Broniarczyk: Jestem solidarna z Hanną Zagulską, bo mówienie o swojej aborcji to akt rewolucyjny

Natalia Broniarczyk, Aborcyjny Dream Team


Kilka dni temu w ramach „Stonewall TV” premierę miał odcinek aborcyjny, w którym aktywistka – Hanna Zagulska – mówi o swojej aborcji i o potrzebie normalizacji. Działaczka nie ukrywa twarzy, nie siedzi tyłem, nie ma zmienionego głosu, podpisuje się imieniem i nazwiskiem. Każdym tym gestem odmawia posłuszeństwa i narzucanego siłą wstydu. Typowa reakcja przyszła szybko. Przy akompaniamencie prawicowych portali, Twittera zalała fala nienawistnych komentarzy – „powinna się wstydzić!”, „ścierwo”, „ty zabiłaś dziecko jak Niemcy w 43”, „szkoda, że mama Zagulska nie zdecydowała się na ten wybór, świat byłby nieco lepszy”.

zrzut: fb Stonewall

Na nasze szczęście Hanna się nie wstydzi, bo nie ma czego – uśmiecha się do nas ze zdjęcia i wysyła wszystkim osobom z doświadczeniem aborcji sygnał solidarności. Swoją odwagą i aborcyjną historią mówi – łączy nas aborcja. 

Wszyscy wiedzą, że zakaz aborcji nie znaczy, że aborcji nie ma. Zakaz sprawia, że dzieje się ona w ukryciu, po cichu, a jej konsekwencją ma być wstyd – niezrównane narzędzie kontroli społecznej i patriarchatu. Mamy być w tym doświadczeniu same. Mamy się wstydzić się już od samego myślenia o ewentualnej aborcji, wstyd powinien nam towarzyszyć również przy szukaniu możliwości przerwania ciąży. Ma to być wstyd na tyle wielki, żeby najlepiej uniemożliwił nam proszenie o pomoc. 

Mamy milczeć, a nie mówić. Mamy się wstydzić, a nie afiszować. Jesteśmy tresowane do poczucia winy, żalu i posłuszeństwa. Wiele osób po przerwaniu ciąży odczuwa ulgę, ale wstydzą się do niej przyznać. Nie tylko do aborcji, ale przede wszystkim do tej ulgi. 

To jest właśnie doskonały przykład stygmatyzacji aborcji, czyli konsekwencji antyaborcyjnej polityki. Stygmatyzacja to naznaczanie, piętnowanie i negatywne przedstawianie osób, które poszukują informacji o aborcji, przerywają ciąże, świadczą usługi aborcyjne czy po prostu popierają aborcję. 

Stygmatyzacja to życie w społeczeństwie, które ciągle mówi o aborcji ustami księży, polityków, publicystów, ale nigdy nie daje nam przestrzeni, byśmy mówiły o swoim własnym doświadczeniu. Jeśli już zaczniemy o niej mówić, to czeka na nas kara i dyscyplinowanie ze wszystkich stron. Za każdym razem, gdy mówimy publicznie o swojej aborcji powodujemy u kogoś dyskomfort, i właśnie ten dyskomfort jest konieczny do wywołania zmiany. Ten dyskomfort objawia się wraz z irracjonalną krytyką. 

Okazuje się, że mówienie o swoich aborcjach z reguły jest złe – mówimy o niej za głośno, nie tym tonem, co powinnyśmy, dobieramy nieadekwatne słowa. Za bardzo się uśmiechamy, mówimy zbyt odważnie, zbyt lekko, w nieodpowiednim momencie, za wcześnie, zbyt piskliwie, zbyt wprost, na dodatek na różowym tle!

Mamy zatrzymać to dla siebie, bo to przecież: „dramat”, „prywatna sprawa”, a nie rzetelny artykuł podparty bogatą bibliografią. O aborcji mogą rozmawiać tylko politycy, księża i publicyści. Rano, w dzień i wieczorem. Całą dobę mogą mówić o tym, że aborcja to zło i nie powinno jej być. Mogą się kłócić całymi dniami, w radio, w internecie, czy w telewizji o to, czy aborcja powinna być legalna. Mogą się spierać, o to, czy należy nas – osoby mogące zajść w niechciane ciążę – z litości ratować czy napluć nam w twarz. Mamy słuchać i tym nasiąkać. 

Kilka tygodni temu miałam okazję mówić o aborcji w poranku TOK FM. Rozmowa dotyczyła projektu obywatelskiego „Legalna aborcja – bez kompromisów”. Redaktor Żakowski pytał o różne kwestie polityczne, prorokował mówiąc, że „kolejna dyskusja o aborcji w parlamencie nie ma sensu”, a ja chciałam rozmawiać o rzeczywistości aborcyjnej, więc mówiłam o aborcji, o tym, że ona się dzieje, że przerywamy ciążę tabletkami również w domach. Wspomniałam o inicjatywie „Aborcja Bez Granic”, która pomaga finansowo w organizacji wyjazdów za granicę w drugim trymestrze ciąży. 

Kilka godzin po tej rozmowie, zaczęłam otrzymywać sygnały, że na Twitterze zawrzał – Waldemar Kuczyński (polityk z pierwszej kadencji sejmu, współpracownik Balcerowicza), poświęcił mojej osobie kilka wpisów. W każdym podkreślał, że jest sojusznikiem „wolnego wyboru dla kobiety”. Nie podobało mu się, że „pani dziecinnym głosem i lekkością nastolatki opowiadała o aborcji, jak by to była lewatywa”. Oczywiście, żeby sprawa była jasna, gdzie Pan Kuczyński stoi w tym sporze, w tym samym komentarzu podkreślił: „Jestem za tym by kobiety i pary miały pełną swobodę podjęcia tej decyzji, ze świadomością jednak, że każda aborcja jest likwidacją życia ludzkiego”.

Zrzut z dyskusji pod postem fb Jacka Dehnela

A potem dodał: „Aborcja to zabójstwo życia ludzkiego. Do tej pory broniłem kompromisu aborcyjnego. Zmieniam zdanie. Jedyna, z głębi człowieczeństwa wyrosła bariera antyaborcyjna to sumienie kobiety. W ramach dopuszczalnej granicy aborcji, jemu należy zostawić decyzję w każdej sytuacji”. 

Jaki łaskawy Pan, możemy robić aborcję, ale z wyrzutami sumienia! Chętnie opowiemy o swoich aborcjach, jeśli podzielicie się z nami antenowym czasem, w tych Waszych poważnych studiach radiowych. 

Nie możesz zawstydzić mnie moją aborcją, jeśli ja się jej nie wstydzę

My – osoby z doświadczeniem aborcji – często milczymy, bo boimy się oceny, osądu, niewygodnych pytań, litości czy oczekiwania od nas określonych emocji. Wstyd potrafi zamknąć usta na wiele lat, nawet przed najbliższymi osobami. Mówienie o swoich aborcjach to akt rewolucyjny, to odbieranie monopolu tym wszystkim, którzy uwielbiają toczyć wokół aborcji jałowe spory. Mówienie o swojej aborcji to nasz głos, twarz, emocje, a przede wszystkim obalanie tych wszystkich mitów, że aborcja toczy się gdzieś daleko stąd, a tu tylko o niej rozmawiamy.

Mówienie o aborcjach jest bardzo ważne (i odważne!), ale też prawie zawsze łączy się z bolesną reakcją patriarchatu. Czasem ta reakcja ma twarz jawnego antyaborcyjnego działacza czy antyaborcyjnej furgonetki, a innym razem jest to twarz liberalnego obrońcy demokracji, publicysty krytycznego wobec obecnego rządu. Cios może przyjść z każdej strony i ma celu nas uciszyć. Im mniej się wstydzimy, tym cios jest większy i bardziej bolesny. Uciszyć ich może tylko wzajemna solidarność, za każdym razem, gdy mówimy o naszych aborcjach. 

Dla antyaborcyjnych działaczy nasze aborcje mówione na głos to największe zagrożenie. Dzielenie się historiami o aborcji wpływa znacznie na zmniejszenie stygmatyzacji. Osoby, które mają styczność z prawdziwymi historiami zmieniają swoje nastawienie do aborcji. Aborcja ma imię, ma twarz, którą znasz, którą lubisz, którą kochasz. Nasze doświadczenia to nie jest teoretyczna dyskusja na Twitterze czy kolejna nawalanka w TVN24. 

Potrzebujemy zmiany narracji wokół tematu aborcji. Potrzebujemy destygmatyzować aborcje, odczarować, zdejmować z niej piętno. Na całym świecie każdego dnia osoby decydują się na przerwanie ciąży. Także teraz, kiedy czytacie mój tekst. Jedna na cztery ciąże kończy się aborcją. Możemy o tym mówić.

Eksperymentujmy z prawdą

Cytując Natalię Przybysz: „eksperymentujmy z prawdą”, czyli starajmy się mówić o swoich aborcjach wtedy kiedy jesteśmy gotowe i tym, którym ufamy. Często wydaje nam się, że jesteśmy z tym doświadczeniem same na świecie albo, że nie znamy żadnej osoby, która przerwała ciążę. To jest fizycznie niemożliwe.

Mówmy prawdę o aborcji. Aborcja w Polsce jest codziennością. Prawda jest taka, że większość osób nie żałuje przerwania ciąży i są na to dowody naukowe. Prawda jest taka, że dla większości osób aborcja jest za droga. Jest luksusem. Mówi się o niej za rzadko. Prawda jest taka, że nie mówi się o realiach, że nie ma bezpiecznej przestrzeni do opowiadania o swoim doświadczeniu aborcji. Wspólnie możemy ją wytworzyć na przekór dziadersom i hejterom. 

design & theme: www.bazingadesigns.com