„Terroryzm to teraz państwo Łukaszenki”. Rozmowa z anarchofeministką z Mińska

Z anarchofeministką z Mińska, o sytuacji w Białorusi rozmawia Małgorzata Yaga. Redakcja tekstu: Jul Żabowskx, Iga Dzieciuchowicz, Kamila Kuryło


Rozmowa odbyła się 16 grudnia. Publikujemy ją dziś z okazji niedawnej rocznicy masowych protestów, które wybuchły tuż po sfałszowanych wyborach, dzięki którym Łukaszenka wciąż utrzymuje się przy władzy.

fot. archiwum OŁ

Małgorzata Yaga: Jak Cię przedstawić?

OŁ.: Jako „OŁ.”, anarchofeministkę z Mińska. Mieszkałam w różnych krajach, teraz mieszkam w Mińsku. W tej chwili nie jest łatwo stąd wyjechać, bo granice są pozamykane, a obywatele i obywatelki Białorusi nie są wypuszczani z kraju. Ale też nie wyobrażam sobie być gdzieś indziej. Przyleciałam do Mińska 12 sierpnia (2020 – dop. Red) i od tego momentu nie wyjeżdżałam z kraju. Kilka razy dostałam propozycje, żeby wyjechać z powodów bezpieczeństwa, ale dla mnie to byłoby trudniejsze: wyjechać, nie wiedzieć kiedy się wróci, czy przeciwko mnie toczy się jakaś sprawa.

Od czego to wszystko się zaczęło?

Mieszkańcy Białorusi stwierdzili, że mają dość, że system kłamie, prezydent sfałszował wybory. Nie miałam nadziei na to, że te wybory mogą coś zmienić. Ale jak wróciłam, zobaczyłam prawdziwe społeczeństwo obywatelskie. Ludzie dotąd bierni nagle się zaktywizowali. Przez te 26 lat, kiedy Łukaszenka jest prezydentem, dla wielu osób było normą, że w kraju jest jeden główny człowiek, od którego wszystko zależy. Co parę lat pojawiają się alternatywni kandydaci i zaraz znikają. W tym roku (2020 – dop. Red.). Łukaszenka zaczął stosować swoją zwykłą taktykę wsadzania kontrkandydatów-mężczyzn do więzienia. Ale tym razem sytuacja rozwinęła się nietypowo, ponieważ żona jednego z nich,

Swietłana Cichanowska, stwierdziła, że będzie kandydować i zaczęła zbierać podpisy. W czerwcu, kiedy wszyscy męscy kontrkandydaci byli zneutralizowani, kobiety z różnych bloków politycznych połączyły siły. Po 26 latach opozycji udało się dogadać i wystawić wspólną kandydatkę. Trzy kobiety wspólnie zaczęły agitować za zmianami. Okazało się, że Białorusini, którzy są raczej seksistowskim społeczeństwem, zagłosowali 9-go sierpnia na Swietłanę Cichanowską. Większości tak naprawdę nie chodziło o to, że chcieli kobietę na prezydentkę, tylko stwierdzili, że już wszystko jedno kto, byle nastąpiły zmiany. Według oficjalnych wyników Łukaszenka i tak uzyskał osiemdziesiąt kilka procent. Więc dziewiątego sierpnia ludzie przyszli do lokali wyborczych, żeby zobaczyć oficjalne listy, a list nie było. Od tego momentu organizowano oficjalne protesty, zaczęły się wzmożone aresztowania.

Jak to wyglądało?

Ludzie zaczęli wychodzić na ulice w tysiącach. Największe demonstracje w Mińsku liczyły 300 tysięcy osób. Te marsze odbywały się w niedziele. W sobotę zaczęły się Marsze Kobiet. Z perspektywy Polski to może być oczywiste, że kobiety wychodzą na ulice, ale w Białorusi ani razu nie dostałyśmy zgody na to, żeby zorganizować na przykład „One Billion Rising”. Państwo nam nie pozwalało nawet zatańczyć przeciwko przemocy. Jestem w różnych inicjatywach i wiem, że nigdy żaden protest kobiet nie był dozwolony. A tu nagle kobiety nie czekają na pozwolenie i wychodzą w liczbie 20., 30., 40. tysięcy. W poniedziałki odbywały się protesty osób starszych, w czwartki osób z niepełnosprawnościami. Każda grupa mogła sobie znaleźć jakiś dzień.

Czego się domagali?

Ludzie byli naprawdę zdeterminowani, chcieli szerokich zmian, które nie będą dotyczyły tylko większości. Często pada argument, że „nas jest więcej” niż zwolenników Łukaszenki. Dla mnie to nie jest argument. Taka pseudo-demokracja doprowadzi do tego, że znowu będą grupy wykluczone. Więc wydaje mi się bardzo ważne, żeby widzieć i zaznaczać różnorodność tego protestu. To nie jest jedna grupa ludzi, która idzie obalić rząd. To jest różnorodna grupa osób z rozmaitych kontekstów.

Jesteście w stanie budować sojusze z grupami, z którymi na co dzień nie współpracujecie?

Nie jest łatwo, ale trzeba pamiętać, jaki jest cel. Wszystko zależy od sytuacji. Jeśli przede mną jest osoba, z którą na wolności nie mogę się dogadać z powodu poglądów politycznych, na przykład osoba o wartościach nacjonalistycznych, to kiedy ta osoba idzie do więzienia, jest torturowana i ubezwłasnowolniona, to dla mnie ważne jest przede wszystkim, żeby ta osoba wyszła. Wtedy mogę z nią polemizować.

Jakie są inne strategie oporu poza wychodzeniem na ulicę?

Są przeróżne formy oporu, m.in. strajki biznesów małych i średnich. Niestety po październiku większość tych firm musiała się zamknąć. To jest dołujące, ale też pokazuje, że władza się boi, ujawnia słabe miejsca w systemie. Bo jeśli biznes przestaje pracować, to nie ma wpływów z podatków, a gospodarka Białorusi jest w coraz gorszym stanie. Wiele firm i korporacji, wyprowadza się za granicę. W Internecie szeroko dyskutowany jest obecnie pomysł odłączenia białoruskich banków od systemu SWIFT. To byłby poważny cios dla władzy, choć z drugiej strony, wtedy jak zwykle o losach ludzi decydowałyby banki i pieniądze. Puenta jest taka, że pojawiają się bardzo różne strategie oporu. Według mnie najbardziej niebezpieczne dla władzy jest to, że ludzie cały czas się jednoczą i wymyślają nowe działania. System jest jak domek z kart: jeśli wiatr zawieje jednocześnie
z różnych stron, to upadnie wszystko.

Reakcją na protesty są represje. Jak działają poszczególne służby?

Ze służbami jest tak, że prawie nigdy nie wiesz, z kim masz do czynienia. W pewnym momencie na ulicy zatrzymuje się busik, z którego wyskakują osoby w kominiarkach. Oczywiście nie przedstawiają się, tylko wsadzają cię do samochodu i wywożą. Na protestach najczęściej jest to OMON – specjalistyczne oddziały milicji. To jest taka bardziej wysportowana milicja do tłumienia i pacyfikacji. Żeby dostać się do OMON-u, trzeba przejść specjalne testy psychologiczne i sprawności fizycznej. Funkcjonariusze OMON-u to wąska grupa, ok. 2.5 tysięcy osób, ale wiedzą, że będą chronieni przez władzę i zrobią dla władzy wszystko. Te gwałty, pobicia i śmierci w sierpniu – to robił OMON.

Są inne oddziały?

GUBOPIK to oddział, który zajmuje się terroryzmem. Na celowniku GUBOPIKA są przede wszystkim grupy anarchistyczne, bo władze chcą je traktować jak terrorystów. Na przykład Mikołaj Dziadok był aresztowany przez GUBOPIK o 23.00 w swoim domu i wyglądało to jak w amerykańskim filmie. GUBOPIK nie ma hamulców. Metody, które stosują, żeby wydobyć informacje, są bardzo okrutne. To nie są typowe pobicia. Są jeszcze OBEP i DFR – oni szukają tych, którzy finansują protesty. Na przykład często sprawdzają NGO-sy. Dowiadują się, czy pieniądze z zagranicznych grantów nie idą przypadkiem na działania polityczne. Albo w ogóle skąd ktoś ma pieniądze. Oprócz tego, w całym tym systemie są jeszcze pracownicy komisariatów, pracownicy komitetów śledczych, sądów, prokurator itd. Oni nie łapią na ulicy, ale też stosują przemoc i demonstrują władzę, żeby się „wykazać”.

Są jeszcze cihari, kim oni są? 

Ogólnie w Białorusi co czwarta osoba jest związana z systemem policyjnym. Cihari to są osoby, które nie są w żaden sposób oznaczone, tylko współpracują. Wyglądają tak samo jak inni, niczym się nie różnią. Są wśród demonstrantów albo wchodzą do czatów, śledzą informacje i je przekazują. Na przykład podczas spraw sądowych za marsze kobiet były pokazywane screeny naszych rozmów na czatach. Czat zamknięty, a screeny są – cihari są wśród nas. Z ich powodu rodzi się brak zaufania: „czy na pewno mogę ci zaufać?”.

Aktywiści i aktywistki są dziś oskarżane o terroryzm. Czy zawsze tak było za Łukaszenki?

Dawniej działania anarchistów klasyfikowane były jako czyny chuligańskie. A od minionego roku traktuje się je jako terroryzm, mimo że działanie jest dokładnie to samo: świadome niszczenie mienia systemu. Ale słowo terroryzm w Białorusi kojarzy się z 11 września, z ISIS. Terrorysta to jest po prostu nie-człowiek, terroryzm to jest najgorsze, co może wyprawiać bandyta. Więc władze będą pod pretekstem terroryzmu dawać absurdalnie duże kary za typowe dla anarchistów rzeczy. Na przykład dwa lata więzienia za graffiti „Nie zapomnimy”. W efekcie, jeśli mój kolega jest oskarżany o terroryzm, to ja zaczynam się bać, że ja też będę i ten strach mnie stopuje. Zastraszanie ruchu anarchistycznego, aktywistycznego jest ważnym działaniem GUBOPIKA, mediów, KGB. Ich główny cel to wzbudzać wśród ludzi coraz większy strach. Nieważne kim jesteś, masz pieniądze czy nie, prowadzisz biznes, jesteś pracownikiem, jesteś nastolatką czy 80-letnią kobietą, mężczyzną, nie ma różnicy. System i tak znajdzie coś, za co cię wsadz, jeśli będziesz dla niego niewygodna. Terrorystą jest państwo, zwłaszcza rządy Łukaszenki.

fot. archiwum OŁ.

Jak wygląda pobyt w białoruskim areszcie?

Kiedy osoba jest aresztowana, to najpierw jedzie na komisariat dzielnicy. Tam zapadają decyzje o jej losie: na Okrestina – areszt czasowy lub administracyjny; Wołodarka – więzienie dla spraw karnych przed wyrokiem; Amerykanka to jest więzienie KGB w Mińsku i jeśli tam trafisz to jest już bardzo źle. Ale takie pierwsze więzienia to areszt śledczy na ulicy Okrestina i Żodzina – więzienie-satelita 40 km od Mińska. Na początku tych miejsc wystarczało, ale teraz jest ich więcej, bo są Baranoviche, Mochylow, itd. Od kiedy są protesty, w Mińsku osadzonych jest o wiele więcej niż miejsc. Ostatnio pojawiła się informacja, że pod Mińskiem budują nowe więzienie.

Jakie warunki tam panują?

Są różne cele, od jednoosobowych do 10-osobowych. Tylko że czasami siedzi po 30 osób w jednej celi. Toaleta jest w środku, w niektórych celach nie ma wody, jedzenie jest fatalne. Materace są śmierdzące, w okresie zimowym jest wilgotno, zimno, nie do wytrzymania. Latem nie ma czym oddychać. W więzieniu bardzo często chorujesz. Od koronawirusa, przez choroby skóry, anginy, po sepsę. Oczywiście panuje blokada informacyjna, więc nie masz pojęcia, co się dzieje na zewnątrz. Nie ma widzeń, chyba że masz pieniądze i dobrego adwokata lub adwokatkę, to może uda mu/jej się dostać do ciebie choć na chwilę. Mówimy, że adwokaci są bardzo drogimi listonoszami. Istnieje co prawda ruch pisania listów do osadzonych, ale te listy nie zawsze dochodzą. Osoby osadzone, które wyglądają nienormatywnie, kłirowo też mają przerąbane. W więzieniu każda osoba na początku przechodzi kontrolę, musi się rozebrać, takie niby badanie lekarskie. Tylko że takie badanie robi ci osoba w kominiarce, czarny robot w pomieszczeniu z białymi kafelkami. Homofobiczne „żarty”: „czy ty jesteś chłopak, czy dziewczyna, zaraz wrzucimy cię do męskiej celi, zostaniesz zgwałcona” itd. Dużo takiego gówna, do którego niby jesteś przyzwyczajona, ale kiedy masz dodatkowo relację władzy, bo zostałaś zatrzymana, to jest trauma.

Zdarzają się tortury?

Na początku sierpnia (2020 – dop red.) tortury, pobicia i znęcanie się psychiczne w więzieniach były codziennością. Na przykład jesteś w celi, gdzie jest potwierdzony koronawirus, a masz tylko malutkie okienko. Nie wypuszczają cię na spacery, w ciągu dwóch tygodni trzy razy wyprowadzają cię na kąpiel. Albo w celi przez cały czas pali się światło. No i możesz dostać paczkę raz w tygodniu – niby z powodu koronawirusa. Nie masz ciepłych ubrań, nie masz też ciepła od bliskich. Jest siostrzeństwo i wsparcie wśród osób w celach, ale jednak to jest dołujące.

Jakie są relacje w celi?

To jest ciekawy temat, bo spędzasz z osobami w celi wiele dni. Nie ma internetu, nie macie co robić, o czymś trzeba rozmawiać. Więc osoby zaczynają się dzielić wiedzą. Na przykład o feminizmie, opowiadają o swoim doświadczeniu bycia lesbijką w Białorusi, inne mówią o tym, co znaczy być wielodzietną matką. Masz poczucie wsparcia, ktoś cię słucha. Więc paradoksalnie te areszty, które miały rozbić protest, konsolidują go. Osoby, które inaczej nigdy by się nie spotkały, zawierają bliskie relacje. Nie znam osoby, która by nie utrzymywała kontaktu z koleżankami z celi.

Co ze wsparciem prawnym?

Słyszy się takie żarty, że najbardziej niepotrzebnym zawodem w Białorusi jest prawnik. Możesz być super fachowcem ekspertem czy ekspertką, ale tak naprawdę twoja wiedza na nic się nie przydaje, bo te wyroki są już wcześniej znane. Prawnicy jako grupa zawodowa są coraz częściej są zagrożeni, bo mogą pójść do więzienia albo można im odebrać licencję za to, że powiedzą coś niezgodnego z linią władzy. Prawo nie chroni prawników, ale też prawnicy nie chronią więźniów politycznych. Nie to, że nie chcą, tylko nie mają możliwości. Mimo to ja zawsze bardzo dbam o to, żeby osoby, które wspieram, miały prawników. Osoba oskarżona wie, że nie jest sama, że ma wsparcie, że walczymy o nią. Na przykład „Wiosna” prowadzi zawsze listy osób aresztowanych. Wolontariusze „Wiosny” edukują ludzi, co mają robić, jeśli ich bliscy są aresztowani. Informują, gdzie ich szukać. W sądach zawsze są przedstawiciele „Wiosny”. Nie jest to jedyna organizacja tego typu, ale wydaje mi się, że stworzyła szkielet dla innych organizacji prawniczych. „Wiosna” jest wzorcem, jak można pracować będąc prawnikiem, uczciwym prawnikiem.

A jak jest teraz z Internetem?

W Białorusi nigdy wcześniej nie było sytuacji, żeby nie było Internetu. 9-go sierpnia Internet został odłączony. W całym kraju nie było ani Wi-Fi ani Internetu mobilnego. Wszystko przestało działać – również korporacje i banki. Dopiero 13-go sierpnia Internet wrócił przy pomocy różnych Proxy. To była kolejna próba blokowania przez władze informacji o tym, co się działo. 10-go sierpnia, kiedy w Mińsku były największe protesty, rewolucja z czołgami na ulicach, w telewizji państwowej pokazywano, jak się hoduje pszczoły. Od tamtej pory, co niedzielę Internet jest blokowany. Ludzie nie mogą się komunikować, nie da się nadawać na żywo, dziennikarze i dziennikarki nie mogą pokazywać całej prawdy.

Jakich narzędzi sieciowych używacie?

Teraz w Białorusi spośród popularnych komunikatorów najbezpieczniejszy jest Telegram, są czaty osiedlowe bloku czy dzielnicy. Opozycyjne media są obecne na Telegramie, w pierwszej kolejności to tam sprawdza się newsy, dlatego władze koncentrują się przede wszystkim na blokadzie Telegramu. Za administrowanie czatu grozi sprawa karna. Teraz czaty administrują głównie osoby, które są za granicą. Czatów jest milion – ludzie wrzucają tam pomysły, myślą co dalej, robią sondy, podejmują decyzje. Przez jakiś czas była sonda: „Wychodzimy dalej do centrum czy zostajemy na osiedlach”. Okazało się, że ludzie chcą dalej protestować, ale w swoich lokalnych społecznościach. Tak zaczęli robić i w efekcie jest o wiele mniej aresztowań.

fot. archiwum OŁ.

Jaki jest odbiór tęczowej flagi na protestach?

Kiedy wyszłyśmy pierwszy raz z tęczowymi flagami, to słyszałyśmy komentarze typu: „Idźcie stąd”, „To nie jest wasze”, „My tu jesteśmy w innej sprawie, walczymy o wolność, a nie o wiadomo kogo”. Było trochę agresji, ale też czułam dużo wsparcia, czasami odbywały się fajne dyskusje. My też często pod tęczowymi flagami szłyśmy z muzyką i było super. Osoby przychodziły do nas potańczyć, zrobić sobie zdjęcia z tęczą. W Białorusi to ogromna odwaga wyjść na ulicę pod innym sztandarem, a nie pod typowymi flagami, do których protest jest przyzwyczajony.

A co z biało-czerwono-biała flagą?

Obecna flaga państwowa Białorusi jest czerwono-zielona. Flaga biało-czerwono-biała pojawiła po I Wojnie Światowej jako symbol ruchu narodowego. Po 1990 roku partie polityczne używały jej, żeby podkreślić, że są w opozycji, flaga stała się flagą opozycyjną. Ale ten rok jest pod tym względem wyjątkowy, bo nie ma opozycji w formie partii. Flaga biało-czerwono-biała stała się symbolem protestu. Za tę flagę wywieszoną w oknie jest do 15 dni więzienia. Choć osobiście nie czuję więzi z tym symbolem, bo dla mnie wolność nie zależy od koloru flagi na danym terytorium, to wspieram osoby, które idą pod tymi flagami. Za żadną flagę nie powinno się wsadzać do więzienia. W ogóle więzienia nie powinny istnieć ani dla ludzi, ani dla zwierząt. Z tą flagą wiąże się też kilka komicznych historii, na przykład nie kupisz już w sklepie biało-czerwono-białych ciasteczek. Jest mróz, zamarzają rzeki i jeziora, a ludzie kładą flagi pod wodę. Dzień pracowników służb komunalnych zaczyna się od tego, że próbują wykuć te flagi spod lodu. Te kolory stały się niebezpieczne dla władzy.

Jak sobie nawzajem pomagacie?

Dużą rolę odgrywają systemy wsparciowe w postaci czatów. Potrzebujesz samochodu, żeby coś przewieść, potrzebujesz zostawić dzieci, potrzebujesz leki, jedzenie – piszesz na czacie. Albo taka sytuacja: Raman Bandarenka został zabity na Placu Zmian za to, że wyszedł bronić swojego dziedzińca. Po pogrzebie ludzie przyszli na osiedle, żeby okazać wsparcie. Przyjechał OMON. Część osób uciekło, a część przesiedziało w kilku mieszkaniach jednego bloku aż do następnego dnia, w ciszy, po ciemku, po 20-30 osób w jednym mieszkaniu. To mieszkańcy ich wpuścili, dali jedzenie, a oni w nocy na czacie dogadywali się, co robić i w końcu postanowili wyjść wszyscy razem, żeby nie dać się wyłapać.

Jak sobie radzisz ze stresem?

Dużo swojego aktywizmu poświęcam na to, żeby wzmacniać inne osoby. Prowadzę warsztaty, spotkania wsparciowe dla grup oddolnych. Często problem polega na tym, że osoby doświadczające przemocy systemowej widzą te wszystkie masakry, które się dzieją w kraju i myślą: „inni mają gorzej, ze mną jest jeszcze ok”. Już mają traumy, ale nie potrafią mówić o tym, co się z nimi dzieje, nie potrafią nazywać emocji, dlatego bardzo ważna jest pomoc psychologiczna. Osoby coraz częściej korzystają z terapii. Z drugiej strony, życie prywatne ogranicza się do minimum. Warto pamiętać, że życie prywatne anarchistów czy spotkania grupowe często kończą się tym, że cała grupa zostaje aresztowana, na przykład w piątek w jakiejś kawiarni. Ludzie zaczynają się bać. Ważne, żeby jednak przełamywać ten strach i spotykać się, być w kontakcie, wyjeżdżać, odpoczywać. Nie zapominać o sobie. Rewolucja rewolucją, ale jeśli będę bez zasobów, to nic nie zrobię. Dlatego bardzo ważne jest, żeby dbać o siebie w pierwszej kolejności, o jedzenie, sen, o bliskie relacje. Pójść do parku popatrzeć na kaczki, spotkać się na urodzinach, a nie tylko w sądach na rozprawach. I nie mieć z tego powodu poczucia winy. Bo jeśli mam poczucie winy, to łatwo mną manipulować i właśnie wtedy jestem najbardziej narażona na przemoc państwową.

Poziom lęku rośnie?

Lęk wzrasta. Ludzie wyjeżdżają, bo się boją. Strach, zmęczenie, plus doświadczenie więzienia, które jest hamujące. Każdy radzi sobie inaczej: ktoś co miesiąc zmienia mieszkanie, ktoś nie spotyka się nigdzie, gdzie są więcej niż dwie osoby. Wiele osób doświadcza wypalenia aktywistycznego. Totalne wypalenie powiązane z depresją.

A jak wygląda sytuacja poza Mińskiem?

Geograficznie Mińsk jest najbardziej rewolucyjny, bo to tu jest najwięcej zasobów.
W miastach obwodowych sytuacja jest gorsza, bo ludzie boją się stracić pracę, więc protesty tam są mniejsze. Co nie znaczy, że te regiony wspierają Łukaszenkę. Na przykład w Grodnie była wegańska knajpa, Nasterka, która niedawno musiała się zamknąć, bo ekipa w październiku brała udział w strajku. Sanepid i inne kontrole zmusiły ich do zamknięcia. Najbardziej cierpią małe biznesy i oddolne inicjatywy, które po prostu znikają. Osoby są zdołowane, zastraszane, często zmuszone wyjechać za granicę po zamknięciu działalności. Cel jest taki, żeby odizolować zbuntowane jednostki wsadzając je do więzienia, albo doprowadzić do tego, żeby same wyjechały.

Jaka jest rola ruchów oddolnych i anarchistycznych?

Ważne jest to, że białoruska rewolucja nie ma jawnych liderów politycznych. Przez kilka lat byli liderzy partii politycznych, ale gdy lider został wsadzony do więzienia, w efekcie partie przestawały istnieć. W tym roku protest polega na oddolnych działaniach. Tak naprawdę każdy aktywista i każda aktywistka, nawet 80-letnia kobieta, która idzie na protest, żeby wesprzeć swojego wnuka czy wnuczkę, a potem siedzi w więzieniu, jest anarchistką. Przełamała strach, aktywizuje się z innymi, rysuje plakat, chce obalić system, w którym nie pozwalają jej wyrażać swojego zdania. Dlatego anarchizm przestaje kojarzyć się z terroryzmem. Terroryzm to teraz państwo Łukaszenki.

 Jak ludzie organizują wyjazdy?

Bywa różnie. Niektórzy planują swoje wyjazdy, uczą się języka, szukają pracy i wyjeżdżają, ale niestety większość osób nie ma czasu na przygotowanie, wyjeżdżają z godziny na godzinę. W obu przypadkach nie jest ich marzeniem, żeby mieszkać w innym kraju. To sytuacja, do której są zmuszeni. Najważniejsze jest bezpieczeństwo. Dbam o to, żeby w moim otoczeniu nie potępiać osób, które wyjeżdżają. To jest bardzo trudna decyzja, zwłaszcza dla najaktywniejszych. Wyjeżdża się nie dlatego, że gdzieś jest lepiej, tylko żeby wyżyć. Każda osoba przebywająca gdzie indziej niż w białoruskim więzieniu jest w stanie zrobić więcej dla świata, niezależnie, gdzie mieszka. Osoby wyjeżdżające często nie mają pieniędzy, potrzebują finansowego wsparcia. Na przykład studentki i studenci po represjach w październiku wyjeżdżali nagle, bez niczego. Rano idziesz na uniwersytet, wieczorem już jesteś w Kijowie. Kijów jest bardziej przyjazny dla osób z Białorusi, bo można dogadać się po rosyjsku. Znasz język, możesz znaleźć pracę i być samodzielna. Znam osoby, które przyjechały do Polski i zaraz wyjeżdżały, bo Polska była dla nich nieprzyjemna. Wiem, że jest super wsparcie i dużo dobrego, ale są też sytuacje trudne, podwójna trauma.

fot. archiwum OŁ.

Jak najlepiej wspierać protesty w Białorusi i osoby uchodźcze?

Ważne, żeby reagować na komunikaty z Białorusi i wyrażać solidarność. To działa. Zagraniczne media i presja międzynarodowa mają wpływ. Łukaszenka nie może mówić, że w Białorusi jest spokojnie, kiedy są dowody na to, że nie jest. Konkretne dowody na ciałach konkretnych ludzi. Można pisać listy do osadzonych. Ważne też, żeby zadbać o osoby, które przyjeżdżają do Polski i nie znają języka. Pomoc w znalezieniu niedrogiego mieszkania, ze znalezieniem pracy. Poza tym, wiadomo, że informowanie, pisanie, mówienie o sytuacji białoruskiej. Robienie dyskusji wokół tego tematu, dawanie przestrzeni osobom, które doświadczyły przemocy i traumy. Przecież to, co się dzieje w Białorusi, to nie jest wyjątek – na mapie świata jest dużo plam, gdzie państwo terroryzuje swoich mieszkańców. Polska też nie jest w idealnej sytuacji politycznej. Nie chodzi o to, żeby mierzyć się tym, kto ma gorzej. Chodzi o to, żeby łączyć się i razem walczyć o lepszy świat.

Polska w teorii jest przyjazna uchodźcom z Białorusi. Jeśli masz Kartę Polaka, to faktycznie tak jest, ale jak nie masz, to pomoc często jest tylko na papierze. Osoby, które przyjeżdżają, są straumatyzowane, potrzebują wsparcia, żeby dojść do siebie, ale żeby dojść do siebie, trzeba mieć godne warunki do życia. Jeśli mieszkasz w azylu, albo w mieszkaniu z dziesięcioma innymi osobami, to tylko jeszcze bardziej się zmęczysz i sfrustrujesz. A tu często bywa tak, że osoba może dostać wizę humanitarną. Możesz wjechać, ale nie masz pieniędzy, a do tego jest jeszcze pandemia. Jeśli nie znasz angielskiego, byłaś na przykład nauczycielką białoruskiego albo dziennikarką, to raczej Polska nie jest krajem dla ciebie. Takie osoby jadą do Ukrainy, która też jest w kryzysie, ale przynajmniej tam nie czują się obco. Generalnie pomoc w czuciu się bardziej u siebie, to najlepsza forma wsparcia.

Jak wygląda sytuacja obecnie?

Minęło siedem miesięcy od naszej rozmowy. Miałam duży opór, żeby ją przeczytać. Chyba bałam się zobaczyć tam coś, wobec czego w tym momencie zmieniłam zdanie. Przeczytałam, ulżyło mi, wszystko się zgadza. Jest jeszcze bardziej niebezpiecznie, jest trudniej wyjechać, bardziej skomplikowane jest organizowanie się i na pewno już nie ma iluzji co do tego, że sytuacja szybko się zmieni. Obecnie w Białorusi jest o kilkaset więcej więźniów politycznych, o kilkadziesiąt mniej aktywnych prawników, bo odebrano im licencje z powodów politycznych. O kilka tysięcy więcej osób, które wyjechały z powodu sytuacji politycznej, o kilkadziesiąt mniej organizacji pozarządowych i mediów. Odnoszę wrażenie, że rząd Łukaszenki postanowił wsadzić do więzienia wszystkich, którzy rok temu okazali swój sprzeciw. Ale walczymy dalej. Z reżimem, z wypaleniem, z traumą, z nadzieją o lepszy świat!

design & theme: www.bazingadesigns.com