Gwałt na zgrupowaniu kadry oficerskiej. Prokuratura umarza sprawę, żołnierka walczy o odszkodowanie
Iga Dzieciuchowicz
Podczas zgrupowania kadry oficerskiej doszło do zgwałcenia jednej z żołnierek. Mimo, że sprawca początkowo przyznał się do winy, prokuratura umorzyła sprawę. W toku śledztwa powołany do sprawy psycholog i psychiatra uznali zeznania pokrzywdzonej kobiety za wiarygodne, dowodem były też zaświadczenia lekarskie.
Prokuratura nie dopatrzyła się przestępstwa uznając stosunek za dobrowolny, ale pokrzywdzona nie poddała się i złożyła pozew cywilny o odszkodowanie z powodu doznanego stresu pourazowego powstałego w wyniku przestępstwa. Sąd uznał gwałt, do którego doszło podczas wykonywania czynności służbowych za „wypadek przy pracy” i ogłosił werdykt: 3900 zł odszkodowania dla żołnierki (był to wyrok drugiej instancji). Sprawca nie poniósł natomiast kary za swój czyn. Gwałty i molestowanie to poważny problem z wojsku, ale sądy umarzają sprawy lub traktują sprawców pobłażliwie. W Polsce umarza się aż 67 proc. spraw o gwałt. Ponad 40 proc. postępowań kończy się zaś wyrokiem w zawieszeniu. W naszym kraju gwałciciele są właściwie bezkarni, bo system prawny nie chroni kobiet. Badania wykazują, że gwałciciele działają seryjnie – prawie nigdy takie przestępstwo nie kończy się na jednej osobie pokrzywdzonej.
– Organy wojskowe chyba uważały, że w wojsku polskim podczas nieobecności zawodowej kadry podoficerskiej i oficerskiej nie może dojść do takiej sytuacji – komentuje dla „Rzeczpospolitej” Sąd Okręgowy w Suwałkach, który rozpatruje apelację poszkodowanej kobiety. Sąd cywilny nie uwierzył zeznaniom żołnierki.
Sąd apelacyjny wypłacił kobiecie 3900 zł odszkodowania z tytułu wypadku w związku ze służbą wojskową. Według artykułu 5 z ustawy o odszkodowawczych świadczeniach przysługujących w razie wypadku czy choroby osób pozostających w związku ze służbą wojskową, zdarzenie powodujące uraz lub śmierć zachodzi w trakcie wykonywania obowiązków służbowych. Za takie zdarzenie uznano gwałt. Sprawca nie poniósł natomiast żadnej kary, a odszkodowanie wypłacono z funduszu rentowego.
Gwałty i molestowanie w wojsku jest poważnym problemem, jeszcze bardziej bulwersują jednak wyroki sądów. W 2016 roku Justyna Kopińska opisała sprawę molestowania, którego miał dopuszczać się w wojsku pułkownik wobec podwładnych – wówczas sąd uznał, że zachowanie pułkownika nie jest szkodliwe społecznie, a oskarżony „próbował zdobyć przychylność pań”. W jaki sposób? Pułkownik codziennie nękał żołnierki propozycjami erotycznymi, jedną z nich zamknął w gabinecie, obmacywał, próbował całować. Kobiecie udało się uciec.
Teraz okazuje się, ze gwałt może być „wypadkiem przy pracy”. Bezradność i stronniczość polskich sądów w sprawach o przestępstwa seksualne jest zjawiskiem szokującym. Dopóki osoba poszkodowana nie trafi przed polski sąd ze swoją krzywdą, nie zdaje sobie sprawy z tego, jak trudno będzie jej odnaleźć sprawiedliwość. W Polsce definicja gwałtu jest wąska, nie ma w niej zapisu o tzw. date rape czyli gwałcie na randce czy gwałcie małżeńskim. Polskie prawodawstwo przewiduje jedynie sytuację brutalnej napaści przez kogoś obcego w ciemnej uliczce – a takich przestępstw jest najmniej: tylko 8 proc. Większości gwałtów dokonują osoby dobrze znane poszkodowanej: mężowie, partnerzy, byli partnerzy, koledzy, znajomi. Według fundacji STER aż 55 proc. kobiet zostało zgwałconych we własnym domu, a 31 proc. po podaniu tzw. pigułki gwałtu.
Jeszcze w 2000 r. aż 38 proc. prokuratorów i 45 proc. policjantów uważało, że kobieta nie ma prawa przerwać niechcianego stosunku. Dla 30 proc. prokuratorów i 40 proc. policjantów gwałtem nie był również stosunek po podaniu środków farmakologicznych. 19 proc. prokuratorów i 33 proc. policjantów uważało, że gwałtem nie jest doprowadzenie do obcowania płciowego wbrew woli osoby i z użyciem przemocy lub gróźb. Od badań zrealizowanych przez Centrum Praw Kobiet minęło prawie 20 lat i wygląda na to, że niewiele się w tej kwestii zmieniło.
Powtórna wiktymizacja osób poszkodowanych, wstyd i brak wiary w realną pomoc jakichkolwiek instytucji sprawiają, że ponad 90 proc. przestępstw na tle seksualnym nie jest zgłaszanych – tak wynika z anonimowych ankiet stowarzyszeń i fundacji antyprzemocowych. W rubryce dotyczącej zgłoszenia przestępstwa na tle seksualnym na policję osoby poszkodowane wpisują „nie zgłosiłam/zgłosiłem”. Upokarzające pytania podczas procesów („Proszę opisać członek oskarżonego” – usłyszała tłumaczka z Elbląga zgwałcona przez dwóch sanitariuszy), drobiazgowa analiza życia osoby poszkodowanej (W sprawie gwałtu na tłumaczce analizowano jej wpisy na Facebooku sprzed lat), stygmatyzacja i niskie kary sprawiają, że osoba dotknięta przemocą seksualną przeżywa kolejną traumę, często też żałuje zgłoszenia gwałtu na policję.
My, kobiety mieszkające w Polsce, żądamy zmian w prawie definiującym przestępstwa na tle seksualnym i rzetelnej edukacji wśród prokuratury, policji i sądów, które nie wiedzą, jak traktować osoby poszkodowane i przyczyniają się do powtórnej dewastacji psychicznej osób z doświadczeniem gwałtu.
Kiedy polskie orzecznictwo dogoni brutalną rzeczywistość, która pokazuje wyraźnie, że gwałty dokonywane są w bliskim otoczeniu, że brak śladów przemocy oznacza zazwyczaj, że gwałtu dokonano po podaniu narkotyków, gdy osoba poszkodowana była nieprzytomna? Zazwyczaj przeciwko osobie poszkodowanej może zagrać wszystko, za sprawcą stoi otoczenie i wadliwy system prawny, który nie dowierza osobie zgwałconej. Może warto wziąć przykład ze Szwecji, gdzie ciężar dowodowy leży po stronie oskarżonego – to on musi udowodnić, że stosunek płciowy odbył się za obopólną zgodą i zgoda ta wyrażona była w sposób precyzyjny, nie pozostawiający żadnych wątpliwości. Warto dodać, że brak kar dla sprawców przemocy seksualnej naraża kolejne osoby – badania wykazują, że gwałciciele działają seryjnie w wypracowanym schemacie (dotyczy to też gwałtów zbiorowych), rzadko takie przestępstwo kończy się na jednej osobie poszkodowanej.