Recenzja: „Zaginiona” feministycznym manifestem czy apologią mizoginii?

Zachęcona tuzinami artykułów w prasie anglojęzycznej, roztrząsających, czy „Zaginiona” to deklaracja feminizmu kultury popularnej, czy też kolejna filmowa pożywka dla mizoginów, postanowiłam przekonać się sama – na własne oczy zobaczyć i własnym rozumkiem ocenić, czy rzeczywiście film jest feministycznym manifestem, czy seksistowskim portretem mściwej i zwariowanej suki (artykuł w „Time”) i ucieleśnieniem męskich (patriarchalnych) lęków przed feministkami (kobietami?). I czy w ogóle wart jest takich rozważań. Otóż wart.

gone-girl-01_1485x612

„Zaginiona” (tytuł oryginału: „Gone Girl”) w reżyserii Davida Finchera, adaptacja bestselleru Gillian Flynn, która była też współautorką scenariusza, skłania do refleksji i nie daje prostych odpowiedzi. Główna bohaterka Amy Elliott Dunne (Rosamund Pike) – piękna i urocza blondynka, absolwentka uniwersytetu Ivy League, Wspaniała Amy (Amazing Amy – postać z książek dla dzieci stworzona przez jej rodziców, na której zbili oni majątek), Fajna Dziewczyna, kobieta do bólu i w każdym calu idealna, dokładnie w piątą rocznicę ślubu nagle i tajemniczo znika. Co prawda nie odnaleziono ciała, ale poszlaki wskazują na to, że została zamordowana i to przez jej własnego męża, Nicka (Ben Affleck). Stopniowo odkrywamy prawdę o ich pozornie idealnym małżeństwie i prawdziwych uczuciach obojga.

Centralnym i najbardziej kontrowersyjnym punktem całego filmu jest sama postać głównej bohaterki. Otóż Amy to kobieta, która mając do wyboru bycie żałosną ofiarą – oszukaną przez męża żoną lub ‘złą kobietą’, wybiera to drugie. I to jest fascynujące. Bohaterka jest wkurzona i sfrustrowana. Ma dość bycia grzeczną dziewczynką, widzi, że strategia ta zaprowadziła ją donikąd i starannie planuje zemstę na niewiernym i egoistycznym mężu.

Jej monolog o cool girl – choć to tylko namiastka książkowego – można uznać za banalny, można uznać za genialny, na pewno jest jednak uniwersalny, a do tego niezwykle celnie artykułuje frustracje i odczucia wielu (prawie wszystkich?) kobiet.

„Mężczyźni zawsze używają go jako ostatecznego i definiującego komplementu. Jest fajną dziewczyną. Być Fajną Dziewczyną znaczy, że jestem seksowną, błyskotliwą, zabawną kobietą, która uwielbia football, poker, jego sprośne żarty i bąki, która gra w gry video, pije tanie piwo, uwielbia trójkąty i seks analny, pałaszuje hot dogi i hamburgery, jakby przeżywała orgię kulinarną, ale cały czas udaje jej się utrzymać rozmiar 34. Bo Fajne Dziewczyny są ponad tym. Gorące i empatyczne laski. Fajne Dziewczyny nigdy się nie wściekają i nie wpadają w złość. Czasami tylko uśmiechną się w troskliwy i kochający sposób i pozwolą swoim mężczyznom na wszystko, cokolwiek  im przyjdzie do głowy. No dalej, nasraj na mnie, nie, nie przeszkadza mi, jestem Fajną Dziewczyną.

I mężczyźni naprawdę myślą, że taka dziewczyna istnieje! Może są oszukani, bo zbyt wiele kobiet jest gotowych udawać bycie taką dziewczyną.  (…) A jeśli nie jesteś Fajną Dziewczyną? Błagam, tylko nie myśl, że twój facet takiej nie chce. Może to być inna wersja, wegetariańska, lubisz seta i kochasz psy, hipstersko-artystyczna,  jesteś wytatuowana czy nerdowska, lubisz komiksy. Mogą być różne warianty, ale wierz mi, on chce Fajną Dziewczynę, która zasadniczo jest dziewczyną, która lubi każdą pieprzoną rzecz, którą on lubi i która nigdy nie narzeka”.

Amy pogardza kobietami, które są na tyle głupie, by grać w grę wymyśloną przez mężczyzn, którzy i tak prędzej czy później wszystkie te kobiety wykiwają. Ma doświadczenie z pierwszej ręki, sama była taką Fajną Dziewczyną dla Nicka i grała w tę grę.

Bohaterka rewelacyjnie (jaskrawo, ale przez to właśnie jeszcze wyraźniej) pokazuje frustrację współczesnych kobiet, gdy nagle zdają sobie sprawę, że z jednej strony mężczyźni nie dorastają do ich oczekiwań i wyobrażeń, a z drugiej, że granie grzecznych i fajnych dziewczyn – udawanie takich, jakich oczekują od nich mężczyźni, rezygnowanie z siebie w imię dobrego samopoczucia mężczyzny – prowadzi donikąd, bo ostatecznie i tak je zdradzą lub na inny sposób rozczarują. One też rozczarują (lub tylko znudzą) mężczyzn. Bo tak jak one przestaną pewnego dnia udawać Fajne Dziewczyny (ale na 100% dopiero po ślubie), tak oni przestaną być pełnymi atencji czarusiami i romantykami.

Wydaje się, że tym, co najbardziej wzbudza oskarżenia autorów i autorek o mizoginię, jest nie tylko sam fakt, że bohaterka postanowiła mścić się na mężczyznach, którzy ją wkurzyli, ale raczej sposób, w jaki postanowiła to zrobić. A postanowiła użyć swojej inteligencji i sprytu i skorzystać z dostępnych jej środków. Okazały się nimi fałszywe oskarżenia o gwałt, wrabianie mężczyzn w zbrodnie, których nie popełnili, kradzież spermy (do zapłodnienia bez wiedzy faceta), manipulacja i cyniczna gra stereotypami na temat kobiet. Słowem, cały wachlarz „kobiecych” sztuczek i podstępów

W wyniku długoletniej walki samych kobiet, system (zwłaszcza amerykański) jest wyjątkowo wrażliwy na punkcie przestępstw i ofiar przestępstw seksualnych. Film pokazuje sytuację, jak kobieta może posłużyć się fałszywym oskarżeniem o gwałt, by zemścić się na mężczyźnie, a to według niektórych podkopuje wiarygodność innych kobiet – prawdziwych ofiar napaści seksualnych i przemocy. I chociaż w rzeczywistości takich kobiet jest mały ułamek, ledwo ponad 0,5%, prezentowanie takich postaw mogłoby wywołać przekonanie, że jest to dość powszechne narządzie zemsty frustrowanych suk na biednych i niewinnych mężczyznach za to, że nie dostały, czego chciały.

Jakie są zatem główne zalety filmu? Oprócz tego, że jest dobrze zrobiony, ma ciekawą dobrze skonstruowaną fabułę i dobrze się ogląda? I że dobrze portretuje społeczeństwo amerykańskie w dobie kryzysu, zwłaszcza niepewność i kruchość klasy średniej, iluzoryczność statusu i strach przed jutrem?

Otóż w końcu pojawia się wyrazista i przekonywująca postać „złej kobiety”, która nie zgadza się na bycie wyłącznie ofiarą i buntuje się przeciwko istniejącym porządkom. I chociaż forma jej buntu jest skrajna i dość kontrowersyjna, nie wiem, czy możemy nazwać ją psychopatką albo wariatką? Cyniczna? Tak. Wkurzona? Jak najbardziej. Sfrustrowana? Owszem. Wyzbyta skrupułów? Również. Amoralna? Też. Psychopatka? Może trochę. Ale czy wariatka?…  A czym tak w ogóle jest szaleństwo?…

Swoją drogą, męskie postacie w filmach, które, delikatnie mówiąc, wykraczają poza standardy etyczne, nie są metkowane jako złe, szalone czy psychopatyczne (pierwsze z brzegu przykłady: Frank Underwood z „House of Cards”, Walter H White z „Breaking Bad” czy nawet Lord Vader), ale co najwyżej „szekspirowskie”. Może więc nazwijmy Amy po prostu „szekspirowską”.

Ponadto, film jest przede wszystkim niezwykle ciekawą (i sugestywną) refleksją na temat społecznych oczekiwań wobec kobiet i tego, jak system relacji damsko-męskich jest wypaczony (a może zawsze był?), gdzie kobiety muszą udawać kogoś, kim nie są, by przypodobać się mężczyznom, żeby ci chcieli z nimi być, a finalnie i tak się rozczarować, że ta osoba nie jest taka, jakbyśmy tego chciały.

A więc jaki to w końcu film? Feministyczny czy mizoginiczny? Nie wiem. Chyba naprawdę taki i taki. Najlepiej idźcie i przekonajcie się sami. Warto.

Recenzuje: Magdalena Grzyb

7641076.3

Film: „Zaginiona dziewczyna”
Reżyseria: David Fincher
Scenariusz: Gillian Flynn
Premiera: 10 października 2014, 
na podstawie książki o tym samym tytule autorstwa Gillian Flynn

design & theme: www.bazingadesigns.com