Mierzejewska: Himalaizm – trudna droga, by stał się kobiecą sprawą

Katarzyna Mierzejewska
Korekta: Michalina Jadczak


Wychodzimy na górę i widzimy Wandę 20 metrów nad ziemią, solo bez liny. Ledwo się trzyma, bo komin jest szeroki. John był znany z kwiecistego języka, nie zawsze eleganckiego, więc go proszę: „Tylko nic nie mów, bo ona spadnie”. Zawiązałem pętlę na linie i zrzuciłem, krzycząc: „Wanda, łap się!” – Ona tę linę z obrzydzeniem odrzuciła i wylazła sama na górę. 

ilustrwandaIlustracja: Monika Stolarska

Wtedy w Sokolnikach pod Jelenią Góra swoją przygodę ze wspinaczką rozpoczęła Wanda Rutkiewicz – duma polskiego, a przede wszystkim – kobiecego – himalaizmu. Świadkiem tego wyjątkowego wydarzenia w jej życiu był kolega ze studiów na Politechnice Wrocławskiej, Bogdan Jackowski. 

Upór, twardy charakter i konsekwencja w działaniu – Wanda była piekielnie silną osobowością, przed którą czuł respekt cały męski świat himalaizmu. Nie ułatwiali jej jednak (dosłownie i w przenośni) drogi na szczyt. Himalaizm miał być nietkniętym przez kobiety bastionem, prawdziwie męską dyscypliną. Obwarowana twierdza zaczęła się sypać, a jej osłabione wnęki wypełniała burza czarnych włosów i baczne spojrzenie studentki elektroniki. 

Wanda Rutkiewicz urodziła się w małej miejscowości na Litwie, Płungianach. Stanowiły one rodzinny majątek dziadków, mających szlacheckie korzenie. Cały dobytek został jednak zagarnięty przez Rosjan po powstaniu styczniowym, po wojnie zaś cała rodzina przeniosła się do Wrocławia. W dzieciństwie Wanda doświadczyła dwóch tragedii – śmierci brata i ojca. W 1948 roku jej siedmioletni brat rzucił do ognia znalezioną minę. Matka, dawna arystokratka, nie potrafiła poradzić sobie z ogromem nieszczęść spadających na jej rodzinę: utratą majątku, śmiercią syna, odejściem męża. Była słaba i zrozpaczona. Wtedy Wanda, kilku a później kilkunastoletnia dziewczynka przejęła na swoje barki obowiązek trzymania w karbach całej rodziny. Kiedy jej ojciec został bestialsko zamordowany, to właśnie ona pojechała zidentyfikować zwłoki. Choć w młodości życie nie szczędziło jej okropnych doświadczeń, w Wandzie zamiast bólu i depresji (choć zapewne była przeżywana podskórnie) wyzwoliło to hart ducha i umiejętność wznoszenia się na wyżyny swoich możliwości. Na inne szczyty przyszedł czas później.

Była boginią gór, żądała od mężczyzn równego traktowania, jako pierwsza zorganizowała kobiecą wyprawę wysokogórską. W 1978 roku jako pierwsza Polka i Europejka oraz trzecia kobieta na świecie zdobyła Mount Everest. Nie uznawała słabości, była twarda i bezkompromisowa. Dużo wymagała od swoich towarzyszy, ale jeszcze więcej  – od siebie. Miała też w sobie ogromną mądrość, cierpliwość i potrafiła wyczuć ludzkie nastroje.

Na każdym kroku udowadniała swoją samodzielność i profesjonalizm. Nie powstrzymywało to jednak ludzi przed rzucaniem jej kłód pod nogi. Podczas wspinaczki na Mount Everest, oprócz zmęczenia fizycznego, towarzyszyło jej zmęczenie psychiczne spowodowane napiętą atmosferą na linii z niemieckimi towarzyszami. Wydawało się, że jako kobieta miała odebrać część chwały i zasług bohaterskim zdobywcom szklanej góry, za jaką wtedy jeszcze uchodził Everest. Głównym antagonistą Rutkiewicz był Sigi Hupfauer., a problemy dotyczyły zupełnych drobiazgów. Począwszy od podzielenia się prowiantem, po pomoc w niesieniu kamery i filmów. Wanda wciąż jeszcze była intruzem w męskim świecie himalaizmu. Dzięki swojemu uporowi i woli walki konsekwentnie przez kolejne wyprawy udowadniała, że wspinaczka to jak najbardziej kobieca rzecz. Sama zresztą wolała wspinać się z kobietami. 

Jeśli mężczyźni odmówią towarzyszenia mi podczas wyprawy, to mam siedzieć w domu, bo sama nie potrafię? – zwykła mówić. 

Od rozmowy o ciuchach wolała te o literaturze i filozofii. Całe życie podporządkowała dywagacjom na temat rzeczy ważnych, no i swojej wielkiej pasji – szczytom górskim. Nie znaczy to, że nie przywiązywała uwagi do swojego wyglądu. We wspomnieniach swoich koleżanek alpinistek jawi się jako kobieta ze świetnym wyczuciem stylu i wspaniałą garderobą. Była wielka fanką indyjskiej biżuterii, białych spodni i sukienek, nie lubiła zaś dżinsów – uważała, że ich noszenie to pójście na łatwiznę. A jak wiadomo, czy to w przypadku ośmiotysięczników czy zakupów w domu towarowym, Wanda nigdy nie szła na łatwiznę.  

Swojej pasji poświęciła wszystko. Czymkolwiek by się zajęła, angażowała się  w to w stu procentach. W takich warunkach ciężko było zbudować stabilny, standardowy związek. Wanda zresztą do „normalnego” życia się nie nadawała. Choć góry zapierały dech w piersiach, to właśnie na nizinach miała problemy z oddychaniem. Czuła, że się dusi. 

Przez 3 lata Wanda była żoną syna ówczesnego wiceministra zdrowia, Wojtka Rutkiewicza. Na drodze do szczęścia małżonków stanęły góry, z których Wanda nie potrafiła zrezygnować, a Wojtek nie potrafił tego zrozumieć. Wanda zawsze powtarzała, że alpinistom szczególnie trudno jest znaleźć partnera, który zrozumie i w pełni zaakceptuje ich tryb życia. A alpinistce, która „z butami” wkracza w męski, skostniały świat wspinaczkowy – jeszcze trudniej. Muszą ją szanować i respektować, żeby udało jej się osiągnąć zamierzony cel. O miłości w tym wypadku nie było mowy. Tak też zresztą decyzję o rozwodzie Wanda argumentowała publicznie.

Wychodziłam za mąż, bo myślałam, że małżeństwo i dzieci należą do moich życiowych zadań. Gdy uświadomiłam sobie, że nie czerpię zadowolenia z realizacji obowiązków rodzinnych i nie mogę grać roli, która do mnie nie pasuje, nie widziałam innego wyjścia niż rozstanie.

Wbrew wszystkiemu po wielu latach miłość odnalazła ją właśnie w górach. Była już kobietą po pięćdziesiątce, ale wciąż silną i z błyskiem w oku. Wszyscy jej bliscy wspominali szczery uśmiech Wandy, który był najlepszym dowodem na to, jaka wtedy musiała czuć się szczęśliwa. Z Kurtem przygotowujemy się na starość – mówiła. 

Niestety los wbił jej nóż w serce i pozbawił miłości życia. 4 lipca 1990 roku Lyncke, wspinający się kilkanaście metrów poniżej Wandy, odpadł od ściany Broad Peak i spadł w kilkusetmetrową przepaść. Wanda nigdy nie poradziła sobie z tą tragiczną stratą. Po śmierci Austriaka stało się z nią coś dziwnego. Choć po raz pierwszy w życiu znienawidziła góry, poczuła, że teraz już nic nie trzyma jej w ryzach, nic nie motywuje do rezygnacji z wypraw, nie ma do kogo wracać. 

Tak w jej głowie zrodził się projekt „Karawany do marzeń”, czyli zdobycia wszystkich brakujących do Korony ośmiotysięczników. Tempo, jakie sobie narzuciła, było mordercze. Nie zważając na pogodę, stan zdrowia i przeciwności losu, wbijała paznokcie w kolejne szczyty. Nie powstrzymały jej nawet bolesne pomówienia o sfingowanie zdobycia Annapurny. Choć słowna szamotanina doprowadziła ją do kresu wytrzymałości, nie było już mowy o przerwie. Wanda wyrzuciła ze swojego systemu sterowania przycisk stop. 

W marcu 1992 roku meksykański himalaista Carlos Carsolio zaproponował Wandzie wspólne zdobywanie Kanczendzongi. Miała być pierwszą kobietą, która dokona tego czynu. Nadszarpnięte zdrowie i zmęczenie dawały się jednak we znaki i Wanda została daleko w tyle za młodszym kolegą, który spotkał ją ponownie w drodze powrotnej, już po zdobyciu szczytu. Upór nie opuścił jej nawet w tamtej trudnej chwili. Z nędznym ekwipunkiem, przy trzaskającym mrozie postanowiła przenocować i nie odbierać sobie szansy na zdobycie szczytu. Na ziemię już nigdy nie wróciła. Została w miejscu, które kochała najbardziej na świecie. 

design & theme: www.bazingadesigns.com