„Proponowane podwyżki o 166 zł odbierane są przez moje środowisko jak policzek”. Strajk nauczycieli przybiera na sile

Rozmowa z Ewą Zielińską, nauczycielką jednego z warszawskich liceów.


Ilustracja Zuzanna Loch

Codziennik Feministyczny: Jak strajk nauczycieli i nauczycielek przekłada się na atmosferę w Pani miejscu pracy?

Ewa Zielińska: W moim liceum nie strajkowałyśmy, ponieważ nie było jednoznacznego sygnału wspierającego takie działanie. Rozsyłane w grudniu smsy i wiadomości w Messengerze nie brzmiały poważnie. Nie zostały odebrane jako na kierowane bezpośrednio do nas, natomiast zostały odebrane jako działalność oddolna, na zasadzie „łańcuszka”. Nie były sygnowane żadnym wiarygodnym podpisem ani zachętą ze strony związków zawodowych. Poza tym, większość z nas uznaje, że strajk powinien mieć wymiar systemowy i skierowany powinien być konkretnie w jakieś „bolesne” wydarzenie np. egzaminy, i to nie te próbne, tylko konkretnie: ósmoklasistów, gimnazjalistów i maturzystów. Jestem osobą, która pamięta strajki w latach osiemdziesiątych. Pewna gotowość na strajk jest, acz środowisko nauczycielskie jest trudnym środowiskiem z racji niskiego uzwiązkowienia i braku zaufania. I to zarówno do ZNP (Związek Nauczycielstwa Polskiego) jak i Solidarności (może Inicjatywa Pracownicza mogłaby zadziałać w tym obszarze?).

Przeważa obawa o miejsce pracy i niechęć przed „nadstawianiem karku”. Poza tym to zawód sfeminizowany. A kobiety, wiekami socjalizowane w duchu etyki troski i poświęcenia, są w stanie znieść i usprawiedliwić sporo, zanim w słusznym gniewie ruszą na barykady.

Często powtarzaną przez ludzi opinią jest to, że nauczyciele mają same przywileje – dwa miesiące wakacji, emerytury, szybki awans, a więc wygody, których nie ma żadna inna grupa zawodowa. To samo zdanie padło w 2017 roku z ust wiceszefa resortu rodziny, pracy i polityki społecznej Bartosza Marczuka. Te opinie mają sprawić, by nauczyciele nie otrzymali podwyżek, bo przecież i tak „mają dobrze”. Co Pani o tym sądzi? Skąd w społeczeństwie takie przekonanie?

Z moich obserwacji wynika, że w kwestii opinii na temat pracy i płacy nauczycielskiej społeczeństwo dzieli się na dwie grupy: jedna z nich to te osoby, które mają lub miały nauczycielkę w rodzinie i widzą na czym ta praca polega i ile godzin nauczycielki rzeczywiście spędzają po „godzinach” i jak nieadekwatnie są wynagradzane, i na tych, którzy widzą tylko te mityczne i nieszczęsne wakacje.

Co do pozostałych przywilejów, jak wspomniany szybki awans (?), który po nowych zmianach już wcale nie jest ani szybki, a tym bardziej nie gwarantuje aż tak wielkich różnic w płacach.

Emerytury nie są żadnym niezwykłym przywilejem. I wiek emerytalny, i wysokość emerytur są takie same jak w innych zawodach, a z powodu niskich płac wcale nie są takie wysokie.

Co do wakacji, to po odjęciu rad pedagogicznych, przymusowych szkoleń, przygotowań poprawek i dyżurów przy rekrutacji (podczas owych wakacji) skracają się one znacząco i wcale nie trwają dwa miesiące. To mit. Poza tym, przypadają one na high season i wielu osób nie stać na żadne wyjazdy. Nie wspomnę tu o samotnych matkach, które stoją przed ponurą wizją zapewnienia swoim dzieciom wyjazdu i niemożliwości wysłania ich na wakacje z powodu niewystarczających środków finansowych.

Tak miałam ja i moi synowie. Przez całe lata mogłam sobie pozwolić jedynie na wyjazd do mojej mamy, która żywiła nas i opłacała koszt dojazdu.

Jak w związku ze strajkiem układają się relacje nauczyciel(ka)-rodzic? Czy rodzice rozumieją, dlaczego nauczyciele zdecydowali się na strajk?

Rodzice są reprezentacją społeczeństwa i wyrażają podobne do społeczeństwa poglądy na temat pracy i płac nauczycielek.

Jedni współczują, inni widzą to, co chcą widzieć.

Z reguły społeczeństwo w Polsce niechętnie reaguje na wieści o protestach płacowych. Pokutuje u nas neoliberalne przekonanie typu: „mało płacą? – szukaj innej pracy” lub „załóż firmę”, ewentualnie: „mi też nikt nie pomógł”.

Nie dostrzegają faktu, że chodzi nie tylko o konkretnych ludzi i ich rodziny, a o kształt oświaty i jej wpływ na życie i wykształcenie ich dzieci i wnucząt.

Nie podoba mi się również (już osobiście) płynące ze strony mego środowiska zestawianie zarobków nauczycielskich z mitycznymi zarobkami kasjerek z „Biedry”, z korzyścią dla tych ostatnich. Trąci to często nieuświadamianą pogardą i klasizmem. Wszyscy pracujący powinni zarabiać tyle, by zaspokajać swoje potrzeby życiowe. To bardzo dobrze, że walki o podwyżki zaczynają odnosić sukcesy i liczne grupy zawodowe wywalczają podwyżki. Trzeba nam wszystkim solidaryzować się i wspierać protesty płacowe wszystkich grup niezamożnych.

Jakie są Pani oczekiwania, co się powinno zmienić? Ile według Pani powinien zarabiać nauczyciel/ka?

Nauczycielki/le pragnęliby spokoju wokół tematu szkoły, ciągłości reform, reform przemyślanych i dobrze przygotowanych, śmiałych i światłych zmian bez koniunkturalnego rozglądania się za aprobatą polityków, polityki doraźnej i akceptacji episkopatu.

Zmniejszenie liczby uczniów w klasach powinno być główną myślą przyświecającą jakimkolwiek reformom.

Proponowane przez panią ministrę podwyżki, bodajże o 166 zł miesięczne (w tym wypadku dla najdłużej pracujących i z najwyższym stopniem zaszeregowania nauczycielek i nauczycieli) brzmi jak farsa i odbierane jest przez moje środowisko jak policzek. Proponowane obecnie przez związki zawodowe tysiąc złotych podwyżki na każdym poziomie awansu zawodowego wliczone do podstawy z pewnością zadowoliłoby osoby pracujące w zawodzie.

Nauczycielki i nauczyciele są zmęczeni pogonią za dodatkowymi formami zarobkowania, by wspomóc swoje budżety domowe. Cierpi na tym ich zdrowie, relacje z rodziną i przyjaciółmi, kreatywność, pojawia się wypalenie zawodowe.

Co sądzi Pani o reformie edukacji? Jak Pani ocenia jej wpływ na uczniów i uczennice?

Reforma to rozległy problem i asekuruję się a priori, bo ta wypowiedź ocierać się będzie o znamiona generalizacji. Oświata w Polsce ma pecha. Reforma obecna (ale i nie tylko, poprzednie również) jest nieprzygotowana, nieprzystająca do nowoczesności nie uwzględniająca zmian w świecie, w modelu wychowania, wartościach potrzebnych młodym ludziom – już za chwilę przyszłym pracownikom, studentom, obywatelkom i obywatelom. Wprowadzająca poczucie tymczasowości, niepewności czy wręcz bałaganu. Działająca doraźnie a nie długofalowo, gasząca źródła niepokoju, a nie zapobiegająca.

Uczniowie nie traktują szkoły i osób uczących poważnie. Nie postrzegają szkoły jako miejsca bezpiecznego i zapewniającego dobry start w przyszłość.

Reforma oświaty jako taka samych uczniów nie obchodzi. Widzą jedynie jej skutki i to, jak stają się przedmiotami, a nie podmiotami jej zmian: przeładowane programy i dyktat ich realizacji. Młodzież (wiem, że generalizuję) z rzadka interesuje się treściami wykraczającym poza te, które uznają za niezbędne do zdania egzaminu. Często spotykamy się z pytaniem: czy to będzie na teście, egzaminie? Jeżeli nie, to tracą wszelakie zainteresowanie danymi treściami. Zapytanie/zarzut: „A po co mi ta wiedza?” Jest powtarzana jak mantra. A stąd już o krok do świata postprawdy.

Równolegle od lat istnieje coś na kształt kultu lekcji dodatkowych i kursów wszelakich. Często uczniowie, przy akceptacji rodziców, są zwalniani z lekcji w szkole, żeby zdążyć na kurs czy korepetycje lub wręcz na lekcji wykonują zadania, które były „domowymi” na kurs czy dodatkowe zajęcia, tracąc jednocześnie lekcję aktualną i możliwość dodatkowej nauki czegoś, na co powinni poświęcić czas dodatkowy.

design & theme: www.bazingadesigns.com