Romanowski: Ruch Narodowy im. Adama Smitha

Pisząc o antyfaszystach/kach i Ruchu Narodowym, trudno nie dać się skusić perspektywie napisania entego tekstu w konwencji tożsamościowej ustawki – w mniej lub bardziej zręczny sposób podkręcanej przez największe partie polityczne i media, które nie reprezentując niczego, mogą sobie pozwolić na reprezentowanie ostoi spokoju stroniącej od skrajności.

goryl

Mam wrażenie, że przez ciągle popularną „teorię podkowy” Jean-Pierre’a Faye’a, wedle której radykalna prawica i radykalna lewica są sobie bardzo bliskie, jako reprezentanci totalitaryzmów coraz mniej osób zastanawia się, po co wychodzi z domu 11 listopada. Marsz Niepodległości, mimo nielicznych wystraszonych Kobylańskim głosów sprzeciwu „ze środowiska”, zagospodarował dla siebie niemal wszystko, co leży na prawo od PO, przy jednoczesnym założeniu, że:

a) PO jest lewicowe,

b) kto nie jest z nami, jest z władzą, a z racji tego, że władza nie jest z nami, jest antyfaszystowska (znaczy się faszystowska, bo faszyzm to też lewactwo, ale teraz inaczej się nazywa).

Kto nie skacze, ten z PO

Nie liczy się wcale to, że PO odcinało się od blokad Marszu Niepodległości (jako partia rozsądnego centrum dla rozsądnych ludzi), Gazeta Wyborcza pomyliła sojuszników i wystraszyła się, że blokującym Marsz nie chodzi o gwizdanie, a TVN postawiło oś symetrii między podpalaniem swojego wozu transmisyjnego i przewracaniem się kastetu w dawnym „Nowym Wspaniałym Świecie”, skoro wszystko, co nie-nacjonalistyczne, wepchniemy pod jedną lewacką banderę. Na takiej zasadzie prawilny pakt z dobrymi, niepokornymi gazetami spod znaku Uważam Rze, Gazety Polskiej, czy dawnej Rzeczpospolitej, nie tylko nie jest uznawany za zdradę antyestablishmentowych ideałów, ale działanie prawie niepodległościowe.

Jeśli dawne blokady dostawały jakiekolwiek wsparcie od dziennikarskiego „salonu” (używając prawicowej retoryki), było to wsparcie instrumentalne, które przydawało się pewnym twarzom na krótką metę, żeby na moment przypomnieć sobie o demokracji i obywatelskim nieposłuszeństwie, które będzie można wygodnie ganić w momentach, kiedy przeradza się w samoobronę albo „obywatelskie posłuszeństwo” uderzające w ich własne poglądy i pozycje. Chwilowym rozejmem i mrugnięciem okiem, żeby potem dalej, jak Adam Michnik, snuć wizje Polski „dwóch plemion”, które się nie opamiętają, nie przejmując się swoją własną rasistowską retoryką. Albo, w duchu Tomasza Lisa, na jedną okładkę wrzucać zdjęcie dumnego Smudy i kreować mecz z Rosją na następne wcielenie Bitwy Warszawskiej, a na innej dziwić się, że „coraz więcej młodych ludzi zostaje uwiedzionych przez skrajny nacjonalizm” i owinąć bogu ducha winną małpę biało-czerwoną flagą. To są przykłady oczywiste, zarówno dla mnie, jak i – mam nadzieję – dla większości osób, które blokowały Marsz Niepodległości, a 9 listopada pójdą na demonstrację antynacjonalistyczną, ale chyba nie do końca oczywiste dla osób, które ganią antyfaszystów za ich rzekomą prosystemowość. Takie upomnienie – na wypadek gdyby tekst zechciał przeczytać ktoś wybierający się na Marsz Niepodległości albo napisać felieton o tym, jak spotkał lewaczkę (jak Samuel Pereira za czasów, kiedy portal „plac wolności” jeszcze działał), która dziwnym trafem nie była za PO. Osoba o poglądach lewicowych niegłosująca na PO? Przypadek?

Wielofunkcyjny antykomunizm

Ruch Narodowy jako antykomunistyczna alternatywa dla okrągłostołowego kompromisu ma w przeciwieństwie do antyfaszystów moralne prawo do bratania się z byłymi i obecnymi posłami (w zeszłorocznym komitecie poparcia był np. Patryk Jaki, Artur Górski i Stanisław Pięta). Oddział NOP-u dobrze dogadywał się z władzą i lokalnymi mediami na przykład w sprawie Romów przy ul. Kamieńskiego we Wrocławiu. Sądząc po ilości ataków na squaty, ma też podobne do Platformy Obywatelskiej zdanie w kwestii zagospodarowywania pustostanów. Jak słusznie zauważył Piotr Ciszewski w artykule na lewica.pl, również antykomunizm Ruchu Narodowego uderza raczej w zdrowy rozsądek niż we władzę. Nie dlatego, że PRL był kolektywistycznym rajem, ale dlatego, że przepychanki o to, kto był dzielniejszym opozycjonistą jest sportem, który idzie Polakom zdecydowanie lepiej niż piłka nożna (chociaż jest równie nudny, co mecze polskiej reprezentacji). Antykomunizmem można grać do bramki związkowców, Baumana, komunistów, antykomunistów, antykapitalistów, kapitalistów, Muminków i właściwie kogokolwiek. Nieważne, czy istnieje czy nie. Dowodem na wielofunkcyjność antykomunizmu niech będzie fakt, że komunistą na przykład nie okazał się Bohdan Poręba – twórca Zjednoczenia Patriotycznego „Grunwald” i były członek PZPR, uczestnik kongresu Ruchu Narodowego, który nawet zabrał na nim głos (według naszych informatorów mówił „precz z komuną!”, ale chodzą słuchy, że poruszał temat filmu odnośnie Jedwabnego). Z drugiej strony, nie ma właściwie o czym pisać w momencie, kiedy historia powiązania PRL-owskich władz z nacjonalistami nie jest żadną tajemnicą (przynajmniej poza Ruchem Narodowym). A może to tylko self-trolling?

Liczy się program

Przez litość pominę Holocherleaks, bo wielu z nas lubi raz na jakiś czas upić się „na Wiplera”, chociaż nie każdy wtedy hailuje „jak pojebany”. Na potrzeby tego tekstu wyjdę z założenia, że liczy się program gospodarczy. Wie to każdy potencjalny wyborca Korwin-Mikkego przed ukończeniem 18 roku życia, wiem i ja. Co miałby nam w tej materii do zaoferowania Rafał Ziemkiewicz (który pozostał potencjalnym wyborcą Korwin-Mikkego po ukończeniu 18 roku życia, co o czymś świadczy), przedsiębiorca Przemysław Holocher i reszta panelistów? Deregulacja, wolność gospodarcza, reforma systemu emerytalnego na wzór kanadyjski (polecana przez ekspertów z Centrum im. Adama Smitha), „Laissez-faire!”, czyli coś nowego, bo kapitalistycznych reform po ’89 nikt na oczy nie widział.

W myśleniu o transformacji ustrojowej widzę jedną z istotniejszych różnic między Ruchem Narodowym a większością środowisk lewicowych (jeśli przyjmiemy do wiadomości, że np. PO nie jest lewicowe). Nacjonalistyczna krytyka Okrągłego Stołu, jako zmowy lewackich elit przeciwko społeczeństwu jest narracją, która nie tylko o wiele mniej mnie porusza, ale też o wiele mniej mówi o rzeczywistości niż dane dotyczące tego, jak te, zapoczątkowane przecież przy stoliku, kapitalistyczne reformy wypchnęły niespotykaną ilość osób na kompletny margines, kiedy można było inaczej (chciałoby się napisać, polecam poczytać Kowalika albo think tank feministyczny). Mam w głębokim poważaniu niższe podatki dla przedsiębiorców i moralne zwycięstwo nad elitami w rozumieniu narodowym. Nie potrzebuję głowy Wałęsy na moim talerzu, nie tylko dlatego, że nie lubi związków zawodowych i jest homofobem, a ja nie jem mięsa. Przede wszystkim dlatego, że obrażenie się na Okrągły Stół bez zmiany myślenia o gospodarce niczego mi nie da. Wolność ma różne oblicza i nie ogranicza się do szansy płacenia niższych pensji, podatków i możliwości założenia firmy. Ludzie z OPZZ i osoby biorące udział w antykapitalistycznym bloku na protestach związkowych (które zapewne w dużej mierze zasilą demonstracje 9 listopada) o tym wiedzą. Ruch Narodowy chyba nie. Ziemkiewicz mówiąc na kongresie Ruchu Narodowego o ustroju „neofeudalnym” miał rację, tylko że rozwiązania, rodem z ekspertów „Lewiatana”, mogą co najwyżej złożyć podwaliny pod ustrój „turboneofeudalny”. Dlatego – słusznie – większość moich znajomych olewa narodowców. Nie tylko dlatego, że w swoich wypowiedziach i działaniach zdążyli się skompromitować wystarczającą ilość razy, żeby być dobrym materiałem nie tylko na artykuł, ale nawet na książkę (taką dużą, brunatną książkę, która robi się coraz większa). Po prostu będąc czymś równie złym, co władza (już nieważne czy z PO czy PiS-u), robią jej rokrocznie prezent. Pompują jeszcze więcej agresji w konflikty na tle tożsamościowym (chętnie podłapywane przez znienawidzonych przez nich „Lisów” i „Michników”) w momencie, kiedy oś podziału przebiega gdzieś indziej. Dwóch pracowników na umowach śmieciowych może strzelać sobie antykomunistyczne gole w nieskończoność, tylko że poza świadomością zdobytych skilli, nie otrzymają ani wyższej płacy, ani lepszych umów. Otrzymają duchową satysfakcje przynależności do opozycji, w której dzisiaj może znaleźć się każdy, kto ma na to ochotę. Skoro niegdyś popierający Marsz Kukiz, nagrywający dla majorsa o nic niemówiącej nazwie Sony Music, może być represjonowanym muzykiem, to może być nim równie dobrze Enrique Iglesias, Marian Lichtman i byli członkowie grupy Just 5. Lichtmanowi zresztą perkusyjna wirtuozeria i próby zostania polskim Lou Begą wychodzą równie dobrze, jak Kukizowi antysystemowość, czyli wcale.

Resztę proszę

Oczywiście, część podanych przeze mnie przykładów jest tendencyjna. Równie dobrze obok kwestii pracowniczych mógłbym rozwinąć zagadnienie różnych form samoorganizacji, które praktykują ruchy antyfaszystowskie/squaterskie/lewicowe. Pozostaje jeszcze kwestia osób nietworzących Ruchu Narodowego, ale cicho go wspierających czy razem z narodowcami świętujących 11 listopada. Podobnie jak w przypadku protestów antynacjonalistycznych, na Marsz Niepodległości też przychodzą rodziny z dziećmi, babcie, dziadkowie, pracownicy, cały przekrój społeczny. Ich motywacje odnośnie pojawienia się akurat w tym miejscu i czasie mogą być różne, ale część z nich, jeśli chcemy uporać się z nacjonalizmem – moim zdaniem – powinniśmy traktować poważnie. Jak pisał Marek Beylin w przedmowie do 18 Brumaire’a Ludwika Bonaparte: „Jedno jest pewne: żeby ich zrozumieć, trzeba przyjąć, że ich „tak”, czyli poparcie dla owych ruchów, jest mniej ważne od ich „nie”, od tego, co im doskwiera, a co wyrażają w dostępnych formach i językach protestu. Skupianie się jedynie na ich „tak”, zwalczanie i piętnowanie samego protestu, potęguje jedynie gniew tych, którzy żądają innej rzeczywistości. I czyni demokrację bardziej bezbronną, bo nie rozumiejąc owego gniewu, nie potrafi go ona rozbrajać”.

Mateusz Romanowski

Korekta: Judyta Gulczyńska

design & theme: www.bazingadesigns.com