Dlaczego edukowanie mężczyzn nie należy do obowiązków feministek

Jestem wygadaną feministką, a do tego przyjaźnię się z wieloma inteligentnymi, uroczymi mężczyznami. Często więc muszę sobie radzić z oburzeniem, jakie budzi fakt, że nie zawsze mam ochotę wdawać się w dyskusje na temat feminizmu. Przecież gdyby naprawdę zależało mi na skończeniu z dyskryminacją i niesprawiedliwością społeczną powinnam starać się edukować mężczyzn. Czy nie na tym polega bycie aktywistką? Czy feministki nie powinny być wdzięczne mężczyznom, którzy bombardują je pytaniami, bo pokazują oni tym samym, że przynajmniej próbują zrozumieć problem?

Otóż szczegółowe tłumaczenie podstaw feminizmu mężczyznom, którym nigdy wcześniej nie chciało się zastanowić nad swoją uprzywilejowaną pozycją w społeczeństwie, jest wyczerpujące i odwraca naszą uwagę od ważniejszych spraw. Mężczyźni nie mają prawa domagać się, żeby feministki ich edukowały. Prawdziwa zmiana jest możliwa dopiero wtedy, gdy zaakceptują oni fakt, że to nie kobiety, a oni sami są odpowiedzialni za dokształcenie się w temacie.


Autor: Tatsuya Ishida

Ostatnio grzecznie odmówiłam dyskutowania z przyjacielem, co zupełnie go zaskoczyło. Pełen najlepszych intencji zareagował na to przesłaniem mi kilku rad, jak mogę skuteczniej działać jako feministka. Jak sam stwierdził, nigdy wcześniej nie zastanawiał się wiele nad feminizmem, jednak moje posty w mediach społecznościowych zupełnie do niego nie trafiały. Były zbyt krzykliwe i zbyt akademickie. Zamiast tego powinnam skupić się na tłumaczeniach, które trafiałyby do mężczyzn.

Jako że sam określał siebie jako jednego z facetów, którzy „mogą być częścią rozwiązania” w ramach pomocy przesłał mi link do dwunastominutowego wystąpienia w ramach TED talk. Zawierało ono, jak to opisał, „podstawowy test z   odpowiedziami TAK/NIE” pozwalający zmierzyć stopień mizoginii i sugestię, jak sobie z nią poradzić. Imponującym przejawem wiary we własną nieomylność była jego propozycja, bym następnym razem, gdy spotkam mężczyznę, który naprawdę chce zrozumieć, czym jest feminizm, po prostu wysłała mu ten krzykliwy, pełen frazesów filmik, który dla mnie znalazł.

To niewiarygodne, że połowa populacji niezmiennie słyszy, że musi się atrakcyjnie zaprezentować, jeśli chce położyć kres systemowej przemocy i nierównościom strukturalnym.

No więc mogę wam powiedzieć, co mi tak przeszkadza w idei prowadzenia za rękę każdego kolejnego mężczyznę, który mierzy się z możliwością tego, że choć zawsze uważał się za dobrego i uczciwego człowieka, jednocześnie czerpie zyski ze strukturalnego ucisku kobiet. To boli. Patriarchat krzywdzi kobiety każdego dnia. Pomimo tego, że dyskutowanie o, dajmy na to, kulturze gwałtu jest nieraz traumatyzujące, wciąż jeszcze mamy nadzieję, że jeśli pokażemy mężczyznom, jak nas ona krzywdzi, zrozumieją i zostaną naszymi sojusznikami. Mężczyzna, który wydaje się tym interesować, odpowiada na to nasze pragnienie. Tylko, że kiedy oni mogą bawić się w adwokata diabła i prezentować kolejne hipotetyczne, kompletnie oderwane od rzeczywistości warianty, a na koniec po prostu porzucić temat, dla kobiet te dyskusje oznaczają odsłonięcie się i pokazanie słabych punktów, jakie wiąże się z dzieleniem się własnymi doświadczeniami.

Najpopularniejszy kontrargument, z jakim się spotykam to „skoro nie chcesz mnie edukować, jak mam się dowiedzieć”. Na ogół wygląda to tak: typ, który sam siebie określa jako Miłego Faceta włącza się do dyskusji, natarczywie domagając się, żeby feministka odniosła się do jego osobistych poglądów. Właśnie udało mu się przemóc ten okropny dyskomfort, jaki wywołuje w nim obcowanie ze zgorzkniałymi, pełnymi urazy i wojowniczymi feministkami (choć najpierw musiał jeszcze podkreślić, ile go to kosztowało) i możliwość, że jego teorie nie staną się natychmiast przedmiotem rozsądnej, pozbawiony złości dyskusji całkowicie go dezorientuje. Pomimo istnienia setek źródeł, które mógłby – tak jak cała reszta ludzkości – pójść i przeczytać, Miły Facet oczekuje, że kobiety przerwą to, czym się zajmują, żeby dzielić się z nim doświadczeniami i odpowiadać na jego pytania. Ironicznym zrządzeniem losu Miły Facet zupełnie nie zdaje sobie sprawy, że domagając się od kobiet natychmiastowego poświęcenia energii na spełnianie jego zachcianek wzmacnia te same relacje władzy, które tak usilnie próbuje zrozumieć.

Atakowanie i wyśmiewanie nie jest najlepszym sposobem odniesienia się do stwierdzenia, które było uzasadnioną obserwacją ze strony kogoś, kto nie miał przywileju studiowania feminizmu, ale jest otwarty na opinie innych.

Nie trzeba chyba tłumaczyć, że nie ma nic złego w zadawaniu pytań dotyczących podstaw feminizmu. Rozkładanie na kawałki czegoś tak złożonego i dobrze zamaskowanego jak patriarchat nie jest łatwe, szczególnie jeśli wymaga dostrzeżenia własnego uprzywilejowania. Problem zaczyna się wtedy, kiedy jesteś tak przekonany, że twoje pytania są SUPER WAŻNE, że dążysz do zdominowania feministycznej debaty, żeby tylko mieć pewność, że zostały usłyszane.

Korzystając z analogii innej kobiety:

to tak, jakbyś wszedł na podyplomowe seminarium z matematyki wrzeszcząc „Hej, jak właściwie używacie liczb urojonych, skoro one nie istnieją?”, a kiedy ktoś, raczej zmieszany, wskaże ci podręcznik dla pierwszego roku leżący w kącie, przerzucił nieuważnie kilka pierwszych stron, żeby po paru sekundach stwierdzić „Nie zgadzam się z niektórymi definicjami w tej książce. Poza tym nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Czy nikt tutaj nie zamierza ze mną dyskutować?!!”

 Takiemu podejściu na ogół towarzyszy też tendencja do upominania feministek jako sarkastycznych, nierozsądnych, nie potrafiących myśleć logicznie, niewdzięcznych i zgorzkniałych. Pamiętajmy przy tym, że jako kobieta wychowana w patriarchalnym społeczeństwie zostałam zsocjalizowana tak, by reagować na pochwały ze strony mężczyzn i dbać o ich zadowolenie. Konfrontacja jest dla mnie czymś sprzecznym z intuicją, zwłaszcza, że ponosiłam już konsekwencje męskiego niezadowolenia. Perspektywa bycia „dobrą” feministką, poświęcającą czas na tłumaczenia, które są grzeczne, fajne i zabawne, wydaje się kusząca. Muszę wam coś jednak zdradzić: grzeczny feminizm jest nie tylko nieskuteczny, w istocie działa wręcz na własną niekorzyść.

Poświęcanie czasu i energii na zaspokajanie potrzeb mężczyzn w ich drodze ku samopoznaniu jest nie tylko koszmarnie nudne. Przede wszystkim wspiera obecną dynamikę władzy i powstrzymuje nas od jednoczenia się z innymi kobietami i faktycznej zmiany.

Moja rada dla mężczyzn, którzy naprawdę chcą dowiedzieć się czegoś o feminizmie: czytajcie i słuchajcie kobiet, kiedy wyjaśniają jak działa mizoginia i jak je ona dotyka. Nigdy wymagajcie od kobiet, żeby szukały dla was źródeł. Serio, zapisz się do biblioteki. Albo załóż sobie łącze internetowe. I nie przerywaj komuś tylko po to, żeby zaprzeczyć temu, co mówi podpierając się pojedynczymi przykładami kobiet na wysokich stanowiskach albo czymś, co klasyfikujesz jako „odwrócony seksizm” (mała podpowiedź: „mizoandria” nie istnieje).

Parafrazując Audre Lorde:

Kiedy od kolorowych oczekuje się, że będą edukować białych co do swojego człowieczeństwa, kiedy od kobiet oczekuje się, że będą edukować mężczyzn, a od lesbijek i gejów, że będą edukować świat heteroseksualny, prześladowcy pozostają na swoich pozycjach i zrzucają z siebie odpowiedzialność za swoje własne czyny.

Jeśli jesteś w grupie, która jest na uprzywilejowanej pozycji pod względem dochodu, bezpieczeństwa, opieki zdrowotnej i edukacji – jeśli wygrałeś los od życia w momencie, gdy się urodziłeś – odpowiedzialność za twoją edukację spoczywa na tobie. I serio, przestać mówić kobietom, żeby były milsze. Jesteśmy wkurwione. Mamy ku temu dosyć powodów. Szczerze mówiąc, ty też powinieneś. 

Cecilia Winterfox

Tłumaczenie: Emilia Dłużewska

design & theme: www.bazingadesigns.com