Czas skończyć z „kobiecymi historiami”

Niekończąca się lawina artykułów o studenckim seksie bez zobowiązań i innych „kobiecych” historiach szkodzi wszystkim.

club 1.jpg(Źródło: HBO)

Mam już dosyć kobiecych historii.

Pozwólcie mi wyjaśnić: nie mam dosyć historii o życiu kobiet — historii, które pokazują prawdę o tym, jak konkretna kobieta myśli, pracuje lub kocha. Ale dosyć mam „kobiecych historii”, które mają niby opowiadać o problemach dotykających „kobiety”.

Historie te, publikowane w mainstreamowych amerykańskich mediach, zazwyczaj zaliczają się do kilku kategorii. Są historie o tym, kiedy kobiety powinny wychodzić za mąż. Są historie o tym, jak kobiety godzą pracę i dzieci, opowiedziane bez wspominania o rasie lub klasie społecznej tych kobiet, i z dziwnym pominięciem możliwości, że wspomniane dzieci mogą mieć ojców. Są też historie o seksie bez zobowiązań.

Te ostatnie są wyjątkowo popularne. Najnowsza — “Sex on Campus: She Can Play That Game, Too”, napisana przez Kate Taylor, w momencie pisania tego postu znajduje się na szczycie listy najczęściej udostępnianych artykułów New York Timesa. Historia opowiada o kobietach na Uniwersytecie Pensylwanii, ale jest w zasadzie taka sama, jak ta o kobietach na Uniwersytecie Północnej Karoliny oraz, chociaż mniej otwarcie polemiczna, jest również w zasadzie taka sama, jak ta, ta i ta historia. Nietrudno zrozumieć, dlaczego te historie są takie popularne: opowiadają o bardzo młodych kobietach uprawiających mnóstwo seksu z wieloma partnerami. Pod wieloma względami przypominają porno, tyle że zamiast orgazmu dostajesz mętne uczucie nieokreślonego niepokoju.

To główne uczucie, które wywołuje „kobieca historia” — nie porusza, nie zaspokaja, nie wywołuje łez ani śmiechu, ani nawet dobrego, zdrowego strachu. Może i podnieca, ale w ostatecznym rozrachunku jest napisana po to, by niepokoić. Kobieca historia ukradkiem przysuwa się do ciebie na imprezie i słodkim głosem fałszywej przyjaciółki pyta, czy ty lub inne kobiety podobne do ciebie nie robicie czegoś w sferze seksu, miłości lub macierzyństwa (najważniejszych zadań kobiety) odrobinę nie tak, jak trzeba.

Może przechodzi tuż obok ciebie. Aby sprzedawać się jako opowieść o wszystkich kobietach, „kobieca historia” może traktować jedynie o małej grupie tych, których niepokojące historie zostały uznane za warte napisania. Te kobiety są zazwyczaj białe, heteroseksualne, pochodzą z klasy średniej oraz (zwłaszcza jeśli obok historii zamieszczone są ich zdjęcia) mieszczą się w akceptowalnym przedziale rozmiarów ciała i rysów twarzy. W przeciwnym razie są to opowieści o rasie, ubóstwie lub nadwadze. Dla kobiet naznaczonych jedną z tych cech nie ma miejsca w „kobiecych historiach”.

Taylor pisze lepiej od innych, bo rozmawia z kilkoma studentkami, które nie są białe i które pochodzą z klasy pracującej. Można sprawić, żeby „kobieca historia” była trochę bardziej różnorodna. Jednak pisanie milionowy raz o seksie bez zobowiązań na uczelniach Ivy League, nawet na podstawie bardziej różnorodnych źródeł, nie rozwiązuje większego problemu.

Jestem białą, heteroseksualną kobietą z klasy średniej, a więc jestem docelową czytelniczką „kobiecych historii”. Przez lata nie do końca to rozumiałam. Wierzyłam, że to niepokój wywoływany przez kobiece historie był ich największym problemem; jedynie przelotnie myślałam o tym, kto miał się martwić. Teraz myślę, że obie kwestie są tak naprawdę tym samym problemem. Kobieca historia wyznacza grupę ludzi, którzy powinni się martwić, którzy są warci tego, żeby się o nich martwić. Historia mówi ci: masz możliwość prowadzić życie dobrej kobiety, jeśli tylko wszystko zrobisz dokładnie tak, jak trzeba. Ale kobiety na zewnątrz tej historii, kobiety, które nie udzielały wywiadów i nie pozowały do zdjęć, nie mają tej możliwości. Według historii są już stracone.

Na szczęście istnieje antidotum na „kobiece historie”. Jest nim historia kobiety. Może to nawet być historia wielu kobiet — rozpoznasz, że to nie kobieca historia, ponieważ sprawi, że poczujesz coś innego niż męczący uścisk niepokoju w gardle. Tutaj jest historia kilku kobiet, a także mężczyzn, oraz okręgu w Kentucky, w którym mieszkają. Tutaj jest historia o tym, co Dzień Niepodległości znaczył dla małej dziewczynki w East St. Louis i o kobiecie, którą się stała. Tutaj jest historia o pisaniu, i o depresji, i odrobinę o Kafce. Tutaj jest historia kobiety, która postanowiła poszukać pomocy. Czasami historia kobiety może sprawić, że poczujesz złość lub wściekłość — tak jak historia Marissy Alexander, która została skazana na 20 lat więzienia za oddanie strzału ostrzegawczego, podczas gdy George Zimmerman pozostaje na wolności. Czasami taka historia wywoła uczucie więzi; czasami czegoś zupełnie odwrotnego. W idealnym przypadku skieruje twoją uwagę na zewnątrz, zamiast do wewnątrz ciebie, zmuszając cię do podliczenia swoich własnych porażek i sukcesów jak księgowa twojej duszy — albo po prostu odsuwając cię na bok.

Kobiety (i mężczyźni) zasługują na taki rodzaj historii. Powtarzanie w kółko tych samych trzech tematów w jednakowy sposób jest nie tylko nudne, jest nie tylko stratą czasu dziennikarzy, którzy mogliby zgłębiać nowe historie w nowy sposób, ale również ogranicza myślenie. Utrwala złudzenie, że historie o seksie bez zobowiązań, o obawach związanych ze ślubem i o matkach pracujących kontra niepracujących są jedynymi historiami wartymi opowiedzenia. Wyklucza tych, dla których te historie nic nie znaczą, i sprawia, że ci, dla których coś znaczą, zapominają o istnieniu innych historii wartych opowiedzenia. Ogranicza nas wszystkich.

Mam więcej niż dość „kobiecych historii”. Jestem na nie zła, ponieważ spychają na dalszy plan historie, które powinniśmy/yśmy słyszeć, które już są opowiadane, gdybyśmy tylko ich słuchali/ły. Zagłuszają historie kobiet.

Anna North

Tłumaczenie: Ewa Wlezień

design & theme: www.bazingadesigns.com