Bałtroczyk: Polemika z tekstem Drozdy „Facet w sukience”

Muszę przyznać, że coś się we mnie zagotowało, kiedy przeczytałem tekst Awy Drozdy „Facet w sukience – genderapokalipsa“. Nie jestem wielkim fanem występu maturzystów z ostrzeszowskiej budowlanki i nie uważam tego, co zrobili za genderową rewolucję. Nie oglądam w ogóle kabaretów i raczej ich nie lubię. W tekście autorka porusza ważny i wart uwagi problem postrzegania kobiet i mężczyzn w strojach kulturowo przypisanych płci przeciwnej – i w dużej mierze się z nią zgadzam. Nie mogę natomiast, bazując na swoim własnym doświadczeniu, zgodzić się z tezą, jakoby przebieranie się mężczyzn za kobiety (nawet dla żartu) było zawsze zachowaniem seksistowskim i nie wymagało od nich nigdy żadnego dystansu do siebie i jakiejkolwiek odwagi.

[Link do tekstu Awy Drozdy „Facet w sukience – genderapokalipsa”]

Zanim przejdę do sedna, chciałbym na chwilę zatrzymać się przy kabaretach omówionych w tekście. Nie chodzi mi tutaj o to, żeby specjalnie rozwodzić się nad konkretnymi występami czy kabaretami, mimo że zarzucanie zawoalowanego seksizmu Monty Pythonowi i twierdzenie, że ich skecze były śmieszne dlatego, że mężczyźni przebrani byli za kobiety, aż prosi się o parę linijek więcej. Tego rodzaju rozwiązania są w kabaretach stosowane przeważnie ze względu na braki kobiet w składzie, a że zadaniem kabaretu jest ludzi bawić, dobiera się najbardziej kuriozalne i śmiesznie wyglądające stroje. Ważniejszy od samego stroju jest charakter, zachowanie postaci i intencje komików ją tworzących. Trudno mi się dopatrywać seksizmu w samej przebierance – nie jest ona ani rewolucyjna, ani reakcyjna, a często podyktowana zwykłym pragmatyzmem.

Nigdy nie miałem problemu z tym, żeby przebierać się w najróżniejsze stroje. Zdarzało mi się to w podstawówce, gimnazjum i liceum, zdarza mi się teraz. Do szkolnych przebieranek zawsze podchodziłem poważnie, co owocowało naprawdę dziwacznymi strojami, często wykraczającymi poza genderowe schematy. Między innymi za takie stroje spotykałem się z dezaprobatą części kolegów, co było przyczynkiem do dalszego gnojenia. Na co dzień jeździłem do szkoły na różowym rowerze, nosiłem naprawdę wąskie spodnie i dziwne fryzury, nie umiałem się bić, grać w gałę i wolałem robić zamiast tego inne rzeczy. Można by powiedzieć, że to te moje codzienne zachowania wzbudzały u innych chłopców takie reakcje, ale do dziś pamiętam moich kolegów z klasy, dla których przebranie się w damskie ciuchy, z jakiejkolwiek okazji, było po prostu uwłaczające i którzy nie zrobiliby tego za nic w świecie. Kiedy poszedłem do liceum i trafiłem do mocno sfeminizowanej klasy, moja sytuacja uległa zmianie. Śmiem jednak twierdzić, że w szkołach takich jak technikum budowlane, składających się głównie z młodych mężczyzn, wyrabianie sobie pozycji wśród rówieśników często może opierać się na okazywaniu siły, twardości, czy ogólnym wpasowywaniu się w dominujący w patriarchalnej kulturze wzorzec męskości. Idzie za tym więc pogłębienie się tendencji do bycia maczo i pogardy dla wszystkiego, co „babskie“ albo „pedalskie“.

Dlatego właśnie uważam, że dla wielu chłopców nawet samo założenie różowej spódniczki i białych rajstop jest przekroczeniem pewnych barier. Nie sądzę, że jest to radykalna walka z patriarchalną opresją, ale tym właśnie uczniom, którzy do tej pory nie byli w stanie wyobrazić siebie w czymś innym niż spodnie, nie jestem w stanie odmówić pewnej dozy odwagi i dystansu do siebie. Jednocześnie chciałbym zwrócić uwagę na to, że opresja patriarchatu nie jest jednostronna, dotyka bardzo wielu mężczyzn i to właśnie z niej wynika paniczny strach przed zachwianiem budowanej mozolnie pozycji twardziela i prawdziwego mężczyzny, który zapewne niektórzy z nich musieli pokonać, by pojawić się na jedynej w życiu studniówce w różowo-białym stroju baletnicy.

piotr A. bałtroczyk

design & theme: www.bazingadesigns.com