Zabawska / Kuryło: Nie znajdujemy się w próżni

Z Mają Zabawską rozmawia Kamila Kuryło.

1Ilustracja Patricija Bliuj-Stodulska

Kamila Kuryło: Manifa w tym roku idzie pod hasłem „Wszystkie jesteśmy u siebie”. Czy Ty, jako osoba niehetero, czujesz się na co dzień u siebie? Czy masz wsparcie w rodzinie?

Maja Zabawska: Mogłoby się wydawać, że nie ma nikogo ani niczego bliższego człowiekowi niż własna rodzina. Jednak kiedy poskrobać powierzchnię, okazuje się, że pojedyńcze_y członkinie_owie rodzin z różnych powodów niekoniecznie czują się w nich u siebie. Taki los przypada często osobom niehetero. Taki był mój los. Po tym, jak pierwszy raz powiedziałam rodzicom, że jestem z dziewczyną, i spotkałam się z brakiem akceptacji, musiałam nauczyć się kłamać: używać półprawd, stosować liczbę pojedynczą zamiast mnogiej oraz pilnować końcówek wyrazów wskazujących na płeć osób. Z czasem natomiast – kiedy znalazłam się w poważnym, długoletnim związku, zaczęłam przypominać bigamistkę posiadającą dwie rodziny, które musi przed sobą ukrywać. Moi rodzice nie są zdeklarowanymi homofobami, nie chodzą do kościoła ani nie mają konserwatywnych poglądów, ale gdy okazało się, że chodzi o ich córkę, nie umieli pogodzić się z sytuacją.

Tak, to bardzo częste, rodzice są „tolerancyjni”, o ile sprawa nie dotyczy ich córki/syna. A jak jest teraz? Minęło już trochę czasu od Twojego wyoutowania.

Przeszłam w tym czasie przez bardzo różne etapy relacji z rodzicami – bólu, złości, nieuzasadnionej agresji, pogodzenia się z sytuacją, współczucia, humorystycznego podejścia do sprawy i powracającej co jakiś czas nadziei na zmianę. Pewnego dnia po ponad trzynastu latach od chwili, gdy powiedziałam rodzicom o moim pierwszym związku, mama zadzwoniła do mnie i zaprosiła mnie na grilla razem z „koleżanką”. Od kilku miesięcy bywamy razem z moją dziewczyną na obiadach i uroczystościach rodzinnych. Mimo to łapię się często na myśli, czy aby na pewno tego pragnęłam – bycia wtłoczoną w heteronormę i odgrywania oczekiwanych od nas ról. Czy tak wygląda akceptacja? Ciągle zastanawiam się, czy jestem już w mojej rodzinie „u siebie”.

A jak wygląda Twoja sytuacja w pracy? 

To pytanie przypomina mi o jedynej rozmowie na temat mojej orientacji seksualnej, którą odbyłam z moim ojcem trzynaście lat temu. Ponieważ najbardziej komfortowo czuje się on w tematach związanych z pracą i pieniędzmi, rozmowa tego właśnie dotyczyła. Szczególnie utkwiły mi w pamięci jego słowa: „Gdybym był pracodawcą i miał do wyboru zatrudnienie osoby hetero- i homoseksualnej, wybrałbym osobę hetero. Nie dlatego, że mam coś przeciwko osobom homoseksualnym, ale nie chciałbym mieć kłopotów”. Słowa te musiały na mnie wywrzeć duże wrażenie, bo kiedy rozpoczęłam pracę, nawet nie przyszło mi do głowy, żeby opowiadać w środowisku zawodowym, z kim jestem w związku. Inna sprawa, że wtedy sama nie do końca jeszcze miałam pełne zrozumienie tego, kim jestem.

Jednak z czasem się przełamałaś…

Tak, bardzo pomogło w tym oddelegowanie na dwa lata do pracy w Londynie… Oczywiście można zapytać, jakie właściwie znaczenie ma kwestia orientacji seksualnej w pracy. Po co „afiszować się” tam ze swoimi prywatnymi sprawami? Z chęcią odpowiem – znaczenie jest ogromne. A w pełni uświadomiłam sobie, jak duże – kiedy wysłano mnie na dwa lata do pracy w Londynie, gdzie zaczęłam działać w pracowniczych networkach LGBT. Będąc w pracy, nie znajdujemy się w próżni – przez cały czas jesteśmy otoczeni przez ludzi, spędzamy z nimi 8, a często więcej godzin na dobę – często dużo więcej niż z własną rodzina lub przyjaciółmi. Z czasem poznajemy te osoby coraz lepiej, typowym pytaniem jest, co robiło się w weekend, gdzie było się na wakacjach. Współpracownicy_czki opowiadają o wyjazdach i wyjściach do kina z żonami, mężami, chłopakami, dziewczynami, dziećmi – często mówią o swoich rodzinach. Dla osoby niehetero może to być niekomfortowe – musi w ułamku sekund zdecydować, czy mówić w liczbie pojedynczej, czy w mnogiej, czy w opowieści zmieniać płeć partnera lub partnerki. Pomijam sytuacje, w których osoba niehetero może znaleźć się w sytuacji, w której ktoś ze współpracowników_czek opowiada mało subtelne żarty o homoseksualistach, nie zdając sobie nawet sprawy, że takie osoby siedzą obok.

W jednej z dużych korporacji w Stanach przeprowadzono eksperyment – heteroseksualne_i ochotniczki_cy zgodziły_li się, aby przez miesiąc usunąć ze swojej przestrzeni w pracy wszelkie elementy związane z ich życiem prywatnym (zdjęcia rodziny, pocztówki z wakacji itd.) oraz w żadnym wypadku nie mówić o swoich współmałżonkach/partnerach i rodzinach. Swoje doświadczenia opisywały_li na firmowym blogu. Wielu osobom otworzyło to oczy na fakt, jak istotna jest kwestia tego, aby w pracy móc czuć się swobodnie i nie czuć się zmuszoną_ym do zafałszowywania własnego życia. Nie wspominając o tym, że bycie otwartym gejem czy lesbijką w środowisku profesjonalnym tworzy pozytywne wzorce dla młodych osób, które dopiero zaczynają pracę i mogą zobaczyć, że nie muszą bać się być sobą w pracy. Mi również wyjazd do Londynu pozwolił wyjść z szafy w życiu zawodowym i być otwartą, jeśli chodzi o moją orientację seksualną, po powrocie do Warszawy.

Czy w Londynie czułaś się bardziej „u siebie” niż w Polsce?

Londyn z pewnością różni się od Warszawy, zwłaszcza dla osoby niehetero. Można się tam czuć o wiele swobodniej. Nie oznacza to, że homofobii w Londynie nie ma, ale ma się wrażenie, że dla większości osób to właśnie homofobia, a nie bycie homo, jest czymś wstydliwym. Ale czy będąc Polką i mieszkając w Londynie czułam się tam bardziej u siebie? Nie sądzę, to mimo wszystko nie był mój kraj.

Wywiad znajduje się w tegorocznej Gazecie Manifowej.

design & theme: www.bazingadesigns.com