Czas na bunt prawniczek! Aborcyjny Dream Team odpowiada na wywiad w Polityce

Aborcyjny Dream Team, Kobiety W Sieci


4 czerwca w „Polityce” ukazuje się rozmowa Agaty Szczerbiak z Kamilą Ferenc – prawniczką (link). Rozmowa nosi tytuł „Pomagający kobietom w aborcji na celowniku prokuratury” i dotyczy naszej działalności. Po lekturze wywiadu postanowiłyśmy zareagować, bo naszym zdaniem tekst zniechęca do wzajemnej solidarności i sugeruje, że aborcja farmakologiczna jest w zasadzie nieosiągalna.

fot. Barbara Sinica

Ponad 60 lat temu w USA rozpoczął swoją działalność Kolektyw Jane. Grupa stała się alternatywą dla bardzo rozbudowanego podziemia aborcyjnego, w którym zabiegi były przeprowadzane w niebezpiecznych warunkach, nierzadko skutkujących śmiercią kobiet. Członkinie kolektywu, wśród których wiele miało wykształcenie medyczne, nauczyły się samodzielnie przerywać wczesne ciąże, między rokiem 1969 a 1973 przeprowadziły około jedenastu tysięcy nielegalnych aborcji, które nosiły nazwę „Zabieg z Jane”. Wszystko to w czasach, gdy aborcja była nie tylko zakazana, ale też penalizowana. Jane odegrały kluczową rolę w zmianie prawa antyaborcyjnego w USA. Stawiały opór poprzez pomoc wzajemną i solidarność. Tak samo jak Kobiety w Sieci (istnieją w Polsce od 12 lat) – to ich dotyczy rozmowa z „Polityki”. Kobiety w Sieci to wspólnota, w której osoby z doświadczeniem aborcji rozmawiają ze sobą, mogą na siebie liczyć, dodają otuchy. Fenomen – niemal na każdej międzynarodowej konferencji forum Kobiet w Sieci przedstawiane jest jako modelowe rozwiązanie faktycznego wsparcia dla kobiet żyjących w kraju, w których aborcja jest trudno dostępna. Potrzebujemy jak najwięcej wsparcia dla naszych działań, potrzebujemy solidarności, dzielenia się wiedzą, aborcyjnych historii, tylko tak możemy realnie zbliżyć się do zmiany prawa.

Z rozmowy Agaty Szczerbiak z Kamilą Ferenc dowiadujemy się, że porad należy udzielać ogólnikowo i bezosobowo. Czytamy to z rozczarowaniem. Zbyt długo trzymałyśmy nasze historie aborcyjne dla siebie i się ich wstydziłyśmy, mówiłyśmy o nich ogólnikowo i bezosobowo. Zbyt długo to przeciwnicy aborcji dyktowali nam, jak mamy o własnych aborcjach mówić, jak mamy się po nich czuć. Jeśli nasze doświadczenia mogą pomóc choć jednej osobie, poszukującej konkretnej informacji, a nie wzoru pisma, to my jesteśmy gotowe ich udzielać. Same doskonale wiemy, jak to jest szukać potwierdzonych informacji wśród całej masy nieprawdziwych treści, zwłaszcza, gdy czas ucieka.

Kamila Ferenc pytana przez Agatę Szczerbiak stwierdza, że najbezpieczniej jest pojechać do zagranicznej kliniki. Wyobraźmy sobie, że jesteśmy w niechcianej ciąży, mamy już dzieci, wychowujemy je samodzielnie, pracujemy dorywczo na umowę zlecenie. Całe dochody przeznaczamy na utrzymanie rodziny, ledwo wiążemy koniec z końcem. Rozważamy aborcję farmakologiczną, bo znalazłyśmy informację, że jest bezpieczna, w zasięgu naszego portfela i pozwoli uniknąć dodatkowych kosztów związanych z wyjazdem. Wybrałyśmy już przyjaciółkę, którą chcemy poprosić o wsparcie, o to, żeby przy nas była, ot tak po ludzku nas wsparła. W ręce trafia nam „Polityka”, czytamy wywiad z Kamilą Ferenc i dowiadujemy się, że leki do nas nie dojdą, dostaniemy pismo od Urzędu Celnego, który przejmie naszą przesyłkę, a prosząc przyjaciółkę o wsparcie ryzykujemy narażeniem jej na niebezpieczeństwo odpowiedzialności karnej. Otrzymujemy też radę – w przypadku zatrzymania leków możemy się zwrócić do Federacji z prośbą o pomoc w przygotowaniu pisma. Tylko, że naszym głównym problemem jest niechciana ciąża, którą chcemy zakończyć  jak najszybciej.

Potrzebujemy konkretnej informacji, a nie bezosobowego czy ogólnikowego wsparcia. Tylko że prawniczka radzi nam wyjazd za granicę. To jest moment na przypomnienie cen – Słowacja 1800 zł, Niemcy 1900 zł, Holandia od 2000 zł w górę. Plus koszty dojazdu, opieka nad dzieckiem, które się już ma, wolne w pracy i koszty emocjonalne (stres związany z wyjazdem do obcego kraju, bardzo często nieznajomość języka, samotna podróż). Kogo na to stać? Kogoś z pewnością, ale dla zdecydowanej większości osób to luksus. Aborcja to kwestia klasowa. Pamiętajmy o tym, gdy udzielamy wywiadów o pomocnictwie.

Mamy też ogromny problem z tym, jak została przedstawiona sytuacja prawna i nasze miejsce wśród obecnie obowiązujących przepisów. Istotną częścią jest rozmowa o zakresie pomagania w aborcji – o tym, kiedy jest po prostu wspieraniem, a kiedy nielegalnym pomocnictwem, które może być ukarane na gruncie przepisów art. 152 Kodeksu karnego. Wywiad na ten temat mógłby trwać i dwa dni, i nie dałoby się pewnych kwestii rozstrzygnąć. Po pierwsze dlatego, że przepisy zostały stworzone 20 lat temu, kiedy ustawodawcy nawet się nie śniły tabletki aborcyjne i fora internetowe. Po drugie dlatego, że jest mało spraw i w związku z tym i orzecznictwa, które w jasny sposób wyznaczałoby pewną linię interpretacyjną tych przepisów. Po trzecie i najważniejsze – dlatego, że przepisy te powodują strach (taki był ich cel i świetnie go wypełniły) i asekurację w tym, jak mówimy o aborcji i jak o niej rozmawiamy z innymi osobami, zwłaszcza z tymi w ciąży, bo przecież zawsze może się okazać, że nakłaniamy lub udzielamy pomocy. Boimy się do tego stopnia, że jak któryś sąd powie, że informowanie to pomocnictwo, to bierzemy to w ciemno. Bo sąd się nie może pomylić? Bo jest oderwany od antyaborcyjnej nagonki? Bo to orzecznictwo nie jest jej skutkiem? Co z tym zrobimy? Będziemy się za każdym razem oglądać za plecy, udzielać informacji „ogólnikowo”? Czy wreszcie powiemy głośno i wyraźnie: jak mnie ktoś pyta, jak zamówić tabletki, a ja mam tę wiedzę, to się nią dzielę i będę to robić? Czy powiemy wreszcie, że informowanie i rada nie są „pomocnictwem” w aborcji?

Od prawniczek stojących „po stronie kobiet” oczekujemy buntu przeciwko zamykaniu nam ust. Przeciwko takiej interpretacji prawa, która każe nam milczeć, nie wesprzeć osoby w potrzebie i narazić ją na zamawianie tabletek skądkolwiek, zamiast wskazać bezpieczne źródła i podzielić się wiedzą.

Aborcja za pomocą tabletek to powszechny sposób na przerwanie niechcianej ciąży. Osoby zdobędą wiedzę na jej temat i zdobędą tabletki. Pozostaje pytanie o to, skąd je wezmą, ale zdobędą je i przeprowadzą aborcję. Czy naprawdę komukolwiek się wydaje, że bez tej „pomocy” tych aborcji by nie było? Nie, one miałyby miejsce i tak. Naprawdę godzimy się na to, że nie wolno nam pomóc osobie przejść przez to doświadczenie bezpiecznie i komfortowo? Czy będziemy się też godzić i z pokorą patrzeć na to, jak władza nadużywa prawa? Przykładem nadużycia jest przywołane przez Kamilę Ferenc stosowanie przepisów o sprowadzaniu leków z zagranicy po uzyskaniu odpowiednich zgód. W wywiadzie przywołane jest to jako fakt, tak się zadziało, sąd administracyjny tak orzekł. Czy sądy, nawet wysokie rangą, naprawdę się nie mylą? Powiedzmy wprost – sądy zastosowały przepisy dotyczące sytuacji, w której nie ma w Polsce dostępnych leków, aby leczyć daną osobę, i kiedy szpital decyduje się sprowadzić lek z zagranicy i występuje o zgodę na to sprowadzenie. Przepis dotyczący przywozu leku na własny użytek to zupełnie inna sytuacja. Musimy sobie z tego zdawać sprawę. Bezkrytyczne przyjmowanie tej „interpretacji” do wiadomości i reakcja w postaci stworzenia „wzoru pisma” nie wystarczy. Przede wszystkim zaś nie wolno nam budować przekonania, że zamawianie tabletek przez zagraniczne organizacje jest nielegalne czy nieskuteczne. To nieprawdziwe (tabletki są dostarczane) i bardzo szkodliwe stwierdzenia. Mogą poskutkować jeszcze większym strachem i sprawić, że osoby, dla których aborcja tabletkami w domu jest jedyną możliwością, nie skorzystają z niej i będą zmuszone do kontynuowania niechcianej ciąży.

Nie zgadzamy się z opinią Kamili Ferenc, jakoby sprowadzenie tabletek z zagranicy stanowiło problem i to duży. Organizacje jak Women Help Women czy Women on Web niestrudzenie w swoich działaniach próbują różnych metod, by każda potrzebująca kobieta otrzymała Mifepriston i Misoprostol bezpośrednio do domu. To jest moment, w którym musimy wyraźnie powiedzieć, że nie godzimy się na to nadużycie. Że samo prawo i jego zamykające nam usta interpretacje nie spowodują, że przestaniemy coś robić.

Czas powiedzieć, że wspieranie innych osób w doświadczeniu aborcji, także w postaci udzielania informacji czy porady, nie jest niczym złym. Że jest czymś nie tylko potrzebnym, ale wręcz koniecznym. Prawo karne w jakimś sensie odzwierciedla „normy moralne”, kryminalizuje zachowania „naganne”. Dlatego, że ktoś tak zdecydował. To od nas zależy, jak daleko to zajdzie, czy damy sobie wmówić, że wspieranie się nawzajem w aborcji jest czymś złym. My zaznaczamy wyraźnie, że się na to nie godzimy. Nie chcemy, aby po lekturze tego wywiadu powstało przekonanie, że już nic nie możemy. Bo możemy. Możemy być solidarne i się wzajemnie wspierać. I buntować się przeciwko systemowi, który chce nam to odebrać. „Uważam, że oni (Ordo Iuris i Fundacji Pro) nie spoczną i będą próbowali krok po kroku wpłynąć na dyskurs dotyczący aborcji i na to, jak do niej podchodzimy. Chcą, żeby aborcja jednoznacznie kojarzyła się ze strachem, przestępstwem i została faktycznie zakazana. Chcą, żeby nie było na nią społecznego przyzwolenia” – czytamy w wywiadzie. W jednym się możemy zgodzić – aborcja już kojarzy się ze strachem, przestępstwem i nie ma na nią społecznego przyzwolenia. Ten wywiad jest tego kolejnym dowodem.


Korekta: Iga Dzieciuchowicz

design & theme: www.bazingadesigns.com