RPA: Wykluczanie kobiet z sektora górnictwa podziemnego

Asanda Benya, przeł. Anna Wandzel i Krzysztof Gubański


Minęło piętnaście lat od kiedy kobiety po raz pierwszy zasiliły zastępy podziemnej siły roboczej w kopalniach Republiki Południowej Afryki. Obecnie w górnictwie pracuje tam prawie pięćdziesiąt tysięcy kobiet, z których ok. 10,9% jest zatrudnione na stałe. Choć kobiety stanowią niemal 11% wszystkich górników w RPA i przyjęto już prawo ułatwiające ich dalsze i szybsze włączanie w ten sektor rynku pracy, przemysł górniczy wciąż pojmuje i pośrednio przedstawia sam siebie jako męski sektor, prezentując wyłącznie obrazy mężczyzn i męskich ciał, jako tych odpowiednich do wykonywania pracy górnika głębinowego. Zarówno w dyskursie zawodowym, jak i w kulturze górniczej, ta przydatność męskich ciał do eksploatacji podziemnej złóż jest naturalizowana i uznawana za niemal odwieczną. 

fot. Asanda Benya

Zjawisko naturalizowania męskich ciał jako jedynych adekwatnych i typowych dla górnictwa przekłada się na niezamierzone wykluczanie kobiet z tego sektora, niezależnie od wysiłków ustawodawczych na rzecz zwiększenia inkluzywności w przemyśle górniczym. Jak pisałam już wcześniej, kobiety w kopalniach RPA są „włączane i wykluczone jednocześnie”. W praktyce są one postrzegane, żeby użyć słów Nirmal Puwar, jako „obcy najeźdźcy”, wytwarzający „stan dezorientacji i lęku o wymiarze ontologicznym”. Oskarżane o negatywny wpływ na produktywność i bezpieczeństwo pod ziemią, górniczki są także stygmatyzowane – zarówno w kopalniach, jak i poza nimi – jako nieprzystosowywane do społecznych norm kobiecości i za ich rzekomą niemoralność. 

Choć więc w teorii kobiety mogą wykonywać prace podziemne, w rzeczywistości zabrania się im podejmowania części z nich. W szybach, w których pracowałam wraz z badanymi, kobiety nie mogły obsługiwać urządzeń wiertniczych i tylko garstce z nich pozwalano zostać operatorkami urządzeń wyciągowych. Nawet one, mimo odpowiednich uprawnień, niemal nigdy nie kierowały wyciągarkami pod ziemią. Zasłaniając się protekcjonalnym dyskursem, kopalnie strategicznie odmawiają rekrutacji i szkolenia kobiet oraz przydzielania im niektórych stanowisk. To rzekome chronienie górniczek przed „ciężkimi pracami głębinowymi”, stawia je w gorszej pozycji finansowej, ponieważ nie mogą często ubiegać się o te same dodatki do pensji, co mężczyźni.

Odniosę się teraz do jednego z wielu incydentów pod ziemią, które dobrze ilustrują, jak za pomocą protekcjonalnego dyskursu i kultury pracy w kopalniach, codziennie pogłębia się tam wykluczenie kobiet – także w toku ich rekrutacji, która wbrew retoryce inkluzywności przemysłu górniczego. tylko cementuje i umacnia gorszą pozycję pracownic pod ziemią.

W początkowej fazie moich badań, kiedy wciąż szkoliłam się na operatorkę urządzeń wyciągowych, kobietom nie wolno było uczestniczyć w kursie obsługi maszyn wiertniczych. Powodem ich wykluczenia miały być ich ciała, które zarówno prowadzący szkolenia, jak i kierownictwo kopalni, uznawali za „zbyt kruche” i nieodpowiednie do tego typu zadań. Instruktorzy twierdzili, że praca z wiertłem może mieć negatywny wpływ na naszą płodność. Ja jednak uparłam się i gdy wreszcie dopuszczono mnie do kursu na wiertaczkę, zostałam poinstruowana, żeby obserwować szkolenie mężczyzn i pod żadnym pozorem nie dotykać samych maszyn, ponieważ wiercenie i praca w „gorących szybach” to robota dla mężczyzn i kobiety są do niej anatomicznie nieprzystosowane. Nie było mowy o tym, że źródłem problemu mogła być raczej konstrukcja samych maszyn i słaba wentylacja szybów.

Po paru sesjach w centrum szkoleniowym i kilku dniach obserwacji pod ziemią, wszyscy nowi rekruci z grupy dostali szansę samodzielnego wypróbowania maszyn, o których nas uczono. Byliśmy zachęcani, żeby możliwie najwierniej naśladować naszych instruktorów i bardziej doświadczonych pracowników – żeby odpowiednio oddychać przy obsłudze urządzeń, siadać na nich okrakiem, ściskając je udami, zgrać z nimi ruchy własnego ciała. Kiedy jednak nadeszła moja kolej, dostałam znów inne instrukcje. Instruktor, który z początku sprzeciwiał się, żebym w ogóle obsługiwała wiertło, teraz zabronił mi usiąść na nim okrakiem, co było warunkiem koniecznym do obsługi maszyny. Kazano mi złączyć nogi i „usiąść jak dama, z nogami złączonymi z boku”. A przecież wielokrotnie widziałam, jak ten sam instruktor wpycha moich kolegów na maszyny, każąc im rozkładać szeroko nogi, siadać okrakiem na wiertle i „poczuć je” między udami, „ściskać je, dopychać”. Mnie jednak kazał złożyć nogi i trzymać je z boku, ponieważ „inaczej nie będę mogła mieć dzieci – zabiję swoje komórki jajowe”. Inni pracownicy komentowali, że kobieta siedząca okrakiem na urządzeniach górniczych wygląda „nieprzyzwoicie”.

Zgodnie z moimi przypuszczeniami, gdy tylko posłuchałam się instruktora i dosiadłam wiertła „po damsku”, maszyna niemal mnie zrzuciła. „Kiedy wyłączam maszynę, żeby powiedzieć reszcie, że wiercenie w tej pozycji jest niemożliwe, usłyszałam – zanim jeszcze odwróciłam do nich głowę – jak instruktor mówi reszcie grupy: »widzicie? Mówiłem wam, że kobiety nie potrafią wiercić, jestem górnikiem od wieeeeelu lat, znam się na rzeczy. Kobiety nie mogą obsługiwać tej maszyny, to po prostu niemożliwe – jest za ciężka«. Kątem oka zobaczyłam, że wszyscy pracownicy kiwają twierdząco głowami”. Dla tych mężczyzn, fakt, że nie byłam w stanie kontrolować maszyny, stanowił potwierdzenie „nieprzystosowania” kobiecych ciał do wiercenia – a nie konsekwencję „wyjątkowego” zakazu obsługi przeze mnie urządzenia okrakiem.

Te pruderyjne i przyjęte z góry uprzedzenia, dotyczące kobiecych ciał, przedostają się z centrów szkoleniowych do codziennej pracy pod ziemią. Jak dowiodłam we wcześniejszych tekstach, nieustannie dochodzi do sytuacji, w których kobietom zabrania się wykonywania ich zadań pod ziemią, redukuje się je do roli asystentek (od sprzątania i przynoszenia wody reszcie pracowników), czy w ogóle usuwa się je z miejsc pracy i separuje od ich zespołów, szczególnie gdy te pracują akurat w „gorących szybach”. Nazywam tę zjawisko nieformalną realokacją pracy i twierdzę, że prowadzi ono do wykluczenia kobiet z grupy pracowników, do alienacji ich pracy oraz opłakanych konsekwencji finansowych – zarówno krótkookresowych (gdy kobiety nie mogą konkurować o bonusy), jak i długofalowych (gdy nie kwalifikują się do podwyżek i awansów). 

Sytuacje tego rodzaju nie są odosobnione, lecz inherentne dla całego systemu, który umacnia marginalizowaną pozycję kobiet w górnictwie, pomimo wysiłków ustawodawczych na rzecz ich włączania do przemysłu górnictwa głębokiego. Przypadki, które tu opisałam, ilustrują więc przede wszystkim istotne i rzeczywiste – choć z zewnątrz niezauważalne – różnice w traktowaniu górniczek i górników podczas szkoleń i pracy, a także obrazują, jak obowiązujące wyobrażenia na temat kobiecych ciał (jako słabych i kruchych), przekładają się na uznanie kobiet za pracownice „gorszej jakości” i ich wykluczanie z sektora górnictwa podziemnego. Z tej perspektywy staje się jasne, że zmiany ustawodawcze w tym zakresie są same w sobie niewystarczające – konieczne jest także podważenie i zmienienie głęboko zakorzenionych, patriarchalnych norm w całej kulturze zawodowej górników.


Tekst ukazał się w magazynie „Globalny Dialog” nr 9.2 wydawanym przez Międzynarodowe Towarzystwo Socjologiczne (ISA). „Globalny Dialog” ukazuje się trzy razy do roku w siedemnastu językach i jest dostępny na stronie: www.globaldialogue.isa-sociology.org. Wersję polską przygotowuje Koło Naukowe Socjologii Publicznej z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego.

design & theme: www.bazingadesigns.com