Doskonała broń patriarchatu: „A co, jeśli ona kłamie?”

Nie mamy w tym kraju mechanizmu, dzięki któremu wierzylibyśmy osobom, które doświadczyły molestowania seksualnego, znęcania się, gwałtu i opowiadają o tym, co ich spotkało. Nie istnieją przypadki idealne. Ale istnieje patriarchat. 

Pewnie już to słyszały/liście: a co, jeśli ona kłamie?

Na tym opiera się kolejny komentarz w sprawie kolejnego głośnego przypadku gwałtu, tym razem na stronie Daily Beast, gdzie autorka Cathy Young w kółko powtarza ten argument jako najmniej sprzeczny z intuicją w sprawach dotyczących przemocy seksualnej.

Tym razem „ona” to studentka Uniwersytetu Columbia Emma Sulkowicz, która nosi po kampusie materac z pokoju w akademiku, protestując w ten sposób przeciwko temu, jak uczelnia zajęła się (czy też raczej: nie zajęła się) zgłoszonym przez nią przypadkiem gwałtu, który popełnił na niej starszy student. Ale to mogłaby być którakolwiek z amerykańskich studentek, które miały dość odwagi, by opowiedzieć o przemocy seksualnej i domagać się zadośćuczynienia od jednostek uczelnianych (mających za zadanie zapewnienie bezpieczeństwa na terenie miasteczka uniwersyteckiego) i których słowom nie uwierzono, ponieważ, no cóż, niedowierzanie jest reakcją domyślną na opowieść o przemocy seksualnej.  Zbyt łatwo jest sugerować, że gdyby „ona” mówiła prawdę, postąpiłaby tak albo inaczej, aby udowodnić, że coś naprawdę się stało.

Oczywiście, „ona” wcale nie musi być kobietą. Równie dobrze może to być on lub oni. Ale jedna rzecz pozostaje niezmienna: nie mamy w tym kraju mechanizmu, dzięki któremu wierzylibyśmy tym, które doświadczają molestowania seksualnego, znęcania się, gwałtu i opowiadają o tym, co je spotkało. Zamiast tego szukamy dziury w całym, załamujemy ręce i czekamy, czekamy, czekamy na przypadek idealny, tak jakby oczekiwanie na odpowiednią historię było jedyną rzeczą blokującą niezmiernie powoli obracające się młyny amerykańskiej sprawiedliwości. Jasne, kiedy już znajdziemy ten idealny przypadek, bardzo chętnie staniemy murem za ofiarą. To proste! Nie denerwujcie się tak!

Idealny przypadek. Taki, w którym policja została zawiadomiona natychmiast (ale nie za szybko, nie chcemy przecież, żeby wyglądało na to, że kogoś wrabiamy). Taki, w którym całkowicie trzeźwa ofiara (biała cispłciowa kobieta, która nigdy wcześniej nie uprawiała seksu z penetracją) szybko wyraziła zgodę na przeprowadzenie badania (ale nie zbyt chętnie ani zbyt opornie, z idealnie wyważoną postawą osoby skrzywdzonej, właściwą prawdziwej ofierze gwałtu). Taki, w którym mamy odpowiednie dowody fizyczne (prawdziwe ofiary gwałtu natychmiast wkładają swoje ubrania do foliowych torebek i podpisują je, a także dokładnie zabezpieczają płyny ustrojowe i odciski palców z biegłością, jakiej nie powstydziłby się specjalista od medycyny sądowej z Kryminalnych zagadek Las Vegas). Taki, w którym dostępne są wiadomości tekstowe, a najlepiej także nagranie rozmowy telefonicznej, w której oskarżony o gwałt przyznaje się do winy (oczywiście, ofiary powinny zadbać o to, by nie zachowywać się zbyt agresywnie podczas zabezpieczania tych wiadomości, bo przecież zwariowane suki zawsze same się o to proszą). Taki, w którym nie ważą się losy obiecującej kariery sportowej (czy nikt nie przejmuje się przyszłością programu dla młodych futbolistów!?). Taki, w którym to, w którym tamto…

Nie istnieje przypadek idealny.

Ale istnieje patriarchat. Doskonały wieloręki potwór, który żyje i ma się świetnie w tym idealnym świecie, który sam stworzył. Jego oręż to broń doskonała: kultura gwałtu.

Im dłużej czekamy na przypadek idealny, który można by przedstawić przed sądem opinii publicznej, tym więcej ten potwór ma okazji, by przygotowywać swój nieprzerwany atak na sprawiedliwość i podtrzymywać kulturę wstydu i sceptycyzmu, która ucisza pragnących z nim walczyć.

Ten potwór jest inteligentny i wie, gdzie i kiedy powinien się ukryć, a kiedy może uderzyć. Oczywiście, że wie. Świat jest jego placem zabaw, jego legowiskiem, przytulną pieczarą wyposażoną w udogodnienia takie, jak pytanie „a co, jeśli ona kłamie?”.

Mówi się, że największą sztuczką diabła było przekonanie świata o swoim nieistnieniu; ten wieloręki potwór także rzadko pokazuje swoje kły i zakrwawione pazury. Wygląda on raczej trochę jak uwielbiany amerykański reżyser o ekscentrycznych poglądach na współczesną miłość. Wygląda jak zabawny, typowy amerykański tata. Wygląda jak gwiazda sportu.

Potwór porusza się z gwałtownym wdziękiem, odpowiadając na każdy atak ze spokojną, pełną opanowania rezerwą. Po prostu, no wiecie, zadaje uczciwe, niewinne pytania. Dlaczego miała na sobie tę spódniczkę? Co robiła poza domem tak późno? Czy ona mu się nie podobała? Czy nie był podniecony? Czy on nie był już w więzieniu? Czemu oni tak dużo wypili? Czemu nadal się spotykali? A co z tymi SMS-ami? 

A może to było po prostu… nieporozumienie?

Usprawiedliwiamy, a nawet lubimy niedoskonałość u naszych oskarżonych o gwałt. Kiedy ofiara próbuje nazwać to, co przeżyła, potwór podsuwa nam kolejne repliki, pozwalające wytłumaczyć ich zachowanie. Może byli po prostu trochę zdezorientowani? Przecież łatwo można błędnie zinterpretować sygnały w sypialni? Może to była tylko niezdarna, nieudolna próba podrywu? Czyż nie wiemy, że ludzkie libido jest nieprzewidywalne?

Od naszych ofiar wymagamy jednak, by były idealne. Używamy języka, który wzmacnia ich pozycję; mamy określenie „survivor” (ang. ktoś, kto ocalał, przetrwał trudną sytuację – przyp. tłum.), dobre, mocne słowo, które syczy i atakuje potwora. Sama go używam, być może dlatego, że chcę być… bardziej idealna. Mniej zastraszona przez potwora. Mniej podatna na jego brutalny uścisk.

Ale istnieją także ofiary gwałtu. Nie tylko te, które przetrwały, doświadczyły przemocy seksualnej i maltretowania i wyszły z tego ze słowem „przetrwanie” na ustach. 

Są wśród nas takie, które padły ofiarą przemocy i nie ocalały, w dosłownym bądź przenośnym znaczeniu tego słowa. Osoby, które nieodwracalnie skrzywdzono i złamano gwałtem, molestowaniem, znęcaniem się, napaścią, które zostały uciszone i potępione przez tego wielorękiego wszechmocnego potwora patriarchatu. Ci ludzie nie muszą być „ocalałymi”, aby ich kochano, szanowano i aby im wierzono.

Nie ma ofiar idealnych. Nie ma idealnych „ocalałych”. Ale potwór chce, byśmy ich szukali, przesłuchiwali ich, zamiast skupić naszą uwagę na sprawcach. Przesłanie wcale nie jest subtelne: mówienie głośno o tym, co się stało, narazi nas na gniew potwora, jeśli przedstawiony przypadek nie będzie idealny.

Oczywiście, oni — my — nigdy nie opowiadają idealnej historii. Taki jest ten okrutny haczyk: potwór każe nam dążyć do nagrody, której nigdy nie otrzymamy. To właśnie mam na myśli mówiąc, że walczymy z bestią, która jest częścią i twórcą tego doskonale skonstruowanego świata, która posługuje się doskonałą bronią w postaci wątpliwości. Im bardziej skupiamy się na bezowocnym poszukiwaniu tego idealnego przypadku, tym mniej energii poświęcamy na walkę z potworem, który czerpie siłę z samych poszukiwań i jest bardzo zręczny w sztuce znajdowania nowych uwalniających od odpowiedzialności pytań, który rośnie w siłę za każdym razem, kiedy pytamy: a co, jeśli ona kłamie?

Musimy przestać szukać przypadku idealnego; musimy przestać starać się zadowolić tych, którzy się go domagają. Musimy uwierzyć ofiarom. Musimy zaufać ich opowieściom. Może to wygląda na mały krok. Krok oczywisty. Ale jest to ogromna zmiana.

Wtedy i tylko wtedy szale sprawiedliwości mogą zbliżyć się do stanu równowagi.

Andrea Grimes, reporterka polityczna, RH Reality Check
Tłum. Katarzyna Płecha

design & theme: www.bazingadesigns.com