Nie ma przewodnika po coming outach. Nie ma 10 najlepszych sposobów, jak to zrobić [Światowy Dzień Coming Outu]

Anton Ambroziak

Dziś znów na kilku “tęczowych profilach” przeczytałem zachętę “wyjdź z szafy”. Opatrzone emocjonalnym balastem “to ważne”. Dla środowiska, dla Ciebie, dla mnie? – pomyślałem. Jak gdyby widzialność tzw. “out and proud” było jedyną słuszną strategią. Nie jest. I niekoniecznie jest też przyjemne i dobrze się kończy.

fot. Anu Czerwiński

W tym roku doświadczyłem serii coming outów jako osoba transpłciowa. Czasem wydaje mi się, że robię to wręcz codziennie żonglując z przypadkowymi osobami końcówkami – u lekarza, w knajpie, w autobusie, czy w sklepie. Z różnym skutkiem. Także ulica moją transpłciowość nie zawsze przyjmuje z oczekiwanym entuzjazmem. W zeszłym roku z okazji Międzynarodowego Dnia Coming Outu – na kolanie – napisałem tekst, który miał mówić po prostu “ważne jest to, co czujesz”, “niczego nie musisz”, “może być różnie”. W tym roku, już z doświadczeniem coming outu jako transchłopak, wciąż widzę ten tekst jako aktualny, a przede wszystkim wzmacniający. Dlatego przypominam go sobie i wam. Z łezką w oku, bo wydech, który sobie w nim zostawiłem stroniący od konkretnej tożsamości dziś pozwala mi podpisywać się Ambro. I tego wydechu przy podejmowaniu decyzji życzę nam wszystkim! 

Często słyszę emancypacyjne historie coming outów opowiadane w trzeciej osobie, a ułożone podług konkretnego scenariusza. I z okazji dzisiejszego dnia wszystkim, które_którzy podobnie do mnie odczuwają niepokój związany z pewnym skryptem outowania, chciałbym powiedzieć – coming out nie musi być żaden (konkretny) i nie musi do niczego prowadzić.

Nie ma przewodnika po coming outach. Nie ma 10 najlepszych sposobów, jak to zrobić. Doświadczeń i emocji, które ten konotuje. Nie ma najlepszego momentu, w którym można „wyjść z szafy”.

Dla jednych to kwestia spontanicznej decyzji, dla innych wielokrotnie przerabiana w głowie decyzja. Dla jednych konieczność, dla innych zbędny element dochodzenia do tożsamości. Czasem coming out przybiera postać politycznej manifestacji odmienności, niezgody na cis-tem i patriarchat. W innych przypadkach na nowo ustawia najbliższe relacje – szczególnie tę, którą każda_każdy z nas ma ze sobą. Nie da się go sprowadzić do jednego zdania. Nie pełni jasno określonej funkcji. Ma tyle kontekstów, ile osób które się nań (nie) decydują. Czasem wyjście z szafy może oznaczać przemoc i nie być nawet kwestią naszej decyzji – wtedy gdy dzieje się poza nami, a nasze tożsamości ktoś ubiera we własne słowa i wbrew nam wystawia je na widok publiczny.

Jest za to jedna słoneczna czy też tęczowa wersja coming outu, która przykrywa różnorodność doświadczeń. Ta twierdzi, w myśl polityk tożsamościowych i polityki uznania, że coming out to konieczność oraz koniec drogi do emancypacji. I że zawsze jest wesoło i przychodzi ulga. I wszystkie_wszyscy żyją długo i szczęśliwie.

Coming out dla mnie miał coś z brzydkiego słowa „duma” – miał coś ze wstydu. Mój coming out zabiegał o atencję i UZNANIE. Wychowany w heteronormie wiedziałem, że potrzebny jest gest. Jasny komunikat zamykający mnie w pewnej szufladce, który na tamtym etapie nie był wyzwaniem rzuconym społeczeństwu, lecz raczej grzecznym pytaniem o przyzwolenie. Mamo, tato, koleżanko i kolego – czy mogę? To był moment zaledwie muskający moją odmienność. Ku zdziwieniu nie spotkała mnie za to kara. Przynajmniej nie większa niż typowe niezadowolenie z odmiennego wyglądu, stek normalizujących pytań i komentarzy oraz masa oceniających wypowiedzi. Przez przeszło rok byłem tylko lesbijką. Nikim więcej. Prosto z szafy, gdzie nic nie było jasne, na dłuższy czas trafiłem do ciasnej szufladki. Kolejnym wyzwaniem było przekroczenie tej prowizorycznej strefy komfortu.

Zapytanie siebie, czy to wszystko, co mogę powiedzieć o mnie i zrobić dla siebie? W politycznym sensie, żeby na nowo odetchnąć, musiałem odrzucić wszystko, co stabilne i pewne. I zakwestionować to wszystko, co organizuje nasze doświadczenia i każe nam się jasno określać.

W tym miejscu urywam nie bez powodu – robię to po to, by nie wpaść w pułapkę kolejnych deklaracji. To nie jest żadna reprezentatywna historia. To tylko jedna z wielu opowieści – moja. Z okazji #comingoutday życzę nam wszystkim (do)wolności dochodzenia do swoich (nie)tożsamości oraz możliwości ich artykułowania.

design & theme: www.bazingadesigns.com