Feminizm to nie walka o równe prawa

Dlaczego feminizm to nie walka o równe prawa? Przede wszystkim pojawia się pytanie – w jakich prawach, z kim i po co należy się równać? Wiele feministek z dziecięcym zapałem twierdzi, że należy osiągnąć równe prawa z mężczyznami i wtedy nastanie szczęście. To bzdura. Grząski grunt, w którym feminizm tkwi już od stu lat i w żaden sposób nie może się wydostać.

il_fullxfull.395487099_j4wn

Wyobraźcie sobie strukturę lub organizację, założoną w celu uciskania jakiejś grupy ludzi. Nazistowskie obozy koncentracyjne dla „niewłaściwych” narodów; Ku Klux Klan do prześladowania ciemnoskórych, organizację przestępczą handlującą ludźmi; metropolię wypompowującą zasoby z kolonii; plantację otrzymującą dochód z niewolniczej pracy; galerę płynącą dzięki przykutym do wioseł niewolnikom. Oczywiste, jakie prawa mają w tej strukturze oprawcy i oprawczynie, a jakie uciemiężeni i uciemiężone.

Tak samo jest w naszym społeczeństwie, zbudowanym dla mężczyzn i funkcjonującym kosztem ucisku i wykorzystywania pracy kobiet, które harują w interesie klasy rządzącej – mężczyzn. Jeśli macie wątpliwości, to przypomnijcie sobie historię i statystykę – kto (płeć), kiedy i jak budował to społeczeństwo? Kto (płeć) ma w rękach skoncentrowane 99% światowej własności? Kto (płeć) tworzy prawo, na czyją (płeć) korzyść? Kto (płeć) stanowi większość w strukturach rządzących, radach dyrektorów i międzynarodowych organizacjach? Kto (płeć) jest najbiedniejszy, a kto (płeć) najbogatszy? Kto (płeć) dokonuje 90% wszystkich morderstw i prawie 100% gwałtów itd.?

Tak więc jakich równych praw należy się domagać? Czy osoby zakmnięte w obozach domagały się równych praw z esesmanami w torturowaniu? Czy ciemnoskóre i ciemnoskórzy pragnęli praw do handlu niewolnikami/cami lub równego z pracodawcą prawa do bicia batem? Czy kolonie domagały się jednakowych praw z metropoliami do grabienia i morzenia głodem? Nie, te wszystkie ciemiężone grupy walczyły o wyeliminowanie źródła ucisku – czy to było niewolnictwo, nazizm, kolonializm czy rasizm. Wszyscy z wyjątkiem kobiet. Tylko kobiety-feministki są na tyle nieśmiałe, że chcą jedynie równych praw w uciskaniu samych siebie, zamiast domagać się wyeliminowania systemu męskiej dominacji w ogóle.

Walka o równe prawa w społeczeństwie, zbudowanym przez mężczyzn i dla mężczyzn, oznacza próbę otrzymania ich głównego prawa – uciskania. Czy kobiety mogą w tym osiągnąć sukces? Jak dziwnie by to nie zabrzmiało – tak. Jednak jedynie znikoma ich liczba i jedynie do pewnego stopnia: w tym celu istnieje instytucja nadzorcy. Zaufanym niewolnikom i niewolnicom właściciele dawali za zadanie karanie innych niewolników/c. Część miejscowej elity w koloniach pomagała grabić swoją ludność i otrzymywała od tego procent. Poszczególne więźniarki i więźniowie w obozach koncentracyjnych służyli jako kapo za miskę kaszy.

Taką „równość” widzimy również w odniesieniu do kobiet – pojedynczym przedstawicielkom pozwalają wziąć na siebie brudną robotę w utrzymaniu systemu męskiej dominacji (Thatcher, Palin, Mizulina itd.) Tak, kobiety w patriarchacie mogą otrzymać kawałek władzy – ale władzy do ciemiężenia, jak mężczyźni i dla mężczyzn, ale nigdy nie otrzymają władzy, która pozwoliłaby na zmianę takiej sytuacji.

W męskich rękach znajduje się prawna, ekonomiczna, polityczna, seksualna, medialna i każda inna władza. Oni maja prawo do:

Kobiecego ciała. W rękach mężczyzn (w tym religijnych) znajduje się prawodawstwo dotyczące aborcji i antykoncepcji. Tylko oni pozwalają/zakazują/ograniczają oraz decydują w tej całkowicie żeńskiej sferze. W żadnym kraju na świecie kobieta nie ma prawa na aborcję według własnego uznania – a to znaczy, że nie ma prawa do swojego ciała, nigdzie na świecie. Czego by nam nie próbowali wmówić, nigdzie na świecie nie wygrał feminizm.

Ja nie chcę żadnych równych praw z mężczyznami w tej kwestii, ich to w ogóle nie dotyczy. Ja chcę wyłącznego prawa do decydowania o swoim ciele i swoim zdrowiu.

Kobiecego wyglądu. Kosmetyczne i farmaceutyczne korporacje, przemysł „odchudzania” – są w rękach mężczyzn i to właśnie oni promują standardy piękna i tego, co jest glamour – żeby zarabiać miliony na sprzedaży nikomu nie potrzebnych korektorów, kremów brązujących itd. I to właśnie mężczyźni otrzymują ekonomiczne i osobiste korzyści z utrzymywania kobiet w stanie niepokoju o swój wygląd.

Nie, ja nie chcę równych praw we wprowadzaniu standardów piękna i udziału w biznesie wciskającym gówno. Ja pragnę mieć osobiste prawo do decydowania, jak mam wyglądać.

Usług seksualnych. Mężczyźni na całym świecie, poza rzadkimi wyjątkami, mają pełne prawo (de facto i de iure) do bezkarnego gwałcenia prostytutek, swoich żon i kobiet na podbitych terytoriach. Tak, dokładnie tak jest. Gwałty są masowe, jednak gwałciciele uchylają się od konsekwencji lub ponoszą czysto symboliczne kary – dlatego, że na gwałtach i powodowanym przez nich strachu, jak na fundamencie, stoją państwa i społeczeństwa. A w całkiem dużej i gęsto zaludnionej części świata pedofilia nie tylko jest bezkarna, ale dozwolona i zalegalizowana. To nie tylko dziecięca prostytucja w Azji, ale również małżeństwa dzieci w krajach islamskich, gdzie 7-10 letnie dziewczynki są katowane i gwałcone przez swoich dorosłych „mężów”.

Nie, ja nie chcę równych praw do gwałcenia dorosłych i dzieci. Ja chcę całkowicie pozbawić mężczyzn tych praw, nie tylko na papierze.

Politycznej władzy, pieniędzy i surowców mineralnych całego świata. To właśnie mężczyźni rządzą państwami, dowodzą armiami i wydobywają ropę. Oni otrzymują ogromne zyski z eksploatacji ludności (szczególnie kobiet) trzeciego świata (ale nie tylko) i za cenę zniszczenia i zanieczyszczenia przyrody. 

Nie, ja nie chcę na równych prawach brać udziału w zarządzaniu państwami i firmami, które regularnie wywołują katastrofy ekologiczne, które wykorzystują Chinki, pracujące w fabrykach w okropnych warunkach. Ja nie chcę równego udziału w wojnach, nie chcę na równych prawach zabijać ludzi i na równych prawach grabić zdobyte kraje.

I jeszcze wiele, wiele innych. Prawo do śmierdzenia, bycia chamskimi i obrażania. Prawo do przyczepiania się do kobiet na ulicach i obłapiania w metrze. Prawo do zasłaniania się religią w celu usprawiedliwienia podłości,jakich się dopuszczają. Prawo do bicia żon i przyjaciółek, które zawsze same są sobie winne. Prawo do bezpłatnej domowej obsługi i bezpłatnych niań dla swoich dzieci. 

Mnie niepotrzebne są niewolnice, niepotrzebne dziewczynki do bicia, nie chcę mieć „równego prawa” do poniżania i obrażania. Ja chcę, żeby mężczyźni nie mieli takich obrzydliwych praw.

Jak widać, w rzeczywistości przyjemnie brzmiące hasło o równości okazuje się już nie takim niewinnym. Jednak o ile „równość kobiet” w świecie męskiej dominacji z zasady jest nieosiągalna i jest oksymoronem – wydawałoby się, że nie ma się o co martwić. Niemniej  należy.

Przez naiwne dążenie do osiągnięcia tak zwanej „równości” z mężczyznami w męskich zajęciach, które całkowicie podporządkowane są tym właśnie mężczyznom (tylko niech kobiety bardziej się starają, uczą się od „panów”), kobiecy ruch traci poparcie. To tu, to tam słychać radosne krzyki, że kobietom pozwolono służyć w armii (gdzie będą je gwałcić i poniżać przełożeni, ale przecież to armia), że w kolejnym katolickim państwie kobieta została wybrana na prezydenta (i teraz wsadzać do więzienia za aborcję będą w imieniu kobiety, wielka to radość), że silne kobiety wspaniale sprawdzają się w prowadzeniu dużego biznesu (a robotnicy/robotnice tych dużych biznesów żyją w ubóstwie). Wychwalane jest „feministyczne porno”, reklamowana „praca jak każda inna” w prostytucji, surogatowe macierzyństwo jako możliwość dobrego zarobku – wszystko to robią na obraz i podobieństwo „panów”, mówią „my też, nie gorzej od Was, umiemy zapędzić kobiety w kozi róg.”

Kobietom, które szczególnie gorąco opowiadają się za równością, czasami wpadnie jakaś jałmużna. Ale oczywiście nie dzieje się to kosztem mężczyzn, no skąd. W dalszym ciągu domowe prace dostają służące Meksykanki, 16 godzinny dzień pracy – Chinki i Wietnamki, gwałty – wschodnioeuropejskie prostytutki. A jeśli wyzwolone kobiety są wystarczająco wdzięczne, to dają im funkcję a la Sarah Palin, żeby te już do końca wspierały „wyzwolicieli” w nadziei, że „oddali od nich ten kielich”, że będą uciskać jakieś inne kobiety, a „ja mam równe prawa, ja jestem bezpieczna”. 

Feminizm to nie walka o równe prawa. To walka kobiet o swoje prawa – o prawo do bezpieczeństwa, życia, zdrowia, własnego ciała. Te prawa były i nadal są w rękach mężczyzn i nie trzeba walczyć o to, by móc grzecznie dzielić się nimi z mężczyznami, a należy je całkowicie odzyskać. 

Pomimo oczywistej ułomności mitu o równości, wiele kobiet latami i dziesięcioleciami nadal dąży do jej osiągnięcia. Jest to spowodowane przede wszystkim strachem, a w drugiej kolejności cichym szukaniem poparcia ze strony mężczyzn – „ nie jestem za jakimiś tam babami, jestem za Równym Prawem”. Co prawda mężczyźni, na których się oglądają, nieszczególnie popierają to dążenie. a zwykle sprytnie poskramiają je bojowym argumentem: „A co z Równymi Obowiązkami? A kopalnie? A ciężka fizyczna praca?” 

Tłumaczenie: Aleksandra Tokarczyk 

design & theme: www.bazingadesigns.com