Broniarczyk: To czego najbardziej potrzebujemy, to jak najwięcej aborcyjnych coming outów

Natalia Broniarczyk
Korekta: Nina Łazarczyk

Ostatni rok przyniósł wiele zmian. Sam ruch feministyczny poszerzył się i rozrósł. Ale co się zmieniło w kontekście mówienia o aborcji poza tym, że powstały grupy internetowe, na których o aborcji się rzeczywiście mówi? Ale czy mówi się inaczej? Czy raczej mówi się tak samo jak przez ostatnie 24 lata, tyle że (na szczęście) w większym gronie? Czy to, że jest nas więcej, oznacza, że jesteśmy skuteczniejsze? Według mnie, nie. 

aborcjaglit

Śmiało stawiam tezę, że sposób mówienia o aborcji się nie zmienił, a na potwierdzenie tej tezy mam kilka „dowodów”.

Tytuł artykułu Wysokich Obcasów o tym, że J. Kaczyński zapowiada zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej. Niefortunnie w tytule pojawia się używana przez fundamentalistów i fundamentalistki walczące o zakaz aborcji słowo „eugenika”. Tak po prostu. Bije nam po oczach z tytułu jednej z najbardziej popularnych gazet „kobiecych” i feministycznych. Jakby za mało opresji i manipulacji językowej dotykało nas ze strony fanatyków i fanatyczek anty-choice? Zastanawiam się czy osoba, która pisała ten artykuł i nadawała tytuł, nie znała znaczenia tego słowa, nie słuchała nigdy dotąd przemówień Kai Godek, która stosuje „eugenikę” na zmianę z „dyskryminacją”, „Holokaustem” i „cywilizacją śmierci” za każdym razem, gdy występuje w sejmie, w telewizji czy podczas konferencji? Wystarczyło zajrzeć do ustawy i zmienić tytuł np. na taki „J. Kaczyński zapowiada zakaz aborcji ze względu na nieodwracalne i ciężkie wady płodu”. Niby nic, ale dużo. Zwłaszcza, że tydzień wcześniej ta sama gazeta przyznaje nagrodę Superbohaterki Natalii Przybysz (ale nie za aborcyjny coming out).

Skoro jesteśmy już przy nagrodzie, to zacznę od tego, że kibicowałam Natalii w tym konkursie. Dla mnie wywiad, w którym Natalia wychodzi z „aborcyjnej szafy” był momentem przełomowym. Czytałam go kilkadziesiąt razy bardzo się wzruszając. Przypomnę, że Natalia Przybysz mówi, dlaczego się zdecydowała na aborcję, jakie towarzyszyły tej decyzji myśli. Opowiada o wyjeździe na Słowację. Tę opowieść można podsumować w kilku słowach: „Robię to tak jak Wy! Tysiące innych osób, które każdego roku decydują się na aborcję za granicą”. Natalia staje się głosem tych wszystkich, które do tej pory milczały i otrzymuje nagrodę z dziwacznym jak dla mnie uzasadnieniem, wręcz bolesnym. Po chwili zastanowienia i czytania dołączonego uzasadnienia przestaje mnie ono dziwić, bo dostrzegam skład kapituły. Mianowicie, fundamentalnie nie zgadzam się z często powtarzaną przez prof. Płatek tezą, „że aborcja powinna być rzadka”. Mierzi mnie też, gdy czytam, że prof. Płatek nikomu nie życzy aborcji.

Mam zupełnie odwrotnie. Każdej osobie, która potrzebuje przerwać ciążę, życzę taniej, najlepiej darmowej i bezpiecznej aborcji. Jak osobie chorującej na raka życzę dobrej opieki onkologicznej, tak osobie szukającej godnej pracy życzę znalezienia zatrudnienia. Mam serdecznie dosyć takich komentarzy i tekstów. Jest to totalna stygmatyzacja aborcji, która pociąga za sobą stygmatyzację osób, które przerywają ciąże. Wpędza osoby decydujące się na przerwanie ciąży w poczucie winy i wstydu. Potem przecież trzeba ten wstyd przełamać i wykazać się superbohaterską mocą, a za przełamanie go należy nagrodzić. Ale nie używając słowa na „a”. Tak na wszelki wypadek. I tak oto mamy zamknięte, wielkie, toczące się kółko stygmatyzacji aborcji. A potem się dziwimy (albo i nie), że takie wyznania nie pociągają za sobą następnych.

Wysokie Obcasy na gali z okazji 25-lecia Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny zapowiedziały, że planują i bardzo chcą powtórzyć akcję z takich magazynów jak „MS. Magazine” i publikować listę aborcyjnych coming outów. Drogie Wysokie Obcasy, pisałyście w październiku 2016 o Manifeście 343, pamiętacie? 5 kwietnia była rocznica tego Manifestu, czyli grupowego aborcyjnego coming outu we Francji z 1971 roku, kiedy to 343 kobiety na łamach czasopisma „Le Nouvel Observateur” oświadczyły, że miały aborcje i to nielegalnie (tak, oświadczyły, a nie przyznały się). Cztery lata później we Francji zliberalizowano przepisy antyaborcyjne. Drogie Wysokie Obcasy – jak chcecie potworzyć tę akcję nie używając słowa na „a”? Wkurza mnie, smuci, ale też paradoksalnie bawi ta asekuracja i lęk przed słowem na „a”. Z drugiej jednak strony jest ona dla mnie zrozumiała, gdy spojrzę na to wszystko w szerszym kontekście. Wiem skąd się wzięła, co ją karmi i podtrzymuje. 

Przez lata wydawało się (niektóre osoby ciągle stoją na tym stanowisku), że używanie języka praw człowieka, nieradykalnego i grzecznego, w rozmowach o aborcji jest zwyczajnie rozsądne. Powtarzanie, że chodzi nam o „bezpieczną, legalną i rzadką aborcję”, skupianie się na zapobieganiu aborcji i niewypowiadaniu słowa na „a” jest myśleniem życzeniowym, które daje złudne poczucie, że przeciwnicy i przeciwniczki aborcji spojrzą na nas łaskawiej, a osoby, które są nieprzekonane, dostrzegą w naszych intencjach troskę. Zobaczą, że w przeciwieństwie do fanatyczek i fanatyków anty-choice jesteśmy zrównoważone emocjonalnie i kierujemy się rozsądkiem, że chodzi nam o to, by aborcji było jak najmniej i daleko nam do radykalizmu. Jakbyśmy były i byli gwarancją rozejmu w tym toczącym się sporze. Sęk w tym, że nie jesteśmy i nie będziemy tymi rozjemczyniami.

Dokąd nas ta asekuracja zaprowadziła? Jesteśmy teraz w takim miejscu, gdzie z jednej strony mamy od równo roku praktycznie masowe zainteresowanie kwestiami związanymi z aborcją. Media w końcu zaczęły pisać o realiach funkcjonującego prawa. Ruch jest zmobilizowany. Tworzy się coraz więcej koalicji. Tylko czekać aż rozpocznie się zbiórka pod kolejnym projektem obywatelskim o liberalizacji przepisów. Dla mnie jednak najcenniejszy w tym wszystkim jest aborcyjny coming out, za który Natalia Przybysz nie została nagrodzona, bo przypomnę, że nagrodę otrzymała za „odwagę szczerego wyznania – w czasach postprawdy, propagandy i opresji kobiet”.

noshameTo czego najbardziej potrzebujemy, to jak najwięcej tego typu wyznań, takich aborcyjnych coming outów. Głęboko wierzę, że mają one znaczenie, że osoby, które mają za sobą doświadczenie aborcji, są w stanie swoim wyznaniem zrobić więcej niż niejeden protest. Niestety, nie sądzę, by nastąpiły kolejne coming outy, jeżeli będziemy karmić nasze własne lęki, twierdzić, że chodzi nam głównie o to, aby do aborcji dochodziło jak najrzadziej i stawiać się na pozycji rozjemczyń tego odwiecznego sporu. Twórzmy bezpieczną przestrzeń dla aborcyjnych coming outów. Nie mówmy językiem praw, językiem elit, ale językiem doświadczeń. Nasi przeciwnicy i przeciwniczki korzystają z naszej asekuracji i bezsilności. Nie tylko udaje im się z ich przekazem (bez większego wysiłku) przedostawać się na łamy Wysokich Obcasów, ale też udaje im się od wielu lat skutecznie składać setki tysięcy podpisów pod ustawami zaostrzającymi przepisy. Czy zastanawiałyśmy się jak im się to udaje? Poza oczywistą odpowiedzią jaką jest wsparcie kościoła? Moim zdaniem, bardzo pomaga im mówienie o emocjach. Mówią bezpośrednio do ludzi, a nie do siebie nawzajem. I oczywiście nie asekurują się. Wręcz przeciwnie. Mówią wręcz za dużo, bo rzecz jasna, manipulują i kłamią.

Ja chcę, żebyśmy mówiły prawdę. A prawda jest taka, że aborcja w Polsce jest codziennością. Prawda jest taka, że większość osób nie żałuje przerwania ciąży i są na to dowody naukowe. Prawda jest taka, że dla większości osób aborcja jest za droga. Jest luksusem. Mówi się o niej za rzadko. Według mnie, zbyt często mówi się o niej językiem polityczek, prawniczek i naukowczyń. Prawda jest taka, że nie mówi się o realiach, że nie ma bezpiecznej przestrzeni do opowiadania o swoim doświadczeniu aborcji. Natomiast komentarzami w stylu „nikomu nie życzę aborcji” od tej prawdy się oddalamy. 

Moja idolka aborcyjna Kierra Johnson (szefowa amerykańskiej organizacji Unite for Reproductive & Gender Equity, URGE) powiedziała niedawno w jednym z wywiadów, że „jesteśmy gotowi_e mówić śmiało, jasno i pozytywnie o aborcji. Nie o zdrowiu reprodukcyjnym, ani o prawach kobiet, które są oczywiście ważne, ale są też zbyt często używane jako eufemizmy aborcji”. Ktoś mógłby powiedzieć, niczym kiedyś Agnieszka Kozłowska-Rajewicz czy Joanna Mucha, że polskie społeczeństwo nie jest na to gotowe i musi „dojrzeć” do liberalizacji przepisów. Nie zgadzam się z tym. Po pierwsze, nikt tego nie wie. Po drugie popieranie zakazu aborcji z 1993 roku na pewno nie sprawi, że dojrzejemy do zmiany prawa. Nie wierzę, że pomoże nam Platforma Obywatelska, która nigdy nie zainicjowała ani nie poparła projektu liberalizacji. Kto ma nas do tego przygotować? Na co my w zasadzie czekamy?

Przygotujmy się same i sami. Teraz jest na to najlepszy czas. Nie można liczyć na to, że nagle sam z siebie przyjdzie dzień, w którym będziemy gotowi jako społeczeństwo. Zresztą mnie tak naprawdę mało obchodzi poparcie dla liberalizacji przepisów. Oczywiście, przyjmuję najnowsze sondaże z uśmiechem, cieszę się, że poparcie dla liberalizacji rośnie, ale co z tego? Każdego dnia, niezależnie od obowiązującego prawa, osoby mieszkające w Polsce przerywają ciążę. Każdego dnia ktoś im w tym pomaga. Każdego dnia ktoś na tym zarabia, a ktoś inny traci. Wierzę, że w Polsce też jesteśmy gotowe, by zacząć mówić o aborcji normalnie, językiem doświadczeń. 

Powiem więcej. Potrzebujemy mówić o aborcji pozytywnie. Przede wszystkim dlatego, że wiem (i ostatnie 24 lata to pokazało), iż uciekanie od problemu, nie rozwiązało i nie rozwiąże problemu, a już na pewno nie pomoże osobom, których ten problem najdotkliwiej dotyczy – czyli tych, które są wykluczone ekonomicznie i nie stać ich na bezpieczną aborcję w podziemiu, wyjazd za granicę czy zamówienie leków przez Internet z bezpiecznego źródła. Aborcja to dobro publiczne i kwestia sprawiedliwości socjalno-ekonomicznej. Aborcja to zabieg medyczny. Powinien być dostępny dla tych osób, które go potrzebują. Zbyt długo mówimy o „jakichś” kobietach, które przerywają ciąże. Zbyt długo mówi się w ich imieniu. Stanowczo zbyt długo mówi się, że ich decyzja była dramatem i ostatecznością. Jestem gotowa, aby powiedzieć, że aborcja jest oczywiście osobistą decyzją, ale przede wszystkim jest dobrem publicznym. Tak samo jak Kierra Johnoson, uważam, iż świat będzie lepszy, gdy osoba, która potrzebuje aborcji, otrzyma ją – za darmo, w bezpiecznej przestrzeni i bez napiętnowania, stygmatyzacji, oceny czy ingerencji politycznej.

design & theme: www.bazingadesigns.com