Poród polski powszedni

Likwidacja standardów opieki okołoporodowej wzbudziła i wciąż wzbudza mój ogromny sprzeciw. Przeraża mnie to, w jaki sposób mają zostać wypracowane nowe reguły i kto je stworzy. Zadziwia fakt, że do komisji powoływani są kolejni  m ę ż c z y ź n i, m.in. Bogdan Chazan, którego zapewne nikomu przedstawiać nie trzeba. Nie chcę pisać tekstu teoretycznego na temat praw kobiety rodzącej, po prostu opiszę swoje doświadczenia z publicznego szpitala i mojego porodu. Nie żeby Was straszyć, ale pokazać jak bardzo łamane są prawa kobiet na porodówkach, i jak bardzo standardy opieki okołoporodowej są potrzebne. 
porod2-07Ilustracja Zuzanna Loch

Rodziłam niecałe dwa lata temu, czyli w czasie, gdy standardy teoretycznie obowiązywały. Spisałam plan porodu, namawiają do tego położne i ginekolodzy. Wspomagałam się zaleceniami ze strony Fundacji Rodzić po Ludzku.

Dla niewtajemniczonych kilka słów wstępu. Poród ma tak zwane trzy fazy, faza pierwsza to rozwieranie szyjki macicy, druga faza – to faza, w której pojawiają się skurcze parte i rodzi się dziecko, trzecia faza – to faza urodzenia łożyska. Trafiłam do szpitala pod koniec pierwszej fazy, właściwie już na początku drugiej. Po szybkim badaniu na izbie przyjęć, zawieźli mnie od razu na salę porodową. Wyobrażałam to sobie inaczej, że będę twarda, wywalczę swoje prawa, ale w tak stresującej sytuacji, ciężko jest zebrać myśli, a przede wszystkim zebrać siły na to, żeby wykłócać się z personelem medycznym.

Trafiłam na salę porodową, na której było około pięć lub sześć osób z personelu medycznego – nie wiedziałam, kto był kim. Leżałam na łóżku porodowym, które w sumie przypomina fotel ginekologiczny. Zero poszanowania mojej prywatności i intymności. Jakaś kobieta, prawdopodobnie położna otworzyła moje dokumenty, znalazła spisany na kartce plan porodu, rzuciła na niego okiem i stwierdziła na głos: „to i tak już nie jest ważne”, zatrzaskując teczkę. Tak jakby mój późny przyjazd do szpitala uprawniał ją do łamania moich praw. Jednak w sytuacji, kiedy się leży na łóżku porodowym, z rozwalonymi nogami i cipką na wierzchu, kiedy przychodzą skurcze i kiedy boli, ciężko jest walczyć o swoje prawa, nawet jak się jest feministką. Ale idźmy dalej.

Bez pytania o zgodę wygolono mi fragment włosów z cipki. Bez pytania mnie o zgodę jakiś stary ginekolog – położnik, którego twarzy nie umiem sobie przypomnieć i nie mam bladego pojęcia, jak się koleś nazywa, wykonał u mnie epizjotomię. Na żywca, bez znieczulenia, nożyczkami naciął moją cipkę. Bez, kurwa, uprzedzenia! To nic, że WHO rekomenduje ograniczenie rutynowego nacinania krocza. O tym możecie poczytać sobie na stronie Fundacji Rodzić po Ludzku. Pamiętam, że się wydarłam. Pamięta to nawet mój partner. Stwierdził, że przy skurczach właściwie nie krzyczałam za bardzo.

Ale wiecie co? Nie to wspominam najgorzej. Najgorsze było potem. Urodziłam dziecko, wypchnęłam je z siebie i leżało między moimi nogami, a ja nie miałam siły się podnieść. Błagałam, żeby mi je podali, ale nikt mnie nie słuchał. Dziecko ważyło 3200 g, 10 w skali Apgar, czyli zdrowe jak ryba! Hormony mi szalały, oksytocyna i te sprawy. Nie podali mi dziecka, nie było kontaktu „skóra do skóry”. Wyciągałam ręce i błagałam. I, kurwa, nic. Zabrali je do badania, choć standardy opieki okołoporodowej mówią o tym, że przez 2h po porodzie, w przypadku braku zagrożenia stanu zdrowia i życia noworodka, powinien być zapewniony jego kontakt z matką. I tu nie chodzi o jakieś wydumane kwestie psychologiczne. Dzieciak po wyjściu z brzucha jest jakby jałowy, w sensie nie ma na nim żadnych bakterii i chodzi o to, żeby skolonizowały go bakterie ze skóry matki, a nie z blatu stołu do badań w szpitalu, bo te drugie są często bardzo niebezpieczne.

Bardzo chciałam zobaczyć człowieka, którego urodziłam, przywitać się z nim, pierwszy raz w życiu przytulić, spróbować przystawić do piersi, być z nim. Ale dla personelu medycznego to był problem. Olali to, rutynowo zignorowali. Ubrali dziecko i zabrali na oddział noworodkowy. Nie dali mi dziecka do karmienia piersią, chociaż chciałam i miałam to wpisane w planie porodu. Napoili je mlekiem modyfikowanym, choć nie wyraziłam na to zgody w planie porodu. Nikt nie spytał mnie o zdanie, chociaż jestem jego matką i to ja decyduję o wszelkich czynnościach medycznych, które dotyczą mojego dziecka.

Już nie wspomnę o tym, że w książeczce zdrowia dziecka zaznaczono, że kontakt „skóra do skóry” po porodzie był – zaznaczyła to doktor neonatolog, która była przy porodzie (akurat ją zapamiętałam). W dokumentacji skłamali, żeby się zgadzało.

Ale teraz dalej: w trzeciej fazie porodu, zamiast poczekać na czynność skurczową macicy, wyszarpnęli łożysko za pępowinę. Nie powinno się tak robić. Bo jest ryzyko pozostawienia resztki łożyska. Tak było u mnie i musieli mi łyżeczkować macicę. Tu nie chodzi o ból porodowy, ale o odzieranie człowieka z godności. O brak poszanowania podstawowych praw kobiety i pacjentki. Nie chodzi o to, że cięcie cesarskie jest wyjściem. Nie chodzi o to, że znieczulenie okołoporodowe jest wyjściem. Nie o to chodzi! Chodzi o poczucie bycia traktowaną jak osoba, której się pomaga, a nie jak przedmiot, nie jak brzuch, z którego wyciąga się dziecko. Wiele kobiet w Polsce przyjęło bycie tak traktowaną na porodówce jako normę. Zaakceptowały to, chowając swoje wspomnienia z porodów w mroku pamięci, wypierając je. Wychodzą z założenia, że tak musi być, bo poród boli i już. Trzeba przecierpieć swoje. I nie zawsze chodzi o cierpienie fizyczne, ale też psychiczne upokorzenie.

Zróbmy coś z tym! Mówmy o swoich doświadczeniach, bo może wówczas coś się zmieni. Odzyskajmy porody! Godne porody! W trakcie których personel medyczny musi szanować nasze prawa. Większość z nas wyszła na świat przez cipki matek, najpewniej Bogdan Chazan też. Nie zamykajmy ich za drzwiami szpitali ginekologiczno – położniczych, mówmy głośno o porodach. Nawet jeśli są to trudne wspomnienia. I pamiętajmy, że to nie nasza wina, że tak nas potraktowano. „Sorry Polsko, sorry Polsko, wybacz mi”, że to piszę, ale mam dość. Mam, kurwa, dość.

Ma

Monika Mioduszewska-Olszewska
design & theme: www.bazingadesigns.com