Markiewka: Fałszywa troska o ludzi pracy

Tomasz Markiewka, filozof, autor książki „Język Neoliberalizmu” (Wydawnictwo Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, 2017), współpracuje m.in. z „Nowym Obywatelem” i „Magazynem Kontakt”.


W trakcie prezydenckiej kampanii wyborczej wypłynął temat niezadowolenia polskich pracownic i pracowników. „Ludzie, którzy pracują, czują się upokorzeni” – stwierdziła podczas spotkania z wyborcami Małgorzata Kidawa-Błońska.

Można by pomyśleć, że zdanie zaczynające się od rozpoznania „polskim pracownikom jest źle…” skończy się słowami „…dlatego należy zadbać o ich prawa, o ich warunki pracy, o ich wynagrodzenie”. Ale gdzie tam, w polskiej rzeczywistości tego typu zdania puentuje się najczęściej stwierdzeniem: „… dlatego trzeba zrobić porządek z tymi nierobami utuczonymi na 500 plus”. Nie inaczej było w przypadku wypowiedzi Kidawy-Błońskiej – zamiast o pomaganiu ludziom pracy, zaczęła narzekać na osoby, które „nie pracują, a są wspierane”.

Ktoś podejrzliwy mógłby pomyśleć, że pracownicy są tylko wymówką, narzędziem służącym do tego, aby walić stereotypami w osoby otrzymujące pomoc socjalną. Ładnym wstępem, po którym przychodzi czas na fantazjowanie o nieprawdopodobnych przywilejach ludzi na socjale. Że tak naprawdę osoby wygłaszające pochwałę pracy i pracowników mają gdzieś to, że ktoś haruje za dwa czy trzy tysiące złotych i wcale nie chcą tego zmieniać.

Kidawa-Błońska na wspomnianym spotkaniu wyborczym powieliła idiotyczny stereotyp, że Polska ma poważny problem z ludźmi rozleniwionymi przez zasiłki, którzy żerują na ciężko pracujących obywatelach. To jest kalka z rasistowsko-klasistowskich opowieści o welfare queen (czarne matki, które żyją jak królowe z zasiłków), którymi posługiwała się skrajna amerykańska prawica.

Początki popularności tego mitu wiążą się z Reaganem, który wykorzystywał go, aby szczuć na ubogie mniejszości i usprawiedliwiać cięcia wydatków socjalnych. To bardzo niepokojące, że mamy partię podobno liberalną, ba, „socjaldemokratyczną”, jak przekonuje Marek Borowski, której kandydatka na urząd prezydenta korzysta z opowieści mającej tak wyraźnie klasistowsko-rasistowskie korzenie. I nie przekonują mnie tłumaczenia, że Kidawa-Błońska odpowiada tylko na potrzeby swojego twardego elektoratu. Nie udawajmy głupich, wiemy, że politycy mogą utrwalać i uprawomocniać szkodliwe stereotypy. Tak robił Kaczyński ze swoimi bredniami na temat uchodźców, tak robi Kidawa-Błońska – być może przyszła prezydentka tego kraju – sięgając po rodzimą wersję mitu welfare queen.

W tym wszystkim całkowicie gubią się ludzie, o których podobno troszczy się Kidawa-Błońska: pracownicy i pracownice. To szerszy problem. Mamy w Polsce grupę osób – publicystów, polityków, celebrytów – którzy uwielbiają rozprawiać na temat wartości i potrzeby pracy. Ale zauważcie, że za tym prawie nigdy nie idzie troska o pracowników. Ile znacie tekstów, w których „liberalny” (ha, ha) publicysta czy polityk przechodzi od „pracą się narody bogacą” do „podnieśmy pensję minimalną”, „zakładajmy związki zawodowe” czy do jakiegokolwiek innego postulatu propracowniczego? Podziw piewców pracy wzbudzają raczej dzieci Kulczyka niż ludzie zapierdzielający na śmieciówce albo nauczyciele, pielęgniarki bądź inne marnie opłacane grupy społeczne. Pracowników i pracownice wykorzystuje się czysto instrumentalnie.

Chcecie sprawdzić, czy komuś zależy na pracownikach? Patrzcie, co mówi o ich prawach i wynagrodzeniu, a nie jak bardzo ubolewa nad „rozdętym socjałem”.

design & theme: www.bazingadesigns.com