Ambroziak: Same_sami o sobie

Ambroziak

3 października 2016 r., Polska – setki tysięcy kobiet i ich sojuszników wychodzą na ulice pod odważnymi strajkowymi hasłami w walce o prawa reprodukcyjne. Manifestacje będące wyrazem niezgody na prawo ograniczające możliwość samostanowienia – decydowania o swoim życiu i zdrowiu kończą się wstępnym odrzuceniem ustawy zakazującej aborcji w każdym z przypadków. Nie ucina to jednak planów nowego uregulowania kwestii płodności kobiet i osób oraz ubrania ich w inną inicjatywę ustawodawczą. Nie ucina to tym bardziej debaty społecznej na temat (ograniczonej ilości) przypadków, w których aborcja w Polsce powinna być dopuszczalna. Kobiety o sobie, a naród sobie.

14567425_626864844140092_6320879791087341793_ofot. Radosław Sto

12 października 2016r., Francja – “finał” długiej walki osób transpłciowych o prawną możliwość uzgodnienia płci bez przymusowej sterylizacji oraz zabiegu uzgadniającego płeć. Prawo inspirowane “duchem czasu” – tzw. prawo XXI wieku – wykreśliło z propozycji zapisy o możliwości uzgodnienia płci “na żądanie” oraz wyeliminowało z możliwości wejścia na drogę sądową znaczącą część podmiotów – osoby nieletnie. Sukces demedykalizacji wiąże się z fiaskiem samostanowienia. Osoby o sobie, a naród sobie.

Jest jakoś tak, że decyzje podejmowane w niektórych obszarach naszego życia, nawet tych, które, jak intuicyjnie mogłoby się wydawać, powinny być ułożone zgodnie z naszymi potrzebami czy chęciami, wymagają uprawomocnienia. W skrócie oznacza to konieczność uzyskania nań społecznego przyzwolenia. A co się dzieje, kiedy nasze wybory nie znajdują uznania w sumieniach, partyjnych programach i interesach polityków? Czego możemy doświadczyć, gdy nasze decyzje dalekie są od obowiązujących norm? W najlepszym wypadku mogą być one podawane w wątpliwość i oceniane, a w śmielszych – ograniczane przepisami lub karane.

Pozornie odległe walki o prawa reprodukcyjne oraz prawne uzgodnienie płci łączy dokładnie to samo – kwestia samostanowienia. Kontrola, która rozciąga się nad naszą tożsamością, seksualnością, płodnością nie jest dla nas zaskoczeniem – jest wyrazem władzy oraz potwierdzeniem istniejących stosunków społecznych. I nie jest też oczywiście przypadkiem, że kontrola ta szczególnie chętnie roztaczana jest nad osobami, które są regularnie pozbawiane możliwości wypowiadania się – nawet w swoim imieniu. W niektórych aspektach władza zostawia nam – kobietom i osobom transpłciowym – prawo do samodzielnego podejmowania decyzji.

W innych – takich jak prawo do aborcji czy uzgodnienie płci – wymagają one zewnętrznego potwierdzenia. Stają się kwestią narodową, światopoglądową; dyktowaną zgodnie z niesprawdzalną wolą większości – a w ostateczności, gdy zawodzi każda z wyżej wymienionych strategii – ubierane są w niepodważalny język naukowości czy medykalizacji.

Doświadczenia ostatnich walk o prawa reprodukcyjne w Polsce oraz zmiana kształtu ustawy dotyczącej uzgodnienia płci we Francji pokazują, że zarówno prawo, jak i dyskurs można popchnąć tylko do pewnego momentu. Gdzie więc leży ta “nieprzekraczalna” granica? Dla jednych przebiega między demokratycznym państwem (suwerenem) i Kościołem; dla innych jest wynikiem ich osobistego dialogu z bogiem; część osób sytuuje ją pomiędzy uprzywilejowanymi, a tymi, którym odbiera się dostęp do władzy i zasobów; jeszcze inni za niepodważalny głos rozsądku uznają “większość”. I nawet ci, którzy są orędownikami_orędowniczkami praw mniejszości, często uginają się pod dyktatem “większości”, zamykając się jednocześnie na różnorodne potrzeby osób i grup, które reprezentują. Innymi słowy – z powodzeniem można walczyć o częściowe odzyskanie podmiotowości osób, których życie wyżej wymienione prawa regulują, ale ciężko jest uporać się ze społeczną niezgodą i brakiem zaufania do podejmowania decyzji w swoim imieniu. W jakich kwestiach należałoby więc kobietom oraz osobom transpłciowym pozostawić prawo do decydowania o sobie, jeśli nie w kwestiach, które w najwyższym sensie dotyczą ich zdrowia i życia?

Ostatnia walka o prawa reprodukcyjne kobiet pokazała, że pomimo deklaracji o pluralizmie, w praktyce nie uznaje się różnorodności doświadczeń. Gdzie bowiem w przeciągu kilku dni zginęły nam wykrzykiwane podczas manifestacji hasła – “moje ciało – mój wybór”, “nic o nas bez nas”, “ręce precz od naszych macic”, “myślę, czuję, decyduję”? Gdzie umknęły nam doświadczenia kobiet, które zostały postawione przed decyzją o przerwaniu ciąży? Prawo, które dyktuje, w jakich przypadkach dopuszczalne jest przerywanie ciąży, nie tylko ogranicza dostęp do aborcji, ale przede wszystkim jednoznacznie (negatywnie) naznacza wszystkie te decyzje, które wychodzą poza prawne ramy.

Prawa do decydowania o sobie nie wspiera również kształt debaty publicznej, w której to najbardziej liberalne wypowiedzi rozszerzają jedynie pakiet ewentualności i powodów “usprawiedliwiających” decyzje kobiet. Skąd pomysł, żeby kwestionować potrzeby samych zainteresowanych? Społeczna stygmatyzacja, która jest wynikiem teoretycznych i światopoglądowych dylematów na skalę “narodową”, ma realne przełożenie na doświadczenie tysięcy kobiet. W praktyce oznacza bowiem strach, osamotnienie, poczucie winy oraz odbiera poczucie sprawczości.

Podobne dylematy stoją przed osobami, które kwestionują swoją tożsamość. Czemu na tak podstawowym poziomie nie potrafimy zaufać naszym decyzjom i potrzebujemy uprawomocnienia – twardych dowodów i głosów potwierdzenia? W życiu podejmujemy wiele decyzji – części z nich nie jesteśmy pewni, a mimo to decydujemy się na nie. Radzimy sobie zarówno z ich pozytywnymi, jak i negatywnymi skutkami. Nie potrzebujemy grona ekspertów, drogi sądowej oraz kuracji medycznej, by zdecydować się “trwale” związać z jedną osobą. Nikt nie prowadzi nas na terapię, podczas której przerobimy sobie, czy relacja, w której właśnie jesteśmy, jest taką, w której będziemy chcieli pozostać do ostatnich dni swojego życia. Nikt nie dopytuje nas po stokroć, w ilu procentach jesteśmy pewni tej decyzji. A już na pewno nikt nie pyta nas o to w sądzie, gabinecie lekarskim i nie prawi o tym z sejmowej mównicy. A czy naprawdę możemy objąć myślami przyszłość i uzyskać pewność, że jesteśmy w stanie spędzić całe swoje życie w relacji z jakąkolwiek osobą?

Podobnie jest w relacji ze sobą – nie możemy być pewne_pewni, że tranzycja to coś, co jednoznacznie podniesie jakość naszego życia. Nie powinniśmy też oczekiwać, że rozwiąże wszystkie nasze problemy. To, co powinno być nam zapewnione, to możliwość sprawdzenia, co jest dla nas dobre – bez ingerencji “zatroskanych” polityków i kaznodziejów życia codziennego.

Chcę mieć prawo decydowania o swoim zdrowiu i życiu. Nie godzę się na to, by ktoś dyktował, kiedy mogę przerwać ciążę bądź kazał mi się tłumaczyć z mojej tożsamości. To, co powstrzymuje mnie przed podejmowaniem decyzji (tych najistotniejszych np. badających moją tożsamość), to nie własna niepewność, lecz wszystko to, co społecznie nabudowane wokół – konieczność ciągłego usprawiedliwiania i tłumaczenia się ze swoich wyborów oraz strach przed oceną czy stygmatyzacją. Nikt poza mną nie wie, co jest dla mnie najlepsze na tu i teraz. Nikt też poza mną nie będzie zmagał się z konsekwencjami podjętych decyzji. 

24 października znów wyjdziemy na ulice. Przy tej okazji zadajmy sobie pytanie – czy chciałbym_chciałabym, żeby ktoś podejmował decyzje dotyczące mojej przyszłości za mnie? Być może to pozwoli nam śmielej domagać się naszych praw oraz przenieść akcent z konieczności ich potwierdzenia na deklaracje o samostanowieniu. Nasze decyzje nie są negocjowalne i nie podlegają zewnętrznej regulacji. Nic o nas bez nas!


Korekta: Michalina Pągowska

design & theme: www.bazingadesigns.com