Wasik: A mogło być tak pięknie

Za chwilę minie drugi tydzień od czasu, kiedy Emma Watson wygłosiła mowę inaugurującą kampanię HeForShe przed zgromadzeniem generalnym ONZ, a rozmowy na jej temat nadal nie cichną. Przemówienie było bardzo dobrze przyjęte, a media społecznościowe pękały w szwach od ludzi udostępniających i komentujących całe zajście. Przez chwilę również się cieszyłam – kolejna aktorka o wysokim profilu identyfikuje się jako feministka i dołącza do coraz to większego grona. Świetnie, im więcej widoczności, tym lepiej. Ale kiedy emocje opadły, opadł też entuzjazm. Dziś nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Emma Watson nie jest najlepszą kobietą do tej roli.

07-08-unwomen-emma-thompsonEmma Watson, nowo wybrana Ambasadorka Dobrej Woli ONZ, źródło: ONZ

Wybranie młodziutkiej, sławnej i lubianej gwiazdy, bez skandalów na koncie, za to z dyplomem uniwersytetu Ligi Bluszczowej było bez wątpienia wykalkulowanym posunięciem mającym na celu poszerzenie publiczności, zwrócenie uwagi prasy i zaangażowania młodych ludzi, którzy dorastali z Emmą na ekranie. Jestem jak najbardziej za generowaniem jak największej platformy i szerzeniem świadomości na temat nierówności płci. Ale wybierając młodą aktorkę, której praca zależy od bycia lubianą i postrzeganą jako niegroźna, zapewniło również zupełnie nieradykalny, ugłaskujący charakter jej wypowiedzi. Gwiazdy – szczególnie młode kobiety, które chciałby jeszcze dostać pracę w show-biznesie – nie mogą sobie pozwolić na publiczny radykalizm polityczny. Nie winię za to Emmy i nie jest to atak na jej osobę. Przeciwnie – podziwiam jej odwagę, szczerość i inteligencję. Ale w XXI wieku doświadczenia „dziewczyny z sąsiedztwa” nie wystarczą. Zadaniem ONZ – przynajmniej w teorii – jest reprezentowanie wszystkich ludzi, globalnego społeczeństwa obywatelskiego, szczególnie tych, którzy nie mają zwykle głosu na arenie międzynarodowej. Dlaczego więc ONZ wybrało białą, zachodnią, heteroseksualną kobietę z wyższej klasy społecznej, aby mówiła głosem wszystkich kobiet? Dlaczego figura międzynarodowej walki o równouprawnienie powinna być osobą tak odległą dla milionów kobiet i dziewczyn? Bądźmy szczerzy – jeśli w ciągu ostatnich kilku lat ktoś był na zajęciach z gender, czytał teorię lub prasę feministyczną, wie, że wszystko, co powiedziała, było przedawnione, uproszczone i odzwierciedlało doświadczenia małej frakcji kobiet. Możecie powiedzieć – no tak, ale przecież jakoś musimy zaangażować mężczyzn, którzy inaczej przestaliby słuchać na pierwsze wspomnienie słowa „feminizm”.

Ale ile da formalne zapraszanie do włączenia się do walki o równouprawnienie? Nikt nie zapraszał białych do walki o prawa obywatelskie Afro-Amerykanów w Ameryce w latach 60. Ci, którzy walczyli, robili to bez oczekiwania na oklaski i podziękowania – po prostu przejrzeli na oczy i zdali sobie sprawę z tego, co się naprawdę dzieje. Kobiety od zawsze starały się przekonać mężczyzn o słuszności swojej walki – ich brak w naszym ruchu nie wynika z faktu, że nikt ich wcześniej oficjalnie nie zaprosił. Jeśli muszę przekonywać mężczyzn, by zaczęli interesować się sprawami równouprawnienia, bo lepiej na tym wyjdą, a nie z powodu absolutnie niedopuszczalnej sytuacji kobiet i ich krzywdy, to podziękuję. Patriarchat jest kulą – tylko dlatego, że mężczyźni czasem potykają się o łańcuch nie oznacza, że możemy zapomnieć, że kostka do której jest przypięty jest zawsze kobieca. Swoją drogą, nawet ta rozwodniona, łatwa do przełknięcia wersja zaprezentowana przez Emmę spotkała się z ogromną krytyką mężczyzn. W kilka godzin po jej wypowiedzi, hakerzy zaczęli grozić wypuszczeniem nagich zdjęć Watson, co tylko potwierdza prawo Lewisa, „komentarze na temat każdego artykułu o feminizmie uzasadniają feminizm”. W słowach Andrei Dworkin, „feminizm jest nienawidzony, ponieważ kobiety są nienawidzone. Jest to polityczna obrona nienawiści do kobiet”.

Na tym podium mogła stanąć bardziej doświadczona i radykalna mówczyni, która sprawiłaby, że każdy mężczyzna na sali zacząłby się pocić i wiercić na krześle. Mogła być to Laverne Cox, Chimamanda Ngozi Adichie, Malala Yousafzai, bell hooks. W 2014 roku, kiedy dziewczyna z Uniwersytetu Kolumbii nosi na plecach materac, na którym została gwałcona, aby sprawić żeby aresztowano jej gwałciciela, kiedy kobiety protestują przed więzieniami, w których siedzą matki które poroniły, ale zostały oskarżone o dzieciobójstwo, kiedy obrzezanie kobiet nadal jest szeroko praktykowane, a małżeństwa 8-letnich dziewczynek dopuszczalne, dlaczego w ONZ mówiono o chłopcach, którzy boją się okazywać emocje i dziewczynach rezygnujących ze sportu w obawie przed nabraniem mięśni? Czy naprawdę nie udało się znaleźć innego tematu, aby przekonać ludzi o słuszności feminizmu?

Prawdziwe debaty powinny krążyć wokół mówienia w solidarności, a nie w imieniu kobiet, które drastycznie potrzebują zmian w stosunkach społecznych. Powinniśmy oddać tę platformę w ręce osób, które tak desperacko jej potrzebują. Jestem rozczarowana faktem, iż w 2014 roku międzynarodowa organizacja, która chełpi się promowaniem solidarności i reprezentowaniem mniejszości i osób nieuprzywilejowanych, nie dała nawet szansy im się wypowiedzieć. Niestety, tym razem magiczna różdżka nie rozwiąże naszych problemów.

design & theme: www.bazingadesigns.com