Nie mów mi, jak mam ż(r)yć

Anna Prus


W 19. edycji konkursu Galeria Plakatu AMS („Jedz ostrożnie”) poruszano kwestie związane ze zdrowym, świadomym odżywianiem. Bo i o foliówkach była mowa, i o oleju palmowym, i o potrzebie ograniczenia spożycia mięsa. Nie zabrakło czegoś dla amatorów gierek słownych i nawiązań do motoryzacji. Autorzy zachęcają nas do zadbania o siebie i zawartość swoich talerzy. Co na to jury?

fot. Ogólnopolski Strajk Kobiet

Jury postawiło na pogardę.

Na citylightach w całym kraju oglądamy ogromną, niezgrabną postać chwiejącą się na mikroskopijnym krześle. Widelec, który nawija drut kolczasty jak nitkę spaghetti. Człowieka, którego fałdy brzuszne wyglądają jak hot-dog. Wreszcie: krzyczący, wyraźny, niedający się ominąć napis: ŻRYJ. Czy kapituła konkursowa, wybierając zwycięzców, na pewno pamiętała o założeniach tego konkursu? Czy twórcy wyróżnionych prac przemyśleli, jaki mogą mieć wpływ na odbiorców? Jak dotąd tylko autorka ŻRYJ zabrała głos: wyjaśniła, że „nie taki był jej zamysł” (aby przypomnieć bulimiczce wszystkie jej skłony nad kiblem).

Fragment z mojego pamiętnika:

8 września 2009

No jasne, łatwo jest powiedzieć nie rób tego”, nie rzygaj”, równie łatwo uwierzyć w moje zapewnienia że nigdy więcej, że to tylko dwa razy, tylko tak cholernie ciężko być pewnym innych, bo już nie siebie.

Według statystyk The Renfrew Center Foundation for Eating Disorders na zaburzenia odżywiania cierpi ok. 70 milionów osób na świecie. Jedzenie stało się nagrodą, formą kompensacji, możliwością odreagowania, karą. Jest wyznacznikiem statusu materialnego: kawa w jednorazowym kubku, knajpa z sushi, popularny baton w szkolnym pudełku z drugim śniadaniem.

Publiczne spożywanie pokarmu bywa źródłem wstydu.

Antydepresanty, tania żywność niskiej jakości, niedożywienie w życiu płodowym, czynniki genetyczne – to jedne z wielu przyczyn tycia. Jak pisze Wojciech Stefan Zgliczyński dla Biura Analiz Sejmowych, (…) otyłość jest silnie związana z cechami społeczno-demograficznymi. Oprócz płci na rozpowszechnienie otyłości mają wpływ takie czynniki, jak miejsce zamieszkania, poziom wykształcenia, stan zdrowia, sytuacja materialna i wiek. Jednak w świecie AMS wszystko jest prostsze: jeśli chcesz pozbyć się zbędnych kilogramów wystarczy, że znienawidzisz swoje jedzenie. Jeżeli już nienawidzisz swojego ciała, chętnie utrwalimy w tobie ten stan.

11 września 2009

8:15 serek wiejski, tuńczyk

10:00 gruszka, jabłko

12:30 sałata, ogórek, papryka

Tu zapis mojego menu się urywa, chociaż do dzisiaj pamiętam co było dalej. Batony, pączki, dwudaniowy obiad, pudło ptasiego mleczka, miska jagód, sałatka, wszystko w ciągu godziny, wszystko wydarte sobie pazurami z gardła. Gdybym wtedy trafiła na taki przekaz, jaki dziś serwuje nam AMS, upewniałabym się w nienawiści do siebie, zamiast iść po pomoc do szkolnego psychologa.

fot. pryw.

Wczoraj najbardziej uciszaną grupą w polskim internecie były osoby z zaburzeniami odżywiania i o nienormatywnych sylwetkach, które głośno powiedziały, że czekając na autobus, czują się jak bezwolny, upokarzany element instalacji artystycznej. Na szczęście internetowe wyrocznie wiedzą lepiej od nas samych, że to wyłącznie kwestia naszego nastawienia, a tam, gdzie czujemy kierowaną w nas agresję, jest tylko grożenie palcem wielkim korporacjom i promocja zwiększania udziału marchewki w menu. Nasze doświadczenia są bagatelizowane – nikt nie chce słuchać o rzygających dziewczynach. „Masz problemy, ale twój problem nie sprawi, że będziesz bardziej wyjątkowa, nie daje ci prawa do tego, żeby negować działania innych” – to do koleżanki, która opisała na fejsie, jak żyło jej się z bulimią. „Widzisz rzeczy, których w tej kampanii nie ma”. Ważne, że ktoś zamiast hot-doga kupił w Żabce jabłko. Plakaty działają, proszę się rozejść, ten przekaz nie jest dla was. Jeśli myślisz sobie, że skoro nie rusza to ciebie, to nie obraża nikogo – musisz się jeszcze sporo nauczyć o przywilejach.

Wszechobecna troska o nasze zdrowie jest bardzo wybiórcza – budzi się tylko tam, gdzie w grę wchodzi kształt naszych ciał i estetyczne odczucia odbiorcy. Żadna z osób podsuwających nam rozwiązania dostępne „na wyciągnięcie ręki” nie uwzględnia naszej sytuacji ekonomicznej ani innych uwarunkowań. W pracy i na dojazdach spędzasz dwanaście godzin dziennie i nie masz sił na robienie sałatek? Wykup dietę pudełkową! Lekarz każdą twoją dolegliwość zrzuca na karb nadwagi, więc przestajesz korzystać z opieki zdrowotnej? Błąd. Powinnaś spotkać się z dietetykiem, terapeutą i trenerem personalnym. Nie radzisz sobie? Widocznie nie pracujesz dostatecznie ciężko na sukces. Zmień pracę, weź kredyt, załóż firmę. Neoliberalna propaganda sukcesu zagląda nam nawet do talerzy.

Do powszechnej świadomości jakoś przebija się już informacja, że „po prostu weź się w garść” to nie jest najlepsza recepta na czyjąś depresję. Niestety ciągle ciężko wytłumaczyć, że po prostu jedz zdrowo” nie pomoże osobie, której stosunek do pożywienia jest zaburzony. Zamiast autorytarnego tonu potrzebujemy bezpiecznej przestrzeni. Zamiast obejmowania kibla – ramion bliskich wokół nas. Tylko tak jesteśmy w stanie wyjść z tej choroby.

Brak wiedzy o zaburzeniach odżywiania przeraża, zwłaszcza, kiedy mówimy o przekazie, jaki trafia do publicznej przestrzeni za pośrednictwem agencji reklamy (!). Z drugiej strony, niewiedza nie jest niczym zaskakującym. W Polsce na ten temat nie prowadzi się nawet dokładnych statystyk, a jeśli odważymy się zabrać głos we własnym imieniu, jesteśmy uważane za przewrażliwione histeryczki. Czy wy też kiedykolwiek martwiłyście się, że nie dostaniecie pracy wyłącznie dlatego, że jesteście za grube? Ja tak. Nosiłam wtedy ubrania w rozmiarze 42.

Plakaty, które miały zachęcać do większej dbałości o zawartość talerza, stały się platformą do wytykania palcami osób o nieodpowiednich wymiarach. Uruchomiły mowę nienawiści, której autorzy są bezkarni – w końcu robią to w imię dziwnie pojmowanego zdrowia. Poprzez stygmatyzujący język utrwalają uprzedzenia, które nie mają nic wspólnego ze stanem faktycznym. Zresztą, nawet gdyby była to akcja zachęcająca wprost do schudnięcia, to nie ma w niej ani kija, ani marchewki. Jest tylko okładanie nas patykiem po głowach i utrwalanie błędnego przekonania, że z wyższą wagą zawsze wiążą się choroby i zaburzenia, a smukła sylwetka oznacza pełnię zdrowia i morfologię w normie.

20 maja 2010

Po kilku wizytach u psychologa nadal (znowu?) jestem w punkcie wyjściowym. Boję się powiedzieć ostatecznie, że kończę z dietą, chociaż własny organizm mówi mi, że jeszcze jeden serek wiejski, a tym razem nie będę musiała prowokować wymiotów. Nie dam rady powiedzieć matce, żeby dała sobie spokój z kupowaniem Danio waniliowych. Kilka dni temu z tego powodu zrobiłam z siebie w autobusie widowisko rycząc, jakby ktoś mi przed chwilą umarł. Bezpośrednim powodem był kawałek czosnkowej bagietki, garść orzechów w czekoladzie i kotlet z kurczaka. Najlepszą terapią byłaby w moim wypadku terapia odchudzająca. Przynajmniej raz dziennie myślę o tym, jak przegrywam własne życie i zawsze kończy się najwyżej na pełnym bezsilności oklapnięciu. I’m fat – I don’t deserve to be loved” mam wytatuowane na mózgu. Najłatwiej byłoby zasnąć na długo. Żeby nie jeść przez kilka tygodni.

Wszystkie dobrze wiemy, jak wyglądamy. Przez całe życie pokazywano nam, że ciała liczą się w nas najbardziej. Teraz próbujemy nauczyć się, jak je kochać, bez względu na wasze uprzedzenia.


Anna Prus – inżynierka, aktywistka, żadnych blokad (bez niej).

design & theme: www.bazingadesigns.com