Wydaje się, że znów jesteśmy w roku ’93 i będziemy walczyć przynajmniej o to, by kobiet nie zamykać w więzieniach

Iza Desperak

Marzec 1989 roku. Z inicjatywy grupy posłów do sejmu (jeszcze PRL-u) trafia projekt ustawy o prawnej ochronie dziecka poczętego, przygotowany przy współpracy ekspertów Episkopatu Polski do spraw rodziny – zawiera on zapis o całkowitym zakazie aborcji, a także propozycję karania za nią kobiet. Projekt został wprawdzie odrzucony, ale koło zaczęło się toczyć.

fot. Agata Kubis

Najpierw w 1990 roku Ministerstwo Zdrowia wydało zarządzenie obligujące kobiety, które chciałyby przerwać ciążę w szpitalu publicznym, do przedstawienia zaświadczenia od dwóch ginekologów, internisty oraz psychologa. W tym samym roku te same publiczne szpitale zostały zwolnione z obowiązku wykonywania aborcji dzięki uwzględnieniu klauzuli sumienia, a na Krajowym Zjeździe NSZZ Solidarność przyjęto uchwałę o ochronie życia.

W 1992 roku lekarze uchwalili kodeks etyki zawodowej, zezwalający lekarzowi na przerwanie ciąży tylko wtedy, gdy życie i zdrowie kobiety jest zagrożone lub gdy ciąża jest wynikiem przestępstwa.

Ustawa zwana dziś antyaborcyjną była więc jedynie zalegalizowaniem praktyk wprowadzonych w życie za pomocą innych przepisów, przez grono, które rzekomo nie miało mocy ustawodawczej. Przedtem jednak, w 1992 roku, do sejmu wpłynął projekt ustawy, który zezwalałby na aborcję tylko w przypadku zagrożenia życia kobiety i delegalizowałby niektóre środki antykoncepcyjne – co spotkało się z silną krytyką i protestami. W 1993 roku uchwalono więc wersję o wiele mniej restrykcyjną, którą wówczas postrzegano jako coś w rodzaju kompromisu. Ordynator jednego z łódzkich szpitali publicznie przyznał, że lekarze przerywają w nim ciąże jeśli uznają, że sytuacja kobiety jest trudna.

W dodatku do 1997 roku, do orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego w tej sprawie, stosowano jej rozszerzającą interpretację, uwzględniającą jako wyjątek względy społeczne, czyli trudną sytuację materialną kobiety. Także w 1997 roku do kodeksu karnego wprowadzano artykuły 152 i 153 dotyczące karalności za nielegalne przerywanie ciąży i pomoc kobiecie w przerywaniu ciąż, a także nakłanianie jej do przerwania ciąży, jednak bez karania samych kobiet. W 1999 roku Sejm w kodeksie karnym i ustawie o zawodzie lekarza, w których określenie „płód” zmieniono na „dziecko poczęte”, dodany zostaje zakaz uczestniczenia „dzieci poczętych” w eksperymentach medycznych. Nowością jest też artykuł 157a Kodeksu karnego, który kryminalizuje „uszkodzenie ciała dziecka poczętego”, nie obejmując jednak odpowiedzialnością karną za ten czyn „matki dziecka poczętego”. W 2013 roku pojawił się pomysł dalszego zaostrzenia tych przepisów i wprowadzenie nowego art. 162a § 1 k.k., przewidującego odpowiedzialność karną za czyny skierowane przeciwko życiu i zdrowiu człowieka również w przypadku „czynów skierowanych przeciwko życiu i zdrowiu dziecka poczętego”.

Jak bumerang wracają wciąż projekty z 1989 i 1992 roku w zmienionym kosmetycznie kształcie, zgłaszane przez kolejnych wnioskodawców, którzy dziś już nie muszą konsultować ich z Episkopatem, bo przepustką do świata polityki stało się opowiedzenie po stronie „życia poczętego”.

Całkowity zakaz aborcji proponowano wpisać do konstytucji ( w 2006 roku), klauzulę sumienia rozszerzyć na farmaceutów i apteki, co na razie dzieje się metodą faktów dokonanych, a Trybunał Konstytucyjny uznał (w 2015 roku), że Bogdan Chazan – i każdy inny lekarz- miał prawo odmówić aborcji i nie wskazać pacjentce innej placówki. Do sejmu wpływają kolejne projekty ograniczające te dotychczasowe i restrykcyjne, a i tak nierespektowane przepisy zezwalające na przerwanie ciąży w przypadku potwierdzonego zagrożenia życia lub zdrowia matki, ciężkiego uszkodzenia płodu lub gdy ciąża jest wynikiem przestępstwa. W 2010 roku do sejmu wpływa projekt całkowitego zakazu aborcji, a w 2012 roku likwidujący przesłankę do legalnej aborcji w sytuacji, gdy badania wskazują na ciężkie i nieodwracalne upośledzenie płodu lub nieuleczalną chorobę zagrażającą jego życiu. Potem mamy projekt z 2016 roku i jego następcę z sierpnia 2017 roku.

Kolejne projekty dalszego ograniczania dostępu do aborcji, zapłodnienia in vitro (likwidacja państwowego programu) czy antykoncepcji awaryjnej (powrót do wydawania tych środków wyłącznie na receptę) wywołały reakcję w postaci pojawienia się masowego ruchu protestu kobiet, przyrównywanego do tego z czasów komitetów na rzecz referendum z 1993 roku. Choć wydawało się to niemożliwe, udało się zebrać wymagane sto tysięcy podpisów pod obywatelską inicjatywą ustawodawczą „Ratujmy Kobiety”, która trafiła do sejmu i we wrześniu 2016 roku została odrzucona, podczas gdy projekt „Stop aborcji” został skierowany do dalszych prac. Odrzucenie obu projektów nic nie zmieniło, w sierpniu 2017 roku do sejmu wpłynął kolejny projekt inicjatywy „Stop Aborcji”, a w międzyczasie jeszcze dwie petycje poparte setką tysięcy podpisów za całkowitym  zakazem aborcji, a także karaniem  kobiet przerywających ciąże.

W 2017 roku zbieramy więc podpisy pod kolejnym projektem „Ratujmy Kobiety”, jesteśmy pewne zarówno sukcesu samej zbiórki, jak i tego, że sejm ten projekt odrzuci, jak wszystkie poprzednie, nawet gdy zbierzemy nie sto tysięcy, a milion podpisów.

Wydaje się czasem, że znów jesteśmy w roku ’93 i znów będziemy walczyć o to przynajmniej, by kobiet nie zamykać w więzieniach. Ale uwaga – zamiast więzień mogą to być szpitalne oddziały. Rzecznik Praw Dziecka właśnie zaproponował zmianę kodeksu postępowania rodzinnego, a także kodeksu postępowania cywilnego, które pozwoliłyby na umieszczanie kobiet w ciąży w placówkach zwanych w projekcie leczniczymi, rzekomo w trosce o los przyszłych urodzonych z zespołem FAS. Zbliży nas to do Salwadoru, gdzie kobiety już są skazywane w imię praw dziecka poczętego nawet w przypadku niezawinionych przez nie poronień.

Z kolei na wschód od Polski ruszają kolejne kampanie, w których z billboardów patrzą na nas buzie dzieci, które rzekomo mogły się urodzić, a sugestię tę wzmacnia fakt, że na zdjęciach są prawdziwe siedmioletnie dzieci, a nie jakieś krwawe strzępki. W tej i podobnych kampaniach powtarza się hasło, że aborcja jest zabójstwem. Koleżanki z Ukrainy i Białorusi, które spotkałam niedawno na pewnym kongresie, dyskutowały o aspekcie prawnym owych kampanii i czy da się je zaskarżyć. Tymczasem na Białorusi powstała pierwsza strefa, gdzie nie wykonuje się aborcji, odwiedzili ją oficjele z sąsiednich okręgów i prawdopodobnie spróbują ten pomysł wprowadzić u siebie. Oficjalnie nie ma mowy o żadnym zakazie, chodzi wyłącznie o zabiegi w publicznych placówkach, które są refundowane, nikt nie zabrania kobietom udać się do prywatnego gabinetu.

W Gileadzie, mieście z „Opowieści podręcznej” Margaret Atwood też zaczęło się z pozoru niewinnie: kobiety któregoś dnia odkryły, że nie mogą wypłacić własnych pieniędzy. Dopiero potem zaczęto sprawdzać, czy ich małżeństwa są sakramentalne i odbierać dzieci, które w międzyczasie stały się nielegalne. Wolność odbierano kobietom systematycznie i po kawałku, przejęcie władzy nad ich płodnością i upaństwowienie ich macic nastąpiło na samym końcu. Jesteśmy coraz bliżej tego, by fikcja z powieści Atwood zmieniła się w rzeczywistość.


Korekta: Iga Dzieciuchowicz

design & theme: www.bazingadesigns.com