Dymek: To nie jest felieton o Magdalenie Ogórek

„Kisiłbym” – tymi słowami podzielił się na Twitterze jeden z polskich komentatorów w reakcji na propozycję kandydatury dr Magdaleny Ogórek w wyborach prezydenckich. Już wiemy, że dzięki takim wypowiedziom seksizm w kampanii wyborczej 2015 osiągnie rekordowy poziom i nowe dno. I choćby z samego tego powodu chciałoby się kandydatury dr Ogórek bronić. To jednak niełatwe.

10807697_10152543062837672_2055944343_o-1

I nie chodzi nawet o teoretyczne rozważania, czy wikłamy się w esencjalizm broniąc kobiecej kandydatury z racji tego, że jest kobieca. Czas na spory o feministyczny wymiar kandydatury dr Ogórek jeszcze przyjdzie, a mała medialna burza wokół jej wpisów o dyr. Chazanie i prof. Środzie pokazuje, że będą one gorące. Podstawowy problem jaki z kandydatką SLD – która, pamiętajmy, wciąż jeszcze nie ogłosiła programu – jest dziś inny. Wyraził go doskonale sam autor pomysłu jaj startu, Leszek Miller. Szef SLD powiedział przecież, że dr Ogórek świetnie „symbolizuje zmianę na lewicy”. Te słowa, jeśli pobawić się chwilę w dosłowną ich lekturę, to – ni mniej, ni więcej – pocałunek śmierci. Dla samej Ogórek, dla jej wiarygodności, dla – jakkolwiek zawsze ulotnych – perspektyw feministycznego otwarcia w Sojuszu. Dlaczego?

Miller – bawimy się teraz w dosłowne odczytywanie jego wypowiedzi – powiedział, że dr Ogórek symbolizuje zmianę. To podwójnie znaczące. Tak, dr Ogórek symbolizuje zmianę, w tym sensie, że jest jej (dosłownie) symbolem. Nie ma w SLD zdolności by ją przeprowadzić, nie jest częścią dziejącej się zmiany, nie jest nawet jej zwiastunem. Stąd zaistniała i funkcjonuje jako twarz zmiany, której nie ma i wpisana została w (niespecjalnie emancypacyjną, zgódźmy się) rolę symbolu. Pośrednio dając dowód na realny – w przeciwieństwie do zmiany – seksizm SLD-owskiego establishmentu, który zdaje się myśleć, że im bardziej efektowna twarz kryje gnijący w tle bałagan, tym skuteczniej to zrobi. 

Druga część wypowiedzi szefa Sojuszu jest być może jeszcze bardziej znacząca. Tak, w kandydaturze dr Ogórek chodzi o „zmianę”. Dokładnie taką zmianę, jaką wyobrazić sobie może starzejące się, głęboko konserwatywne i w swojej bezradności desperacko szukające siły przywództwo SLD. Zmianę sterowaną z tyłu, wymyśloną i zaplanowaną odgórnie. Bo czym innym jest wystawienie przez partyjny establishment osoby stanowiącej antytezę tegoż establishmentu na misję skazaną na porażkę, w nadziei że przegrywając skompromituje co najwyżej siebie i reprezentowany przez siebie program, dając przy tym dowód o „niezbywalności” starego kierownictwa i struktur? Przecież SLD grało już raz tę melodię, najpierw hurraoptymistycznie partię – to jest: jej twarze – odmładzając, by ewentualną porażkę wykorzystać to jako samospełniającą się przepowiednię o nieodzowności starego kierownictwa. Leszek Miller kiedyś jeszcze poklepie dr Ogórek po plecach i powie coś o konieczności pogodzenia w partii młodości i doświadczenia. Wiemy, kto i dla kogo napisał te role. 

Rzecz trzecia i ostatnia to faktyczne nadzieje lewicy związane z dr Magdaleną Ogórek. Wiemy, że część komentatorów i publicystek z lewej strony nigdy nie będzie zadowolona z kogokolwiek związanego z barwami Sojuszu, choćby ten miał wskrzesić Różę Luksemburg i zrobić z niej jedynkę warszawskiej listy do Sejmu. Nie podzielam tej awersji, wciąż mam – naiwne z pewnością – przekonanie, że w SLD jest wiele osób, które stoją po stronie lewicowych ideałów, ale niezdolne są do tego, co w tej partii konieczne, by je konsekwentnie reprezentować – ojcobójstwa. Tyle że i tu dr Ogórek tych nadziei nie spełni. Jej kandydatura – nawet gdyby nie została uznana za spaloną na starcie przez prokościelne wypowiedzi – byłaby dla lewicy społecznej nieakceptowalna i w jakimś sensie poniżająca z innego powodu: dokładnie przeciwko lewicy pozaparlamentarnej została wymyślona.

Ogórek nie startuje w tym wyścigu co Komorowski (żeby oddać jej sprawiedliwość, kandydat PiSu też się do niego ledwie łapie), ale raczej w wyobrażonym starciu z Anną Grodzką, Wandą Nowicką, Barbarą Nowacką czy Joanną Erbel – którego lewica podejmować nie chce, w którym (słusznie) nie widzi sensu i który strategicznie nie może przynieść sukcesów. Dlatego strona społeczna i lewica pozaparlamentarna się do takiej konkurencji wcale nie spieszyły, spieszył do niej Leszek Miller. 

Jemu ona nie zaszkodzi, on tylko po trupach (najchętniej każdej innej lewicy), chce dobiec do ostatniego celu, jaki przed nim stoi: wicepremierostwa i koalicji z PO. Szkoda, że w tej misji brać udział będzie dr Magdalena Ogórek. Prawica będzie jej nienawidzić (z niesłusznych powodów), a sama kandydatka będzie przedmiotem niezliczonych uszczypliwości i otwarcie seksistowskich zaczepek. Ale lewica (ze słusznych) pozostanie cierpliwie i chłodno obojętna. Czy to w ogóle zmiana?

Jakub Dymek

design & theme: www.bazingadesigns.com