Stompor: Polskości, polskości, cóżeś ty za pani?

Grzegorz Stompor
Korekta: Michalina Pągowska

ENE
W ostatnią sobotę w wielu miastach Polski odbyły się manifestacje poparcia dla idei przyjęcia uchodźców do naszego kraju. Byliśmy na manifestacji warszawskiej, która zgromadziła kolorowy, entuzjastyczny tłum wolnych od uprzedzeń, otwartych na nowe doświadczenia kulturowe ludzi. Przemowy, chorągiewki, plakietki. Petycje, transparenty, bębny. Kilkadziesiąt uścisków dłoni, rozmowy prowadzone z uśmiechem na twarzach, inteligentne żarty, skupienie na przekazie dobiegającym ze sceny. Przyjemny standard lewicowych zgromadzeń. Przeciskając się przez tłum po raz en-ty, pomyślałem o kolorach, o kolorowych parasolkach, kolorowych chustkach, szalach i twarzach. Jaki miły widok. Dotarło do mnie również, że nigdy nie rajcowały mnie bojówki moro i khaki, glany z białymi sznurowadłami i czarne flyersy.

No właśnie, w tym samym czasie przez stolicę przetaczała się demonstracja przeciwko imigrantom (i uchodźcom zapewne też, gdyż prawicowe media i grupy społeczne nie wprowadzają tego, jakże znaczącego przecież, rozróżnienia). Prawdziwi Polacy wyryczeli w pochmurne warszawskie niebo sporo ciekawych haseł, łącznie ze sławiącymi infrastrukturę obozów koncentracyjnych oraz proponującymi przy okazji rozwiązanie palącego problemu „pedalstwa”, no bo przecież czemu by nie połączyć tych dwóch ważkich kwestii. Dostało się uchodźcom, lewakom, gejom, wszystkim po równo, wszystkim według potrzeb.

12016239_10208050549489458_1385597616_oIlustracja Monika Stolarska

DUE
W mediach odbywa się obecnie istny karnawał polskości, odmienianej przez wszystkie przypadki. Szaleją politycy i dziennikarze. Tłumy spijają sobie polskość z ust. Wyrażenie wątpliwości w odniesieniu do polskości, wskazanie jakiejś drobnej ryski na świętym obrazie, oznacza rychłe wykluczenie, napiętnowanie, śmierć powolną (zero wiadomości na fejsbuku) lub gwałtowną (glan). Za każdym więc razem, gdy słyszę o ochronie polskości przed napływem dzikiej zgrai z innego kręgu kulturowego, zadaję sobie pytanie, czymże właściwie ta polskość jest. Polskość, której musimy bronić, którą należy czule pielęgnować kremem nieprzepuszczającym zgubnych dla gładkości naszej polskości wpływów powietrza o obcym kolorze i zapachu (obcy smak ewentualnie może być, w końcu Łysy, Gruby i Seba lubią wsunąć kebsa po akcji), wznosić achy i ochy nad pucołowatą polskością leżącą w kołysce ozdobionej łowickimi malowankami, żyć i umrzeć dla polskości, która z nadania boskiego wyrosła na Tej Ziemi.

Po powrocie z manifestacji usiadłem przy stole, za oknem wiatr smagał złoty kłosów łan, aura nie zachęcała więc do dalszych wieczornych eskapad. Zastanowiłem się pokrótce nad cechami charakterystycznymi wspomnianej polskości. Sięgnąłem pamięcią głęboko w przeszłość i powoli dostrzegłem pewną postać, zrazu rozmytą, z czasem coraz bardziej wyraźną. Kimże ta panienka? Moja ci ona? Oto, co mi wyszło:

ą) Minister edukacji herbu „proszem paniom” usuwający Gombrowicza z listy lektur, z czystej złośliwości chyba, a może tak całkiem przez przypadek? Gombrowicz by się uśmiał.

ć) Dwaj kolesie w małej jadłodajni w Cambridge, rozprawiający w niebogłosy i po polsku o tym, co zrobiliby z obsługującą ich barmanką, jakie wyszukane techniki seksualne zastosowaliby wobec niej, w końcu kwitując brak zainteresowania z jej strony stwierdzeniem „lesba”, „irlandzka k****”.

dź) Kibice (wielbiciele sportu) wpadający z koleżeńską wizytą na turniej piłkarski nastolatków (czyli wedle prawa wciąż dzieci) i wprowadzający zmiany w regulaminie, przekształcając wydarzenie w zawody bokserskie. Jednostronne.

ż) Studenci, pracujący, licealistki w przyjacielskiej rozmowie przy kawiarnianym stoliku: „Bo wiesz, to pedalskie jest. Tak, to pedalstwo jest pedalskie. A tamto ciapate pedalstwo jeszcze bardziej pedalskie. Pedaliada się tu odbywa. Cristiano Pedaldo. Conchita Pedał. Szmata, dziwka, k****, lesba. Pokaż smartfona. Chodźmy coś wszamać”.

rz) Poznany na imprezie gość, mówiący coś w stylu (cytat niedosłowny): jak myślę o tych darmozjadach, bezrobotnych, bezdomnych, co to im się nie chce do roboty iść, co żerują na MOICH PODATKACH, to mam ochotę ich wszystkich zabić. No wziąć giwerę i zabijać.

ó) Rower ukradziony akurat tu pewnemu człowiekowi, który na tym rowerze przejechał cały świat.

ę) Mężczyzna w średnim wieku, oglądający transmisję obrad sejmu i podsumowujący wystąpienie jakiegoś polityka stwierdzeniem: „to wszystko Żydy są”; kobieta w średnim wieku, deklarująca się jako zwolenniczka lewicy, przerzuca strony gazety, gdy nagle doznaje epifanii: „to Żydów wina!”; była dyrektorka szkoły, polonistka, kwitująca potok informacji usłyszany w radio: „to Żydostwo się panoszy”.

dż) „Nie dla mnie przyjaźń polsko-niemiecka / Niemców nienawidzę od dziecka”

ź) Bójka polskich i rosyjskich kibiców przed meczem obu drużyn podczas Euro 2012.

ł) Protest przeciwko pochowaniu Czesława Miłosza na Skałce kontra Wawel dla „poległego” w nierównej walce z samolotem prezydenta.

ń) „Tu jest Polska, nie Bruksela / tu się zboczeń nie popiera” oraz „zakaz pedałowania”, a także swasta jako „hinduski symbol szczęścia”.

ś) „Degeneraci, dewianci, zboczeńcy i pedofile chcą zniszczyć religię, rodzinę i podważyć prawo naturalne. Nie uda się!”; „Kazałbym rodzić nawet własnej żonie po gwałcie”; „To nie jest tak, że jak się człowiek nażre hormonów, to jest kobietą”; „Gross i opierający się na jego tezach Kwaśniewski kontynuują ubecką linię oskarżeń wobec Polaków. Ich stanowisko nie ma nic wspólnego ani z prawdą, ani z analizą historyczną. Jest politycznym oszczerstwem wymierzonym przeciwko Narodowi Polskiemu”; „Jesteśmy krajem, który może się przyczynić do reewangelizacji Europy. I to jest właśnie nasza misja. Smoleńsk jest pewnym znakiem”; „Kondominium niemiecko-rosyjskie pod żydowskim zarządem powierniczym”; „Nawet w obozie Auschwitz-Birkenau nadawano więźniom numery obozowe”; „By oszczędzić ludzkości kolejnych konwulsji, musimy jasno i stanowczo powiedzieć naszym kobietom, starcom i dzieciom: My tu rządzimy! Żadnych eksperymentów! Żadnego „współdecydowania” w rodzinie! (…) Panowie! Zachowujmy się odważnie, po męsku!”; „Polska przywróci Europie normalność. Stąd wyjdzie impuls do oczyszczenia Europy. Będziemy wałem przeciw nawale dewiacji”; „Kłamstwo konopnickie mogłoby być tak samo karalne jak kłamstwo oświęcimskie”; „Pisanie o więzieniach CIA w Polsce to zaproszenie dla Al-Kaidy”; „Po pierwsze, to jak można prostytutkę zgwałcić?”; „Prawdziwy mężczyzna to wrażliwy wojownik. Średniowieczny rycerz, którego życie wypełnia walka o ideały, służba Bogu, królowi i biednym. Zmaga się wewnętrznie, ale w sprawach ważnych jest twardy jak skała. Jego ręka nie drży, gdy zadaje cios”; „Chorzy na AIDS to przede wszystkim zboczeńcy i narkomani. Oni na ogół sami sobie są winni… Na Zachodzie homoseksualiści już wywalczyli sobie ogromne przywileje. Ja się z tym nie zgadzam i nigdy nie uznam prawa nakazującego traktować zboczenie jako norm.”; „JOW”. Nazwiska przyporządkujcie sami. Nagród nie przewidziano.

A to dopiero wierzchołek góry lodowej! Im dłużej myślałem, tym większe przerażenie mnie ogarniało. A przed oczami przeskakiwały obrazy przypominające mi o całkowicie ignorowanej rocznicy podpisania Porozumień Sierpniowych – jednego z niewielu chlubnych wydarzeń dwudziestego wieku – myślałem o sprzeniewierzeniu się ideałom Solidarności, o rozmienieniu na drobne kapitału społecznego, o całkowitym zniszczeniu przemysłu, o opchnięciu całych linii produkcyjnych za bezcen, o sprzedaży wszelkich możliwych kawałków państwowego kapitału, o żenująco niskich podatkach, o kolejnym politycznym „zbawcy”, który chce je jeszcze bardziej obniżać, o analfabetyzmie historycznym, o antysemityzmie, o pogromach, o szmalcownikach, o całkowitym demontażu linii kolejowych i połączeń międzymiastowych, o topolach na poboczach wąskich i dziurawych dróg lokalnych, o mężczyznach wychodzących z kościoła i idących do domu odreagować stres poprzez pobicie żony/matki/córki/partnerki lub kopnięcie psa, o ofercie programowej telewizji publicznej, która, od lat leżąc zagrzebana w mule, przejęła rolę tabloidów.

Myślałem również o sprzedawaniu mieszkań wraz z lokatorami, o wszechobecnych reklamowych szmatach, bilbordach, kampaniach reklamowych usiłujących mnie przekonać, że dopiero wtedy będę sobą, gdy kupię dany produkt, o okropnej jakości powietrza, o zerowej świadomości ekologicznej, o zbyt szerokich ulicach i braku podjazdów dla niepełnosprawnych, o turbo-indywidualizmie podsycanym od małego, gdy wchodzimy w szkolne mury i zaczynamy rozwiązywać testy, testy i wciąż testy o średniowieczu i królu ćwieczku, zamiast uczyć się wspólnego rozwiązywania problemów i historii współczesnej. Wreszcie po studiach wkraczamy na rynek pracy jako gotowy, ociosany produkt-robot, wypełniający bez szemrania polecenia krzyczącego szefa w korporacji/banku, dającej_ym ułudę szczęścia, gdyż „benefity są, karta fitness jest”… Polskość wytrwale atakuje mnie ze wszystkich stron, osacza, miętosi, przeżuwa i doprowadza do histerii. I jeszcze na wszystko patrzy ten wszechobecny bóg i Maryja, oboje w roli ściereczki służącej do wycierania sobie gęby po każdej niegodziwości, którą czynimy. W niedzielę tak czy owak dostaniemy rozgrzeszenie.

LIKE
A może ta polskość jest po prostu jakimś rodzajem dekonstrukcji? Pilną, lecz mało pojętną uczennicą Jacques’a Derridy. Demontażem, rozmontowaniem, likwidacją, wymazywaniem. Cudowną meliną zamieszkałą przez dzieci umarłych. Polskość, czyli zestaw prostych rozwiązań, takich jak nazwanie ulicy czy ronda imieniem jakiegoś batalionu, zapominając o żyjących na skraju ubóstwa starszych ludziach, czy w imię krótkoterminowych celów poprowadzenie 200 tysięcy ludzi na rzeź. Tu nie myśli się długofalowo. Ma być efektownie, mają być fajerwerki, jak na koniec każdej imprezy plenerowej.

Polskość przypomina mi siedzenie na ławce wiaty przystankowej we wsi, do której i tak nie przyjeżdża już żaden pekaes, a następnie, pod koniec dnia, po zamknięciu sklepu, w imię zgaszenia frustracji, podpalenie tej wiaty i urżnięcie się kolorową wódką przed snem. Dla polskości dobro wspólne jest niczym. Liczę się ja, moje żądze i ambicje, a reszta przeznaczona jest do zniszczenia.

Przeciwnicy powiedzą, że tak jest wszędzie. Ale mnie interesuje i mierzi, że to właśnie tu. Wielu w niecenzuralnych słowach nakazałoby mi emigrację. Hola, hola, skoro już mam polskie obywatelstwo, to mam takie samo prawo do zajęcia miejsca przy tradycyjnym stole, na którym czeka nakrycie dla zbłąkanego wędrowcy. Wielu powie, że ten stan jest mroczną spuścizną komunizmu. Odpowiedziałbym raczej, że problem tkwi znacznie głębiej: w dwudziestoleciu międzywojennym, niesłusznie sławionym jako oaza demokracji (zamach majowy, Bereza Kartuska, getta ławkowe, ktoś pamięta?). Jeszcze głębiej, w czasach zaborów, które nauczyły nas, że przegrane powstanie, to wygrane powstanie oraz że jesteśmy ciągle bici i poniżani, ale kiedyś się odegramy, bo myśmy wybrani, myśmy Winkelriedem, przedmurzem! W czasach szlacheckich, w liberum veto i popuszczaniu pasa, w niewolnictwie pańszczyzny, w uprzywilejowaniu garstki społeczeństwa kosztem 99%, w panu, wójcie i plebanie. Najgłębiej, w bitwie pod Grunwaldem, w mocarstwie od morza do morza. W naszych snach o potędze, w których każdy jest szlachcicem, panem na włościach, więc rąk nie pobrudzi sprzątaniem po swoim psie. W naszych snach o trzymaniu pod oficerskim butem Ukraińców, Białorusinów, Litwinów, Czechów i Słowaków, o panowaniu na Kremlu (To my! To my! Jako jedyni!), o tych cholernych Inflantach, co to z rąk do rąk przez stulecia, o biciu Turka pod Wiedniem. Oto polskość osiągająca swój orgazm.

FAKE
Tymczasem schowałem dumę narodową i wróciłem do magazynu. Po pracy pójdę do polskiego sklepu po kiełbasę i pierogi. Siądę przy kompie, wrzucę kilka namawiających do przestępstwa komentarzy na forum, pogadam z ziomalami z oeneru, napiję się taniego piwa. Żyję w UK już osiem lat, ale języka się nie nauczyłem, bo i po co. Nie będę przecież siedział na tym zgniłym zachodzie do śmierci, byleby tylko kaskę zarobić. A jak wrócę do kraju, na dyskotece znajdę sobie jakąś fajną blondynę, pobuduję dom obok domu rodziców, kupię duży samochód, otworzę jakąś firmę, zostanę przedsiębiorcą! Po co komu książki, biblioteki, skoro pieniądz jest, skoro plazma jest i skórzana kanapa, skoro żonka obiad podaje…edukacja jest dla frajerów. A klasa polityczna na to: „Dobrze myślisz, o to nam chodzi! Wolny rynek rozwiąże wszelkie twoje problemy!”

P.S.
Podsumowując, proszę nie ulec wrażeniu, że jest to artykuł satyryczny. To nie jest artykuł satyryczny. To bardzo smutny, szaro-bury jak bojówki moro, pozbawiony nadziei wszelakiej skan rolki filmu dokumentalnego, który kręcę codziennie, od wielu lat, o tej niedającej spokoju, gryzącej, uwierającej niczym za ciasne rajstopy w dzieciństwie, wszechobecnej, wdzierającej się w płuca niczym smog polskości. Nie takiej polskości chcę bronić. Nie o taką polskość walczę.

design & theme: www.bazingadesigns.com