Chełstowska: Historyczny Czarny Protest

Agata Chełstowska

ogolnopolski-strajk-kobiet-3-10-czarny-poniedzialek-warszawska-mapa-strajku

Proszę państwa, 3 października 2016 roku kobiety w Polsce po raz pierwszy w historii masowo zaprotestowały w sprawie aborcji.

W Czarny Poniedziałek, w ramach Strajku Kobiet poszłam na plac Zamkowy z mamą i najlepszą przyjaciółką. Od parasoli było gęsto, a wszyscy i tak zmokli, kiedy przedzierali się przez tłum. Stałyśmy pod kościołem świętej Anny, na placu nie było nawet miejsca. Dopiero potem dowiedziałyśmy się, że było nas ponad 30 tysięcy. Dowiedziałyśmy się też, że relacje w mediach „rządowych” były tak zafałszowane, że aż śmieszne, że przemówienia z platformy były kiepskie. Ale to nieważne. Głównymi bohaterkami tego dnia były kobiety z mniejszych miast, kobiety w różnym wieku, różnych zawodów, które pierwszy raz w życiu wyszły zaprotestować w sprawie aborcji. Strona „Ogólnopolski Strajk kobiet” mówi o wydarzeniach w 118 polskich miastach, od Bełchatowa po Zgorzelec i Żyrardów, od Szczecina po Zakopane. A to tylko protesty w kraju: za granicą odbyło się ponad pięćdziesiąt demonstracji solidarnościowych, nie tylko w Europie, ale też w Kanadzie, Kenii i Chinach.

To właśnie masowość tego protestu jest najważniejsza.

I każda robiła to, co mogła, tyle, ile mogła: kobiety wychodziły z pracy na cały dzień albo tylko na godzinę. Te, które nie mogły opuścić miejsca pracy, ubrały się tego dnia na czarno – tego przecież nikt nie zabroni. Korzystając z grup, w których już jesteśmy – pracownice wyszły z koleżankami z pracy, studentki z koleżankami z roku, uczennice z koleżankami z klasy.

To był największy w historii Polski solidarny protest poświęcony wyłącznie sprawie kobiet – i to aborcji. W 1989 roku społeczeństwo protestowało przeciwko nowej ustawie antyaborcyjnej, ale nie mam informacji, żeby demonstracje przyjęły taką skalę. Różne protesty w sprawie aborcji odbywały się przez te wszystkie lata od 1993 roku, szczególnie po roku 2006: manify i bieżące demonstracje. Ale nie było jeszcze masowego protestu skoordynowanego w jednym dniu, na sposób islandzki. Ponad sto wydarzeń, ponad sto miast, dużych i małych.

Dlaczego akurat teraz? Może dlatego, ze dzisiaj zaostrzenie ustawy wydaje się realne i prawdopodobnie się uda. Może dlatego, że rządy PiS-u wydają się sprzyjać dużym ulicznym demonstracjom i mobilizacji różnych ruchów sprzeciwu – jak w 2006 i 2007. Ruchy społeczne są nieprzewidywalne. Na pewno ważny był facebook – powszechnie używany, pozwalający na ogólnokrajową i lokalną mobilizację, bez wychodzenia z domu, z zupełnie obcymi osobami. W każdym razie praca wykonana przez ruch kobiecy w ostatnich latach nie poszła na marne: dane, język, sposoby organizacji, ekspertki są gotowe i zadziałały w tym dniu. I miałyśmy rację, że kluczem do sukcesu będzie mówienie o własnych doświadczeniach, a nie o prawie czy teorii.

Emocje – nareszcie jest miejsce

Co się zmieniło? Kobiety. Przełamały zażenowanie, przekonanie, że „to nic nie da”, wątpliwości. Kiedy ktoś uderza na twoich oczach twoją siostrę, przestajesz się zastanawiać, czy reakcja „coś da”. Działają emocje. I w poniedziałek też zadziałały emocje.

To następna zmiana. Nagle pojawiła się przestrzeń, żeby mówić o tych emocjach. Pierwszym znakiem zmiany był dla mnie wywiad Krystyny Jandy w „Kropce nad i” dla Moniki Olejnik (29 września). Janda mówiła od serca, spontanicznie, nie kryjąc poruszenia. Odważnie powiedziała o swoim własnym doświadczeniu – o dwóch aborcjach, które uratowały jej życie, ponieważ była w ciążach zagrażających zdrowiu. Nie recytowała faktów, nie tłumaczyła ustaw. Mówiła coś o matkach niepełnosprawnych dzieci, o przedstawieniu, w którym grały dzieci niepełnosprawne, o swoich łzach. Coś o młodych ludziach, którzy chcieliby mieć dzieci a nie będą mogli, kiedy nowa ustawa ograniczy in vitro. Użyła kilka razy słowo „przerażenie”. Widać było, że jej wypowiedź jest szczera, niezaplanowana.

Janda zrobiła coś, czego żadnej feministycznej działaczce nie wolno było dotąd robić w mediach – okazywała emocje. My zawsze musiałyśmy być bardzo opanowane, nawet w obliczu niepojmowalnego chamstwa, brutalnego języka, lekceważenia wobec naszych żyć. Kulturalnie debatować z mało kulturalnymi siepaczami konserwy. Pozycja Krystyny Jandy, jako znanej aktorki i dyrektorki teatru, dała jej możliwość swobodnego mówienia o uczuciach, a coraz gorętszy nastrój pozwolił na dobry odbiór tego wywiadu. Wyraziła coś, co wiele kobiet w Polsce czuło i dzięki temu mogły pójść za jej przykładem – wyrazić swoje przerażenie, gniew, niezgodę, troskę o zdrowie swoje i następnych pokoleń kobiet. To nie znaczy, że my, jako działaczki, popełniałyśmy dotąd jakiś błąd. To znaczy, że nastrój społeczny zmienił się szybko i jaskrawo, i nagle zupełnie nowe rzeczy są możliwe i akceptowane.

Otwarty mikrofon!

Pierwszy raz widziałam na demonstracji w sprawie aborcji „otwarty mikrofon”. Dzięki jednemu działaczowi z Obywatelskiego Ruchu Demokratycznego na skwerze świętokrzyskim w Warszawie stały głośniki, mikrofon i osłaniający je namiocik. Każda kobieta mogła podejść do mikrofonu i coś powiedzieć, reszta słuchała. Pan robił konferansjerkę. Po prostu stał, zachęcał do mówienia, wypełniał przerwy pomiędzy. Kobiety mówiły. Niektóre mocnym głosem, rzeczowo. Inne bardziej nieśmiało. Co jakiś czas podkreślały swoje wkurzenie jakimś mocniejszym słowem – a kiedy tyko skończyły, reszta biła brawo i trąbiła w trąbki. I nagle po raz pierwszy BYŁO MIEJSCE. Było miejsce na powiedzenie „ja jestem matką / ja nie jestem”, ja mam wnuczki, ja mam siostry. Ja się temu sprzeciwiam, ja się na to nie zgadzam. Było nawet miejsce na powiedzenie, że ten zakaz niszczy radość z seksu. Czy ktosia słyszała dotąd ten argument? W przestrzeni publicznej? Otwarty mikrofon o aborcji – nogi mi się ze wzruszenia trzęsły. Kobiety udowodniły, że wbrew temu, co mówiła premier Szydło, o aborcji można rozmawiać na ulicy.

Na co nie było miejsca? Kilka głosów zahaczyło o ton „nie jestem za powszechnie dostępną aborcją, ale zaostrzenie to już przesada”. Z całą pewnością kobiety zachęciło do demonstracji to, że zaostrzenie ustawy wydaje się absurdalne i drakońskie – usunięcie któregokolwiek z trzech legalnych powodów do aborcji wydaje się atakiem na życie i zdrowie kobiet, a sprzeciw – obroną swojego życia i zdrowia. Były głosy o tym, że potrzebna jest liberalizacja, ale nie była to opinia powszechna, panowała różnorodność. Czyli wygląda na to, że Polki już nie wstydzą się mówić o tym, że aborcja się zdarza i o tym, że powinny mieć do niej prawo, kiedy zagrożone jest zdrowie i życie. Ale jeszcze nie jest powszechne mówienie o tym, że mam prawo do aborcji, kiedy po prostu zdecyduję, że nie mam warunków na wychowanie następnego dziecka. Nie słyszałam też głosów „ja miałam aborcję” – ale to nic dziwnego, na to jeszcze za wcześnie. Mam nadzieję, że to nowe poruszenie, odnowienie tematu pozwolą na nowe rozmowy w gronie koleżanek, może w gronie rodziny, z mamą i babcią?

Co zmieniłaby ustawa?

Mam nadzieję, że to nowe zainteresowanie tematem da czas na przemyślenia i zdobycie nowych informacji – np. o tym, że w latach 2008, 2010 i 2011 roku nie było żadnych legalnych zabiegów przerwania ciąży powstałej w wyniku gwałtu albo innego przestępstwa. Bo „mrożący efekt” ustawy spycha takie aborcje do podziemia – kobiety dobrze wiedzą, że nie warto zgłaszać gwałtu na policję i nie ufają prokuraturze i szpitalom, że zapewnią im dostęp do aborcji na czas. I słusznie.

Jeśli boicie się, że zaostrzenie ustawy pozbawi nas prawa do przerwania ciąży powstałej w wyniku przestępstwa – tak już jest. W 2008 roku czternastolatka z Lublina musiała jeździć po całym kraju, żeby dokonać aborcji, a jej matce czasowo ograniczono prawa rodzicielskie. W wywiadzie dla Lidii Ostałowskiej matka dziewczynki powiedziała: „Byłam głupia. Trzeba było od razu jechać na Słowację”.

Jeśli obawiacie się, że ustawa ograniczy skuteczność badań prenatalnych – tak już jest. Lekarze boją się informować o wadach płodu, zwlekają do ostatniej chwili, unikają wypisywania zaświadczeń o uprawnieniu do aborcji.

Jeśli obawiacie się, że zaostrzenie ustawy pozbawi nas prawa do przerwania ciąży zagrażającej życiu lub zdrowiu – tak już jest. Kobiety tracą życie – jak Agata Lamczak i tracą zdrowie – jak Alicja Tysiąc.

Tylko zmiana tej ustawy i zmiana sposobu jej wykonywania odmieni naszą sytuację.

Jest strajk, gdzie związki?

Wielkim nieobecnym tego dnia były związki zawodowe: akcja nazywająca się strajkiem, solidarne protesty, nawet wątpliwości, jak zwolnić się tego dnia z pracy i co robić w razie negatywnych konsekwencji – wszystko to pozornie kwestie kojarzące się z ruchem związkowym. Żadna duża centrala związkowa nie wydała oświadczenia na ten temat. Nie tylko brakowało poparcia, zabrakło choćby rady, jak najlepiej załatwić sprawę z pracodawcą, albo deklaracji, że w razie problemów w pracy kobiety mogą liczyć na pomoc prawną. To rozczarowanie, ale nie niespodzianka.

Przyszłość!

Na koniec chcę nam wszystkim pogratulować. W poniedziałek wyrwałyśmy się z wieloletniego snu. To był wyjątkowy, historyczny strajk. Dziękuję wam wszystkim, znajomym i nieznajomym. Działajmy dalej!

Korekta: Michalina Pągowska

design & theme: www.bazingadesigns.com