Mehl: Przeciw WOŚP

Elan Mehl

I.

My, bardzo szeroko[1] pojęta lewica w Polsce, mamy duży problem. Jak krytykować PiS, nie zostając sojuszniczką liberalnych elit? I jak krytykować liberalne elity, nie zostając sojuszniczką PiSu? Od pół roku media nieustannie przedstawiają nam konflikt polityczny w Polsce jako zestaw binarnych opozycji: „rząd vs. opozycja parlamentarna”, „ciężko pracujący normalni Polacy vs. oderwana od rzeczywistości wielkomiejska inteligencja”, „ciemni idioci omamieni 500 zł/dziecko vs. zatroskani o demokrację obywatele” i tak dalej.

Tymczasem, rząd to grupka ludzi, która przez następne cztery lata będzie miała spory wpływ na niektóre (raczej powierzchowne, choć nie tylko, na  przykład na prawo aborcyjne) aspekty życia w Polsce, a potem przegra wybory. KOD to z kolei duża grupa na fejsie. Nawet bardzo duża, ale bez przesady, zdarzyło mi się prowadzić fanpejdża z większą ilością lajków. Media (obu nurtów) konsekwentnie jednak pracują, by uczynić ten konflikt ważniejszym, niż jest. Lewica, jako niepasująca do żadnej ze stron, ma podwójnie trudno. Musi się przebić, by w ogóle zostać usłyszaną, ale też musi uniknąć bycia stawianą obok którejś z tych porażek.

A jednak: „bądźmy realistami, żądajmy niemożliwego”. Dokonajmy niemożliwego. Spróbujmy zobaczyć, co zostanie z Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, modnego ostatnio tematu, jeśli spróbujemy porozmawiać o niej na poważnie.

II.

Kłótnie o to, czy WOŚP jest bardziej, czy mniej wydajna finansowo, niż Caritas są pozbawione sensu. Podobnie nieistotne jest to, czy Owsiak naprawdę ma willę na Mazurach, czy wolontariusze kradną i tak dalej. Równie dobrze można roztrząsać, czy jakiś zbierający na WOŚP nastolatek za 6 zł z puszki kupił sobie dwa piwa[2].

Dlaczego? W 2012 roku WOŚP kupił sprzęt medyczny za 34 miliony złotych. Na ten sam rok planowane koszty zakupu i utrzymania sprzętu medycznego w budżecie NFZ wyniosły 684 miliony złotych. Innymi słowy, urządzenia zakupione przez WOŚP to niecałe 5% ilości urządzeń zakupionych i utrzymanych przez publiczną służbę zdrowia. WOŚP robi w kwestii swojego głównego celu statutowego – całkiem dosłownie – tylko 5% tego, co NFZ.

Dwa lata poźniej liczby te wyniosły, odpowiednio, 43 miliony i 879 milionów złotych. Znowu, niecałe 5% wydatków poniesionych na ten sam cel przez publiczną służbę zdrowia.

Oczywiście, 5% to dużo więcej, niż nic. Można argumentować, że przecież każda kwota się liczy, każde uratowane życie jest bezcenne.

Ale planowany budżet Funduszu w tym roku wyniesie około 68580 [sic] milionów złotych. WOŚP zbiera nieco ponad 50 milionów złotych. Gdyby cała fundacja zniknęła jutro w tajemniczych okolicznościach i nic nie zebrała, odrobienie tej straty wymagałoby zwiększenia dofinansowania służby zdrowia o całe 0.07%. Ministerstwo Zdrowia zdaje sobie sprawę z istnienia WOŚP, aktywnie współpracuje z fundacją i uwzględnia jej działalność  swoich planach finansowych. Z pewnością poradziłoby sobie bez całej akcji.

Poza tym, koszty administracyjne WOŚP wynoszą więcej (8,4% w 2012 roku), niż NFZ (1%), wbrew powszechnie panującym mitom o marnotrawstwu w służbie zdrowia.

Kłócimy się o mikroskopijny ułamek wydatków na opiekę zdrowotną, ułamek, którego utrata nie byłaby dla prawie żadnej z nas odczuwalna. Działania Owsiaka nie mają dla Polek i Polaków żadnego realnego znaczenia. Dlaczego więc co roku poświęcamy tej imprezie tyle uwagi?

III.

WOŚP to rytuał, dramat w trzech aktach. Najpierw akt pierwszy: doniesienia o dzielnie zbierającej datki na ulicach młodzieży, informacje o tegorocznym celu, zachętę do brania udziału. Potem akt drugi, komplikacja: z jednej (politycznie prawej) strony publiczne kontrowersje o willę na Mazurach i że lepiej na Caritas, z drugiej obronę Orkiestry, do tego jakiś wywiad z Owsiakiem, w którym wyjaśnia, że jest ponad podziałami i zachęca do datków. Nic nigdy z tego sporu nie wynika.

Nareszcie, dochodzi do głównej imprezy. Podziękowania dla sponsorów, milionowe aukcje, koncert, „światełko” (czyli pokaz fajerwerków) do nieba. Wszyscy zamieramy w zachwycie nad własną dobroczynnością, Owsiak, pełen wzruszenia, dziękuje Polakom, wyłączamy telewizor z poczuciem ciepła i szczęścia.

Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy jest ze mną, odkąd pamiętam. W telewizji była zawsze. Oglądając ją z rodziną, miałam łzy w oczach. Po mszy mama dumnie dawała mi 5 złotych, żebym wrzuciła je do puszki-skarbonki trzymanej przez wolontariuszkę pod kościołem. Zawsze długo nosiłam naklejki w kształcie serduszek – wszyscy je nosili, ale ja najdłużej. WOŚP był jak przedłużenie Bożego Narodzenia.

Pamiętam też sprzedawane za ponad milion złotych krótkie numery Gadu-Gadu. Wielotysięczne aukcje. Występy ówcześnie popularnych celebrytek_ów. Przerwy reklamowe, w których reklamowano proszki do prania. To wszystko wydawało mi się oczywiste, jak powietrze, nie myślałem nad tym zbyt dużo.

Czy to przypadek, że na akcji mającej inspirować bezinteresowną pomoc tyle rzeczy się sprzedaje?

IV.

Cała impreza zaczęła się jako akcja zorganizowana przez Owsiaka w ramach jego programu w Telewizji Polskiej. Było to w 1993 roku, tuż po transformacji ustrojowej. Pomysł chwycił natychmiast: kolejne edycje rosły lawinowo, następnego roku zebrano już o połowę więcej pieniędzy, a w 2000 r. przychody fundacji wyniosły 25 milionów złotych. Obecnie darowizny od sponsorów Orkiestry wynoszą co roku po kilkanaście milionów złotych, a oglądalność finału, mimo spadków w ostatnich latach, nadal jest największa wśród wszystkich programów nadawanych w tym samym czasie antenowym.

W 2008 r. nadawanie finału WOŚP rozpoczął TVN, jako druga po TVP stacja.

WOŚP jest dzieckiem III RP w pełnym sensie tych słów. Dzieckiem z jednej strony szybko zmieniającej swoją rolę telewizji publicznej, która nagle stanęła przed koniecznością spełnienia żądań pragnących bardziej  „zachodniego” medium widzów, nie mówiąc o potrzebie wykazania zysku, z drugiej – eksplozji  dobroczynności indywidualnej, jaka miała miejsce po 1989 roku.

Całe to widowisko powstało po to, żeby TVP miała co pokazywać w okresie ponoworocznym. Media nie są moralne ani niemoralne, są amoralne: pokażą wszystko, co się sprzedaje, byle, by przyciągnąć widzów. Telewizja rzeczywiście jest demokratyczna, w tym sensie, w jakim demokratyczna była XX-wieczna liberalna demokracja masowa: tutaj faktycznie większość decyduje, co chce oglądać. Media sprzedają tylko to, co ludzie chcą kupić, inaczej w ogóle nic by nie sprzedawały.

W innym kraju, w innym momencie historycznym WOŚP  być może byłaby jednorazową akcją, która nie wywarła żadnego wpływu na oglądalność danego kanału, nie mówiąc już o kulturze. A jednak – z jakiegoś powodu zdecydowali_łyśmy, że WOŚP stanie się gigantem, którym teraz jest.

Dlaczego? Przecież, jak zauważa prof. Leokadia Oręziak, „[publiczna służba zdrowia] jest niedoinwestowana, byle jaka, więc kto tylko może, próbuje z niej uciec za pomocą prywatnych ubezpieczeń i różnych Lux Medów. Klasa średnia zaczyna powoli uważać, że może liczyć już tylko na siebie. I że wszystkie zabezpieczenia – zdrowotne, emerytalne, rentowe – trzeba sobie wykupić na wolnym rynku.” [3]

To prawda. Nikt nigdy nie liczyłby na WOŚP w momencie kryzysu. Gdyby ktoś powiedział: „daję na WOŚP, bo mam nadzieję, że w potrzebie mi się odwdzięczą”, słusznie byłoby to uznane za szaleństwo. Pomińmy już fakt, że WOŚP pomaga niemal wyłącznie dzieciom i osobom starszym, dwóm grupom, które najlepiej sprzedają się w telewizji. Kiedy chodzi o zdrowie indywidualne, wszyscy, wszyscy, preferują prywatną opiekę medyczną – do publicznej idą z braku pieniędzy lub dostępu. Jednak gdy chodzi o los reszty społeczeństwa, zadowalamy się rytuałem wrzucania 2 złotych do skarbonki, podświadomie myśląc, że to wprawdzie niewiele, ale jednak lepiej, niż nic: mimo wszystko jestem dobrą osobą, bo zrobiłam cokolwiek, a mogłam nie zrobić nic.

WOŚP jest zwykłym fetyszem.

Freud uważał, że fetysz ma na celu uspokojenie podmiotu przeżywającego dramat edypalny, ale Lacan zdefiniował go subtelniej: fetysz jest zastępstwem czegoś, czego brakuje. Wiadomo, że nikt nam nie pomoże, że nie możemy już liczyć na publiczną służbę zdrowia, że albo jakoś poradzimy sobie sami, albo zamarzniemy na śmierć. Jesteśmy tego wszystkiego świadomi, ale nasza osobowość nie nadąża. Nadal, mimo neoliberalnego prania mózgu, pragniemy bezpieczeństwa, stabilności i poczucia solidarności z innymi. Nie jesteśmy gotowi na ciągłą wojnę z resztą ludzi, jakiej wymaga od nas późny kapitalizm.

Stąd rytuał/fetysz/obsesja. Dają one poczucie komfortu, sygnalizują światu zewnętrznemu, że nam zależy, uciszają sumienie. Możemy przynajmniej na chwilę poczuć to specyficzne, bezpieczne ciepło, którego na co dzień tak bardzo nam brakuje. Możemy nic nie robić, a jednocześnie czuć się, jakbyśmy coś robili.

Zadowalamy się sygnalizowaniem solidarności społecznej zamiast prawdziwej solidarności. Głosujemy na system, który rozmontowuje instytucje bezpieczeństwa socjalnego, i jednocześnie nie czujemy się winne, ponieważ dajemy do skarbonki. Jasne, wiemy, że to faktycznie nic nie znaczy, ale zewsząd płyną do nas komunikaty, że „każda złotówka się liczy”. Więc, na emocjonalnym poziomie, każda złotówka ma jednak ogromne znaczenie.

Oczywiście, w fetyszach nie ma nic złego; chyba, że spełniając je, wspieramy aparat polityczno-biznesowy zorientowany na rozmontowanie resztek solidarności społecznej. Nasze nieustanne dyskusje i komentarze na temat WOŚP umożliwiają kręcenie interesu mediom, co z kolei umożliwia kontynuację całego tego toksycznego mechanizmu.

Ale ostatecznie mamy wybór. To nie WOŚP nas okłamuje: raczej, to my wykorzystujemy WOŚP, żeby okłamywać siebie samych_e – ale możemy przestać, w każdej chwili. Nie trzeba nawet rozmontowywać tych narracji, wystarczy jedynie je zanegować. Nie musimy akceptować sposobów pomagania innym, jakie narzuca nam kapitalizm: możemy też całkowicie odrzucić reguły gry.

Dlatego nie bójcie się nie dać do skarbonki.

[1] Na tyle szeroko, by mieścili się tu i anarchosyndykalistki_ści, i Partia Razem, ale bez przesady. Wiemy chyba, że „lewica” w wydaniu prof. Środy czy innego Tomasza Lisa żadną lewicą nie jest.

[2] Są jeszcze kłótnie o to, czy WOŚP jest antykatolicką gwardią. Spory te mają pewnie jakieś tam znaczenie dla gorliwych katolików i wyborców PiSu. Niestety nie jestem ani katoliczką, ani zwolenniczką PiSu, więc tu się nie wypowiem.

[3] Cytat z wywiadu prof. Oręziak w Gazecie Wyborczej.

design & theme: www.bazingadesigns.com