Pisał po nocach natrętne wiadomości o podtekście seksualnym. Małgorzata Szymaniak ujawnia przypadki molestowania kobiet ze strony znanego publicysty

Małgorzata Szymaniak – politolożka, studentka/absolwentka Uniwersytetu Warszawskiego, Wiedeńskiego i Jagiellońskiego, współpracuje z kwartalnikiem „Nowy Obywatel”. 


W ciągu krótkiej chwili kilka kolejnych młodych kobiet potwierdziło, że spotkały je podobne doświadczenia z jego strony. W tym momencie odkryłyśmy wszystkie, że jest nas więcej.

Ilustracja Wika Krauz

Zaproszenie do znajomych

W maju 2017 roku, gdy mieszkałam wówczas jeszcze na stałe za granicą, przyjechałam do Krakowa na pewien festiwal myśli społecznej. Siedząc w autokarze z Wiednia pochwaliłam się tym pod zdjęciem na Facebooku, zapowiadającym zaplanowane na następny dzień wydarzenie. Chwilę po tym dostałam zaproszenie do znajomych od Krzysztofa Wołodźki – dyrektora festiwalu, a od końca 2016 roku także zastępcy redaktora naczelnego mojego ulubionego czasopisma i członka krakowskiej Spółdzielni Ogniwo”. Wołodźko publikuje/publikował ponadto na łamach innych zarówno lewicowych, jak i prawicowych mediów, takich jak np. Salon24.pl, „Gazeta Polska Codziennie”, wGospodarce.pl, Deon.pl, „Nowe Peryferie”, „Teologia Polityczna”, Magazyn „Kontakt”, Fronda.pl, prowadził radiowy felieton w „Polskim Radiu 24”, współpracował z zespołem „Pressji”, „Nowej Konfederacji”, miesięcznika „Znak”, bywał zapraszany do telewizji w roli komentatora.

Mimo że zwykle nie przyjmuję zaproszeń od osób, których nie znam osobiście, to jedno przyjęłam, czując się wyróżniona. Przez trzy dni trwania festiwalu zamieniłam z tym człowiekiem dosłownie dwa zdania. Zresztą dopiero już po ostatnim punkcie programu, gdy zostaliśmy sobie przedstawieni przez redaktora naczelnego.

Porno komplement

Wracając nocnym autobusem z Krakowa, dostałam od K. Wołodźki pierwszą wiadomość prywatną na Facebooku o tym, że miło było mnie poznać. Od tamtej pory od czasu do czasu wymienialiśmy się uprzejmymi wiadomościami. Interesowało go, dlaczego planuję niedługo wrócić do Polski, a ja podzieliłam się z nim przemyśleniami po przeczytaniu jego wywiadu. Czasem jednak dostawałam też wiadomości, które były dla mnie mniej komfortowe, bo ocierały się o flirt ze strony o kilkanaście lat starszego mężczyzny. Były to np. „uśmieszki” wysyłane w nocnych godzinach, które powtarzały się mimo braku odpowiedzi. Ponadto komplementował mnie i moją inteligencję, o której wnioskował ponoć z „researchu” mojego profilu na Facebooku, sięgającego – jak wynikało z jego komentarzy – wielu miesięcy wstecz. Podczas rozmów na neutralne tematy starałam się utrzymywać jednak kulturalną atmosferę.

W końcu, po dwóch miesiącach od pierwszego kontaktu, w tym dwóch tygodniach ciszy, spytał mnie nagle, czy może powiedzieć mi „bardzo frywolny komplement”. Odmówiłam, uzasadniając to tym, że nie chciałabym, aby wpłynęło to negatywnie na nasz późniejszy kontakt. Rzeczywiście nie usłyszałam w końcu planowanej treści komplementu, jednak nie obyło się bez negocjacji:„Okej. Czyli zostanę z tym sam”, „Nie ukrywam że żałuję bo chciałbym Cię poaadorować” (pisownia oryginalna). Gdy już prawie się ugięłam, dowiedziałam się, że ten komplement byłby„[g]rzeczny, ale chyba podpadłby pod porno. :D”. Krzysztof Wołodźko osiągnął tu całkiem sprytny efekt. Niby nie napisał mi niczego konkretnego, ale dał do zrozumienia, że ma seksualne fantazje na temat mojego ciała i chce, żebym o tym wiedziała. Ja natomiast nie potrzebowałam z jego strony bardziej obrazowych i dosłownych opisów, aby mimowolnie wyobrazić sobie coś podobnego i poczuć się obrzydliwie.

Jest nas więcej

W zeszłym roku planowałam już powrót do Polski po kilku latach pobytu za granicą, m.in. z celem aktywniejszego zaangażowania się na lewicy. Od XI Festiwalu „Nowego Obywatela” w Krakowie liczyłam na rozwinięcie mojej współpracy z kwartalnikiem i bardzo zależało mi na dobrych kontaktach z redakcją. Dlatego również wtedy starałam się załagodzić sytuację relacji z K. Wołodźką i “kulturalnie” z niej wybrnąć, mimo że wywoływała we mnie mieszankę niechęci i zniesmaczenia. Później Wołodźko znudził się już rozmowami ze mną i zaproponował co prawda jeszcze poprowadzenie spotkania w jego zastępstwie, jednak poza tym zwracał się do mnie raczej oschle i odpowiadał zdawkowo.

Jakiś czas później na pewnym lewicowym spotkaniu opowiadałam tę historię znajomej. Nagle usłyszałam od siedzącej obok młodej badaczki społecznej: „Czy mówisz o Krzysztofie Wołodźce? Wypisywał do mnie kilka lat temu jakieś okropne rzeczy, np. pytał, jakie mam na sobie majtki…”. Wtedy po raz pierwszy usłyszałam o tym, że nie byłam jedyną kobietą, do której pisał w ten sposób. Kilka tygodni później w internetowej dyskusji na temat innego przypadku „papierowego feministy” mieniącego się wrażliwym lewicowcem, a jednocześnie napastującego kobiety czy piszącego do nich natrętne wiadomości o podtekście seksualnym, wśród komentarzy po raz kolejny padło nazwisko K. Wołodźki. W ciągu krótkiej chwili kilka kolejnych młodych kobiet potwierdziło, że spotkały je podobne doświadczenia z jego strony. W tym momencie odkryłyśmy wszystkie, że jest nas więcej.

Jesteś śliczna, sexy zakolanówki”

Typowymi pretekstami do wiadomości od niego okazywały się być np. skomentowanie czy zalajkowanie jego publicznego artykułu bądź znajomość „z widzenia” z Krakowa, gdzie wówczas mieszkał. Zwykle proponował dziewczynom wyjście na kawę, a po odmowie kilkakrotnie wyrażał ubolewanie. Sugerował zaborczość partnera, którym tłumaczyła się odmawiająca, wysyłał zaczepki w późnych godzinach nocnych i wyrażał się w pozornie uprzejmym, jednak wyraźnie aluzyjnym tonie.

Magda tak opisuje swój kontakt z K. Wołodźką: „Początkowo chciałam z nim rozmawiać, bo pewne odzywki traktowałam po prostu jako efekt wychowania w patriarchacie, a poza tym wydawał mi się inteligentną, miłą osobą. Niestety w pewnym momencie moja cierpliwość się skończyła, a powinna była już na początku znajomości, kiedy zagaił mnie czy jestem licealistką. Gdy odpowiedziałam, że niestety nie, odparł, że dla kogo niestety, dla tego niestety. Teksty o tym, jaka jestem śliczna, ‘sexy zakolanówki’, księżniczkowanie i w ogóle. Cała atmosfera wokół niego jest creepy [ang. straszna, dziwna, odrażająca], właśnie to wypisywanie po nocach itd. Mój kontakt z nim urwał się, gdy dodałam na instagram zdjęcie z klubu z rozpiętą koszulą, a on mi napisał w środku nocy „o rety, a myślałem, że jesteś taka grzeczna…’”.

Szczególnie oburzająca jest historia Pauliny, którą Krzysztof nie tylko usiłował zaprosić na kawę i wypytywał o zdjęcia czy status jej związku, ale ostatecznie posunął się kilkakrotnie do bardzo wulgarnych komentarzy, bezpośrednio nawiązujących do stosunku seksualnego. Paulina odpisywała mu przez jakiś czas dość normalnie, choć z dystansem, w obawie przed spotkaniem go w Krakowie. Gdy przestała, nadal dobijał się do niej co kilka dni przez cały miesiąc, wysyłając wiadomości, które pozostawały bez odpowiedzi. Dopiero po interwencji zaprzyjaźnionej z Pauliną osoby trzeciej K. Wołodźko przestał ją zaczepiać i zablokował ją na Facebooku.

Uśmieszki wysyłane nocą i seksualne podteksty

Podczas rozmów ze mną każda z dziewczyn wyraziła odczucie, że wymiany wiadomości z Krzysztofem Wołodźką rozgrywały się w atmosferze pozornej uprzejmości. Trudno było bezpośrednio zarzucić im wyraźne przekroczenie norm, przez co często nie sposób było na nie zdecydowanie i obcesowo zareagować. Brak stanowczej reakcji powodował jednak dalsze jego brnięcie w narzucanie nam sposobu komunikacji, na który nie miałyśmy ochoty. Dla każdej z nas Krzysztof był znanym dziennikarzem, błyskotliwym redaktorem piszącym poważne teksty i szanowanym w środowisku. Wpływało to zarówno na naszą percepcję tych rozmów, jak i na nasze reakcje i odnoszenie się do niego. Każda z nas zdążyła już nauczyć się ignorować wiadomości czy zaproszenia do znajomych od nieznanych nam mężczyzn. Jednak chęć rozmowy ze strony takiej osoby i komplementowanie naszej inteligencji na podstawie „researchu” naszych profili (o którym nam wspominał), czy też pochwalenie opublikowanego przez jedną z nas tekstu, początkowo nam nawet schlebiały. Najprawdopodobniej świadomie wykorzystywał swoją pozycję władzy wobec młodych osób ze środowiska, w którym był rozpoznawalny. Również wobec mnie – zainteresowanej bezpośrednio współpracą z czasopismem, w którym był w moim odbiorze ważną osobą.

Kontaktowanie się po zaledwie zalajkowaniu artykułu, usilne dopominanie się kontaktu mimo braku odpowiedzi na wcześniejsze wiadomości. Zaczepki w postaci uśmieszków wysyłanych w nocy, w końcu – wiadomości o jednoznacznie seksualnej treści. Wszystko to stawiało każdą z nas w bardzo niekomfortowej sytuacji. Zwłaszcza, że wiadomości te pochodziły od mężczyzny znacznie starszego od każdej z nas. Ja mam obecnie 27 lat, większość pozostałych dziewczyn jest młodsza. Krzysztof Wołodźko ma ponad 40 lat. Wahanie przed zdecydowanym zerwaniem kontaktu wzmacniała obawa przed niezręczną konfrontacją na żywo w Krakowie u niektórych z opisanych osób. W moim przypadku niepewność w kwestii utrzymania dobrych stosunków ze środowiskiem „Nowego Obywatela”.

„Niewidzialność” molestowania

Doświadczenie życia jako kobiety wiąże się paradoksalnie również z pewną internalizacją kultury patriarchatu i idącym za tym umniejszaniem wagi własnego doświadczenia. Nie przyszło mi nawet do głowy, aby reagować w bardziej zdecydowany sposób na podstawie samej tylko mojej historii. Ile to już razy dostawałam tego typu wiadomości od różnych mężczyzn? Owszem, za każdym razem czułam się z tym źle, ale kolejny taki to przecież nic nadzwyczajnego. Okazało się jednak, że ze strony K. Wołodźki spotkało to znacznie więcej młodych kobiet. Poza wspomnianymi kilkoma dziewczynami, które podzieliły się ze mną swoim doświadczeniem, prawie każda znajoma osoba, której o tym opowiedziałam, przytaczała kolejne znane sobie historie: swojej siostry, przyjaciółki, koleżanek, które również były „podrywane” online przez K. Wołodźkę. Nie wiadomo, ile jeszcze było takich dziewczyn spoza kręgu moich znajomych czy wśród odbiorczyń prawicowych mediów. Dopiero, gdy odkryłam skalę zjawiska, zdecydowałam się zareagować. Podobnie każda z moich rozmówczyń umniejszała swoją własną historię. Była za to poruszona i zbulwersowana pozostałymi.

Zjawisko bez nazwy

Zdecydowałam się opisać tę sprawę publicznie nie tylko po to, aby ujawnić rzeczywiste postępowanie znanego dziennikarza, kształtującego debatę publiczną i mieniącego się wrażliwym lewicowcem, stojącym po stronie słabszych. Chcę również zwrócić uwagę na tę formę molestowania seksualnego, o której dotychczas niewiele się mówiło. Gdy jakieś zjawisko nie ma nazwy, to tak, jakby nie istniało. Poza wulgarnymi słowami opisującymi mężczyzn, którzy w natrętny sposób nagabują kobiety w internecie („spermiarz”, „stulejarz”), to akurat zdaje się nie mieć jeszcze jednoznacznego, powszechnie stosowanego określenia. Mimo że prawdopodobnie każda kobieta miała nie raz okazję go doświadczyć.

Słowo „nagabywanie” nie wskazuje wystarczająco na charakter tych wiadomości. „Nękanie” sugeruje wielokrotne działanie, mimo jednoznacznej negatywnej odpowiedzi czy próbie zerwania kontaktu i może przybierać inne formy, również poza światem wirtualnym. Tu jednak jest jeszcze inny problem. Nie wystarczy uszanować odmowy na niezręczną propozycję, by być w porządku. W wielu przypadkach trzeba było w ogóle powstrzymać się przed wysłaniem takiej wiadomości. Bezpośrednio zastanowiłam się nad tym jakiś czas temu, gdy wiadomość wysłał mi mój kolega z klasy z podstawówki, z którym ostatnio widziałam się przy okazji zakończenia szkoły. 14 lat później – ni stąd, ni zowąd – napisał do mnie na Facebooku i zaproponował “intymne spotkanie, w skrócie: seks” wraz z sugestiami, co chętnie by mi zrobił. Owszem, po mojej odmowie nie namawiał mnie ani nie przymuszał, jednak nie czyni to z niego jeszcze przyzwoitego faceta. Sama sytuacja, w której w absurdalnie desperacki sposób potraktował mnie jak ciało służące do zaspokajania jego seksualnych zachcianek, pozostawiła we mnie trwałe poczucie obrzydzenia na myśl o nim i zaburzyła niewinne dotychczas wspomnienia szkoły podstawowej. Skrajnym przykładem tego typu zachowań jest zjawisko wysyłania kobietom przez mężczyzn nieproszonych zdjęć ich penisów. Jest ono na tyle powszechne, że już kilka lat temu doczekało się swojej nazwy: „dicpic” (dick+picture, ang.: zdjęcie penisa). Brzmi szokująco? To też spotkało mnie już kilkakrotnie (w tym ze strony przełożonego z byłego miejsca pracy), wiele moich koleżanek również.

Molestowanie werbalne to nie flirt

Wysyłanie wiadomości przez Krzysztofa Wołodźkę do wielu młodych kobiet na przestrzeni ostatnich lat, napotkanych przelotnie na żywo bądź zaledwie przypadkowo w internecie, wpisuje się w to samo spektrum zjawisk. To uprzedmiatawianie i nękanie kobiet wyłącznie dlatego, że są młodymi kobietami. Celem tego działania jest osiągnięcie chwilowego podniecenia i połechtania swojego męskiego ego, z mniej lub bardziej świadomym wykorzystaniem w tym konkretnym przypadku swojej pozycji społecznej. Fakt, że takie zjawisko było dotychczas „przezroczyste”, tj. nie zostało jeszcze nazwane, a kobiety tolerowały je jako zwykły element ich życia we współczesnych czasach, nie oznacza, że należy je dalej akceptować. Przeciwnie, należy je dostrzec, wskazać i potępić jako element wrogiej kobietom kultury toksycznego patriarchatu, przenikającej naszą codzienność. Następnie zaś dążyć do tego, by przestało być czyimkolwiek doświadczeniem. Taki też jest cel tego tekstu.

Swoją drogą, aspekt „niewidoczności” problemu również pojawił się w tej historii. Podczas ujawniania sprawy odkryłam, że w środowisku wiele osób słyszało, że K. Wołodźko pisze treści o seksualnym podtekście do mnóstwa napotkanych młodych kobiet. Jednakże dotychczas nikt nie traktował tego poważnie. Interpretowano to jako niegroźne próby podrywania dziewczyn przez mężczyznę, który jest być może zbyt nieśmiały, by robić to na żywo. Tego typu internetowe wiadomości o treści czy intencji seksualnej, choć nie są przemocą fizyczną, odciskają jednak swój ślad na psychice osoby siedzącej po drugiej stronie ekranu w sposób równie prawdziwy, jak zaczepki na ulicy. Ponadto ponownie boleśnie przypominają jej o tym, gdzie jest jej miejsce w społeczeństwie, i że jako kobieta musi liczyć się z takim traktowaniem ze strony mężczyzn.

Czy to oznacza, że „nie można już nawet” napisać dziewczynie czegoś miłego lub zaprosić jej na kawę? Można, ale nie zawsze. Do rozstrzygania wątpliwości, czy w danym przypadku jest to w porządku, czy nie, proponuję następujące podstawowe wskazówki:

Jeśli nie znasz się z nią osobiście, a nie masz jej do powiedzenia niczego konkretnego (nie będącego komentarzem do jej cech zewnętrznych), dotyczącego jakiejś wspólnej Wam kwestii –> nie pisz. Tym bardziej, jeśli jesteś od niej dużo starszy.

Celem nie jest „lincz”, a ujawnienie prawdy

Na fali akcji #metoo ujawnionych zostało już wiele historii dotyczących molestowania seksualnego, którego sprawcami byli znani mężczyźni. Miało to miejsce również w Polsce. Jako społeczeństwo nie wypracowaliśmy jednak jeszcze standardów postępowania w takich sytuacjach. Osobiście pierwszy raz znalazłam się w roli osoby ujawniającej taką historię, więc potrzebowałam dużo czasu i rozmów z bliskimi mi osobami, by zastanowić się, jak postąpić w tej sprawie mądrze. W żadnym momencie nie były moim celem „lincz” czy „zniszczenie kariery” Krzysztofa Wołodźki (lincz oznacza zresztą samosąd, a nie ujawnienie przypadku molestowania. Określając mianem linczu ujawnianie przypadków molestowania seksualnego, stajemy po prostu po stronie sprawców przemocy). Moją instynktowną reakcją na początku, nawet wtedy gdy już stawałam się świadoma skali problemu, była wręcz chęć wytłumaczenia i załagodzenia sprawy. Niestety polubowny tryb, na który początkowo liczyłam, mając nadzieję, że wszystko rozwiąże się bez podejmowania przeze mnie dalszych działań i kolejnych aktów odwagi, okazał się niewystarczający. W całym procesie było wiele momentów i wystarczająco dużo czasu, aby K. Wołodźko zrozumiał, co było niewłaściwe w jego zachowaniu i wyszedł z tej historii z twarzą – mógł na koniec zachować się odpowiedzialnie w konfrontacji z faktami, zaskoczonym środowiskiem oraz zszokowanymi dotychczasowymi współpracownikami i współpracowniczkami z kręgów lewicowych. Nie wybrał jednak tej drogi.

Spółdzielnia „Ogniwo” usuwa dziennikarza

Ze względu na moją osobistą identyfikację, bezpośrednie kontakty ze środowiskiem lewicowym i zaufanie, jakim darzę obie organizacje, naturalną decyzją było dla mnie podzielenie się moją wiedzą z krakowską Spółdzielnią „Ogniwo” i redakcją „Nowego Obywatela”. Wiedziałam, że ze względu na łączącą nas wrażliwość na różne formy przemocy wobec kobiet, ocenią postępowanie K. Wołodźki podobnie jak ja. Z braku podobnej pewności wobec bardziej odległych mi środowisk prawicowych nie odważyłam się dotychczas skontaktować w tej sprawie z innymi mediami współpracującymi z K. Wołodźką. Liczę jednak, iż nie zignorują tych faktów, gdy dotrą one do nich po publikacji tego tekstu.

Po otrzymaniu informacji nt. wyżej opisanych historii kolektyw Spółdzielni „Ogniwo”, zgodnie ze statutem spółdzielni, zarekomendował radzie nadzorczej usunięcie Krzysztofa Wołodźki z grona spółdzielców. W reakcji na tę wiadomość Wołodźko sam zrezygnował jednak z członkostwa w „Ogniwie”.

Dziennikarz wpłaca darowiznę

Równocześnie poinformowany przeze mnie redaktor naczelny „Nowego Obywatela” Remigiusz Okraska od razu zażądał od K. Wołodźki wyjaśnień, przeproszenia osób poszkodowanych, jakiejś formy zadośćuczynienia oraz wystosowania publicznego oświadczenia o całej sprawie i publicznego przeproszenia ofiar. Wołodźko sprawiał początkowo wrażenie gotowego do naprawienia swoich błędów. Zadeklarował przekazanie darowizny na rzecz kobiecej organizacji antyprzemocowej i przeproszenie wszystkich kobiet, które nagabywał mimo braku wyraźnej zgody z ich strony. Ja oczekiwałam raczej publicznego odniesienia się do sprawy, bo ani nie da się zweryfikować spełnienia tej drugiej obietnicy, ani nie wiadomo, co takie przeprosiny miałyby właściwie oznaczać. Dodatkowo, ofiary mogą nie mieć ochoty na ponowny kontakt z nim. Ostatecznie K. Wołodźko przekazał darowiznę finansową na organizację kobiecą, jednak oprócz tego zdawał się nie rozumieć stawianych mu zarzutów. Ponownie dopytany przez Okraskę o postępy w realizacji zobowiązań i upomniany, że same wpłaty na organizację antyprzemocową nie załatwiają sprawy i nie odnoszą się do jej sedna, czyli krzywdy konkretnych poszkodowanych kobiet, odpowiadał, że nie ma z tymi osobami kontaktu, nie wie, kogo dotyczy poczucie wyrządzonej krzywdy oraz oznajmił, że jego kontakty ze środowiskami lewicowymi – tymi, które oczekiwały od niego zachowań adekwatnych do wyrządzonych krzywd – definitywnie zakończy w momencie, gdy odda zaległe zobowiązania redakcyjne.

Zdawkowe przeprosiny

Zaraz po tym wysłał mi zdawkowe przeprosiny. Ich treść nie wskazywała na to, za co właściwie mnie przeprasza, ale pozwalała przypuszczać, iż domyślił się, że to ja byłam źródłem ujawnionych informacji (być może dlatego, że jako jedyna bezpośrednio współpracowałam z redakcją „Nowego Obywatela”). Przeprosin nie otrzymała jednak żadna z pozostałych dziewczyn, z którymi miałam kontakt. Wobec braku indywidualnych i publicznych przeprosin ze strony Krzysztofa Wołodźki, w połowie maja 2018 r. zarząd Stowarzyszenia Obywatele Obywatelom (wydawcy kwartalnika) wraz z redaktorem naczelnym pisma zdecydowali o odwołaniu go ze stanowiska zastępcy redaktora naczelnego i usunięciu z grona współpracowników. Krótko po tym Wołodźko ponownie skontaktował się ze mną celem złożenia przeprosin wraz z prośbą, aby dziewczyny, które chciałyby zostać przez niego przeproszone, dały mu o tym znać na maila, ponieważ utracił do nich kontakty.

Jakkolwiek absurdalna była to prośba, K. Wołodźko starał się prawdopodobnie wyrazić w ten sposób swoją pokorę i skruchę. Przez ostatnie cztery miesiące nie zdecydował się jednak publicznie wypowiedzieć przeprosin wobec wszystkich dotkniętych osób, aby nie naruszyć swojego wizerunku.

Uczciwość wobec ofiar i czytelniczek

Pozycja społeczna znanej osoby kształtującej debatę publiczną, jak również charakter i skala jego postępowania wobec osób mniej uprzywilejowanych, tj. młodych kobiet sprawiają, że jego zachowanie nie jest prywatną sprawą na gruncie dobrowolnych relacji międzyludzkich. Ujawnienie tej sprawy to nie tylko nasze prawo, ale również akt elementarnej sprawiedliwości i uczciwości: zarówno wobec ofiar, jak też odbiorców i odbiorczyń tekstów i opinii K. Wołodźki. Czytając artykuły znanego dziennikarza, poruszającego również tematy dotyczące (chrześcijańskiej) moralności czy molestowania seksualnego (np. na temat polskiego zespołu Decapitated), warto wiedzieć, czy autor rzeczywiście jest właściwą osobą do wypowiadania się w takich sprawach.


*Imiona kobiet zostały zmienione

design & theme: www.bazingadesigns.com