Monika Lewinsky nie została zdradzona przez feminizm

Hadley Freeman

Uwaga, uwaga, pilne! Wróciliśmy do lat 90-tych i rozwiązaliśmy największą zagadkę tamtej dekady. Nie, nie tą, jak OJ-owi się upiekło, dlaczego Kurt Cobein popełnił samóbjstwo czy jak brytyjski pop w ogóle w ogóle się zdarzył. Nie, zajęliśmy się czymś znacznie bardziej istotnym: kto zachował się najgorzej podczas skandalu, który wybuchł wokół Billa Clintona i Moniki Lewinsky?

1

Przyznaję, zawsze zakładałam, że był to Clinton, mężczyzna, który (tak jakby) przespał się z kobietą, żeby następnie ją oszukać, kiedy cwanie próbował zaprzeczyć, że romans w ogóle miał miejsce, a następnie pozwolić swoim doradcom na odmalowanie jej jako – żeby użyć niezapomnianego sformułowanie jednego z felietonistów o Anicie Hill, innej wysoko postawionej kobiecie lat 90-tych – „pomyloną i puszczalską”.

Po Clintonie, następnym kandydatem byłby Kenneth Starr, niezależny doradca ze spoconymi dłońmi, który poświęcił 70 milionów dolarów na śledztwo w sprawie obciągania druta i popełnił długie opisy życia seksualnego Lewinsky na lepkich stronach swojego raportu.

Dalej byliby Republikanie tamtej epok, którzy jeden przez drugiego pchali Lewinsky na dno, żeby utopić karierę Clintona. Albo może media lat 90-tych, które z lekceważeniem pisały o niej jako „młodej i puszczalskiej”, albo gwiazdy pop, które używały imienia Lewinsky jako synonimu ejakulacji, tak jak w piosence Beyoncé, „Partition albo – albo nie, skończmy to obwinianie Bogu ducha winnych ludzi, ponieważ odkryliśmy tych, którym naprawdę coś leży na sumieniu. Prawdziwym źródłem poniżenia Lewinsky okazują się feministki.

Sama Lewinsky wskazała taką możliwość w swoim szeroko dyskutowanym artykule dla „Vanity Fair, w którym więcej napisała o bólu spowodowanym przez – jak to nazwała – „obóz feministyczny” niż przez Clintona. Monika Lewinsky: feministki mnie zawiodły oznajmiał wielkimi literami nagłówek „Washington Post”. „Boston Herald” obwieścił: „Feministki zrujnowały sobie reputację obrzucając błotem Monikę Lewinsky”. Gospodarz programu śniadaniowego Joe Scarborough narzekał w ostatnim odcinku swojego programu, MSNBC, na „żałosne” feministyczne felietonistki i „na was, damy praw kobiet”. Historia dotarła także do Wielkiej Brytanii – z jednym artykułem z „Timesa„, opatrzonym nagłówkiem „Lewinsky została skrzywdzona – przez swoje siostry”.

Zanim ta narracje zostanie uznana za słuszną, warto spojrzeć do jakiego stopnia jest prawdziwa. Narzekania Scarborougha były sprowokowane przez, jak zwykle jadowity, felieton Andrei Peyser w „New York Post”, autorki mniej więcej tak reprezentatywnej dla amerykańskich feministycznych dziennikarek jak Jan Moir z „Daily Mail” jest reprezentacyjna dla brytyjskich.

Lewinsky została sprowokowana przez równie nieprzyjemny artykuł, który obficie cytuje w własnym tekście. W 1998 roku „New York Observer” zgromadził cokolwiek łajdacką grupę kobiet i spisał ich opinie na temat skandalu wokół Lewinsky – pod kompromitującym tytułem „Superpanny z Nowego Jorku kochają tego niegrzecznego prezydenta” . Autorka Erica Jong snuje przemądrzałe przypuszczenia czy Lewinsky nie miała przypadkiem choroby dziąseł, Katie Roiphe, profesjonalna antagonistka, wydumała, że prawdziwym źródłem wściekłości ludzi nie był fakt, że Clinton kłamał, ale to, że “Monika Lewinsky nie była znowu taka ładna”. Ktoś w „New York Observer” uznał ten błyskotliwy komentarz za wart opublikowania.

Artykuł, tak jak zauważyła Lewinsky, był degustujący. Ale wypowiadające się w nim kobiety w żaden sposób nie reprezentowały ruchu feministycznego (nazwisko Roiphe, chociażby, zrobiło się znane po tym, jak opublikowała książkę, w której zasugerowała, że kobieta ponosi część winy, kiedy zostaje zgwałcona przez swojego partnera; dopiero co – w ten weekend – napisała artykuł w „British Sunday„, w którym dowodziła, bez żadnych wyraźnych argumentów, że mężczyźni zawsze powinni płacić podczas randek). Jest różnica między głupio zachowującymi się kobietami a porażką ruchu feministycznego. Z pewnością takie porażki wobec Lewinsky zaliczyły kobiety o wysokim profilu społecznym. Zarówno Tina Brown, jak i Maureen Dowd z „New York Times” napisały wówczas kilka zupełnie ośmieszających je bzdur na temat Lewinsky i Clintona, szczególnie Dowd, która opisała Lewinsky jako „głupiutką, drapieżną stażystkę” i porównała ją do Glenn Close w „Fatal Attraction” za co dostała jakże należnego Pulitzera. Betty Friedan, autorka „Mistyki kobiecości”, lekceważąco napisała o Lewinsky „jakaś mała idiotka”, biorąc jednak pod uwagę, że Friedan w gruncie rzeczy spędziła ostatnie kilka dekad na oczernianiu kobiet – szczególnie Glorii Steinem, której uczepiła się w latach 70-tych – wygląda to raczej na osobisty problem Friedan niż cokolwiek specyficznego dla całego ruchu feministycznego.

Bez wątpienia, coś zachwiało się w ruchu feminsitycznym przez tę aferę. Mieliśmy skandal seksualny, w który zaangażowany był prezydent Demokratów, mający sprzyjającą kobietom polityką, w dodatku taki, który objął urząd tuż po awanturze z Clarence’em Thomasem i Anitą Hill. Narodowa Organizacja Kobiet oznajmiła: „chcemy powiedzieć bardzo wyraźnie, że w naszym przekonaniu relacje seksualne z pracownikiem/pracownicą lub stażystą/stażystką są nadużyciem władzy ze strony jakiekolwiek urzędnika publicznego”. Jednak nalegania Lewinsky, że jej związek z Clintonem był w pełni dobrowolny komplikowały ten prosty argument gender. Steinem napisała w 1998 roku w „New York Times„: „większość Amerykanów niepokoi życie seksualne, kiedy czyjaś wola została naruszona” i dodała, że odmawia brania udziału w „presji wywieranej przez prawicę i media, żeby Clinton zrezygnował z urzędu lub został postawiony w stan oskarżenia [o jego zniesławienie]”.

Lewinsky nie została zdradzona przez “ruch feministyczny” (skoro o tym mowa, wiele mądrych kobiet, takich jak Barbara Ehrenreich, stanęło wówczas w jej obronie). Została oczerniona przez niektóre wysoko postawione kobiety, zmieszana z błotem przez media, przytłoczona przez pewnych, szczególnie wpływowych mężczyzn. Łatwo zrozumieć, dlaczego Lewinsky czuła się zupełnie osamotniona, jednak skupianie się na winach pojedynczych kobiet i przedstawianie ich jako reprezentatywnych dla całego ruchu, to łatwy sposób, żeby oszkalować feminizm i zmienić historię potężnych mężczyzn i bezbronnej kobiety w swego rodzaju kocią walkę. Wbrew popularnemu w mediach mitowi, czyny niektórych kobiet nie reprezentują wszystkich kobiet ani, jak w tym przypadku, całego feminizmu. Lewinsky nie została zdradzona przez feminizm, została zelżona przez kilka kobiet, które powinny być mądrzejsze, kiedy oczekiwała współczucia. To nie porażka feminizmu. To brak ludzkiej przyzwoitości.

Tłumaczenie: Barbara Górecka

design & theme: www.bazingadesigns.com