska ze Stowarzyszenia Interwencji prawne. Byli w Usnarzu, to ponad 60 km od nas. „Nie zdążą” pomyślałam, i odprowadziłam wzrokiem samochód Straży Granicznej. A potem wskoczyłam do auta, którym akurat podjechał mój mąż, pakujący przez ten cały czas nasze rzeczy i dzieci.

„Jedziemy za nimi!”. To było surrealistyczne, turlaliśmy się za autem straży, za nami Ala i Małgo, jak w jakimś kiepskim filmie szpiegowskim. Pokrętnie próbowałam wytłumaczyć dzieciom, co się dzieje. Wszystko im się mieszało „Ten pan w mundurze, z karabinem ucieka przed wojną?”. No nie synku, not exactly.

Miałam to wszystko w tyle głowy już wcześniej. Siedzieliśmy na tych wakacjach z tydzień, na pograniczu robiło się coraz goręcej. W końcu napisałam do koleżanki, właśnie z Ocalenia: „Kasia, a jak się spotka takie osoby, to co się powinno zrobić?”. Tak HIPOTETYCZNIE.

Nigdy wcześniej nie byłam w takiej sytuacji. Mam jedynie to. szczęście, że przez lata pracy najpierw w NGO a potem jako dziennikarka, mam w telefonie i w głowie sporo osób zajmujących się bardzo różnymi obszarami. Między innymi – pomocą prawną migrantom przymusowym. Tak dowiedziałam się, co powinnam po kolei zrobić i o co zadbać.

Pod siedzibą SG w Narewce ulga – samochód straży skręcił w bramę, czyli nie ściemniali. Dwadzieścia minut później dojechał do nas Tadeusz Kołodziej i Aleksandra Chrzanowska. Przekazałam wszystkie dokumenty i informacje, przybiliśmy piątkę, oni poszli do SG domagać się spotkania z osobami (nie udało się), my ruszyliśmy do domu.

Ok 1:00 w nocy zabrzęczał telefon, pacnęłam w niego nieprzytomnie myśląc, że to sen. Po chwili znów brzęczenie. Sms od Hamida: „Dorota, odesłali nas!”. I następne: „Umrzemy. Jesteśmy w lesie, zrób coś proszę!”. Zabrali ich z siedziby SG w nocy, po jakimś czasie wysadzili w lesie i odjechali.

Piszę i dzwonię do Oli i Tadeusza, chyba śpią, zapieprzają na granicy od kilku dni, muszą być padnięci. Hamid pisze, że pełnomocnik nie przyjechał. Tłumaczę, że nie został wpuszczony. Próbuję go uspokoić, proszę żeby spróbowali znaleźć bezpieczne miejsce na noc. Co to w ogóle za rada-jest środek nocy i środek puszczy wuj wie gdzie.

Nie śpię do 3:00, zrywam się o 6:00 . Wiadomość od Oli, pyta, czy znam ich lokalizację. Hamid: „Jesteśmy blisko Białowieskiego Parku Narodowego. Dzień dobry Dorota!”. Pinezka to potwierdza. Wywalili ich w rezerwacie ścisłym, gdzieś pod granicą. Dziki kawał Puszczy. Ale są nadal w Polsce!

Czasem łapią zasięg, przesyłają pinezkę. Tadeusz Kołodziej z Fundacji Ocalenie, ich pełnomocnik i Franek Sterczewski pędzą spod Usnarza, powiadamiam też Marię, znajomą która akurat jest w okolicy, do akcji dołącza Joanna Pawluśkiewicz i jej puszczańska ekipa – czekają na Tadka i Franka.

Przed 9:00 Hamid pisze: „Tu są zwierzęta! Musimy wydostać się z tego lasu, jest tak niebezpiecznie!”. Domyślam się, że widzą żubry. Proszę, żeby spokojnie się od nich oddalili ale nie gubili zasięgu. Tam, gdzie chodzą, są bagna, rozlewiska, muszą uważać.

W końcu tracą zasięg na dobre. Od czasu do czasu piszę „Are you ok?”. Wiadomość nieodebrana.

Po 15:00 kładę synka na drzemkę, ma gorączkę, ciepłe ciałko mnie usypia. Po 16:00 zrywam się, zerkam w telefon. Wiadomość sprzed 20 minut od Hamida: „Hello dear Dorota! I’m ok!”. I pinezka. Jezu, są tak blisko ekipy na miejscu! Piszę do nich, po minucie sms: „Jedziemy tam!”.

Piszę do Hamida – „Stay there!”.

Znów bez zasięgu.

Gapię się w ekran przez dwadzieścia minut. Nie mrugam.

17:00. Franek Sterczewski: „Mamy ich!!”.

Potem dowiedziałam się, że do trójki chłopaków których spotkałam, dołączyło kilkoro innych. Najmłodszy nie ma jeszcze 18 lat, jest w najgorszym stanie, błąkał się długo po lesie, zabrała go karetka. Na miejscu długo działają aktywiści – karmią zupą, rejestrują opowieści, uspokajają.

Po wezwaniu Straży Granicznej Tadeusz i Franek jadą za nimi. Od rana następnego dnia działają dalej – próbują spotkać się z zatrzymanymi osobami. Tu nie znam już szczegółów – chyba im się nie udaje ale zdaje się, że dopuszczają tam kogoś z Biura Rzecznika Praw Obywatelskich.

Od momentu odnalezienia ich nie mam kontaktu z Hamidem – nie piszę, bo nie chcę mu mącić w głowie, kto zajmuje się teraz tym, by objęły ich odpowiednie procedury. Procedury – nie nocna wywózka do dzikiego lasu i popychanie kolbami.

Kiedy to piszę, myślę o grupie zatrzymanej pod Jurowlanami, w nocy z soboty na niedzielę, kilkanaście godzin przed naszą akcją. Było tam niemowlę, była dziewczynka w wieku mojej córki – na zdjęciu ma potargane włosy i zmęczone oczy, były małe chłopaki, staruszka. Do dziś nie wiadomo, co się stało z tamtymi ludźmi. Samochody SG zabrały ich w różnych kierunkach. Zablokowali możliwość dojazdu pełnomocnikowi. Byli ludzie, ale już nie ma.

Kiedy to piszę, wprowadzają właśnie w Polsce na pasie przygranicznym stan wyjątkowy. Ograniczy to, o ile zupełnie nie zablokuje, możliwość wsparcia prawnego i interwencji kryzysowych ze strony organizacji pozarządowych. Przestraszeni mieszkańcy przygranicznych miejscowości, nakręcani przez publiczne media, może będą jeszcze czasem dawać wodę znalezionym ludziom, a może tylko dzwonić po Straż Graniczną i pokazywać palcem: „Tam!”. Straż będzie tych ludzi wywozić pod granicę i zostawiać w lesie. Popychać kolbami, pokazywać palcem w stronę Białorusi: „Tam!”.

Na Białorusi będą stać żołnierze Łukaszenki. Może ci sami, którzy eskortowali uciekających. Są nagrania, zdjęcia, nikt przy zdrowych zmysłach nie ma wątpliwości, jak to wszystko działa. Pokażą palcem w stronę granicy.

design & theme: www.bazingadesigns.com