On został uniewinniony za gwałt. Ona – skazana za napisanie o gwałcie

Maja Staśko – krytyczka literacka, doktorantka interdyscyplinarnych studiów w Instytucie Filologii Polskiej UAM. Współpracuje m.in. z „Ha!artem” i „Wakatem”.


„Jestem wykończona. Wyczerpana. Chcę koniec. Koniec” – napisała do mnie w czwartek Agnieszka. W piątek w Sądzie Rejonowym w Tarnowskich Górach odbywało się ogłoszenie wyroku w sprawie gwałtów, których miała doświadczać ze strony swojego męża, Waldemara P. Sędzia uniewinniła mężczyznę od zarzucanych mu czynów.

Sąsiedzi nic nie słyszeli

Sędzia w uzasadnieniu tłumaczyła, że jedynymi dowodami na gwałt są słowa Agnieszki. Sąsiedzi nic nie słyszeli. Zeznawali, że Waldemar był spokojny, wręcz flegmatyczny. Dla sędzi to był argument przemawiający za jego niewinnością.

Problem w tym, że sprawcy przemocy to nie potwory z zaświatów, tylko normalni ludzie. Normalni ludzie, którzy popełniają przestępstwa i krzywdzą innych ludzi. Często są mili, dowcipni i lubiani. Fakt, że mężczyzna był uznawany za spokojnego, niczego nie dowodzi. Spokojni ludzie też krzywdzą. Niespokojni nie muszą krzywdzić. A fakt, że sąsiedzi niczego nie widzieli, jest raczej normą – przemoc seksualna odbywa się w zamknięciu, w czterech ścianach, a nie spektakularnie i na oczach wszystkich.

Sędzia tłumaczyła też, że Agnieszka nie mówiła o gwałtach męża koleżance. Tyle że to znów nie jest żaden argument. Kobiety, które doświadczają przemocy, często się tego wstydzą. Czują się winne. Nie chcą, żeby ktokolwiek wiedział. Boją się, że mąż je skrzywdzi jeszcze mocniej, jeśli to wyjdzie. Więc to ukrywają. To zupełnie normalna reakcja.

„Po prostu się nie odezwałam, a on zrobił swoje”

Następnie sędzia odwołała się do sytuacji, w której po gwałcie kobieta pojechała z mężem za granicę i uprawiała z nim tam seks. Mówiła, że to nielogiczne zachowanie.

Wręcz przeciwnie – to bardzo logiczne. Kobiety po gwałcie bardzo często uprawiają seks z gwałcicielem – żeby odzyskać kontrolę. Albo dlatego, że wierzą, że oprawca – którego często kochają – się zmienił. Że to się już nigdy nie powtórzy. Że znów mogą decydować o swoim ciele.

Taka reakcja po gwałcie byłaby zupełnie normalna. Ale u Agnieszki wyglądało to zupełnie inaczej. To nie była jej historia.

– Poleciałam do Anglii, bo bilet był kupiony już rok wcześniej. Każde z nas miało mieć osobny pokój. Mieliśmy też być sami u naszych znajomych w Anglii. Okazało się, że jest jeszcze jedna para. Dostaliśmy z Waldemarem jedno łóżko. Byłam na takich lekach, że połowy nie pamiętam. A on w nocy zachciał seksu. Byłam w obcym kraju. Nie chciałam się z nim kochać. Po prostu się nie odezwałam, a on zrobił swoje – opowiada Agnieszka.

Przykładny partner i ojciec

Kolejny argument sędzi dotyczył gróźb: uznała, że mogą być różnie interpretowane i nie można jednoznacznie stwierdzić, że są zagrożeniem. Sędzia wywnioskowała też (trudno powiedzieć, skąd), że widoczne siniaki i rany nie musiały powstać na skutek pobicia, ale mogły być spowodowane zaburzeniami jedzenia, z jakimi zmagała się pokrzywdzona. Sędzia dodała, że Agnieszka zgłosiła gwałt w momencie, w którym mąż poukładał sobie życie z inną kobietą – gdy tamta była w ciąży. Mówiła, że Waldemar to przykładny partner i ojciec.

Mówiła to kobiecie, która dokładnie w tym momencie trzęsła się w ławce z rozpaczy i bezsilności po usłyszeniu wyroku.

W końcu nie ma co niszczyć tak udanego życia. Szkoda, że nie można tak określić życia Agnieszki.

„Wdech i 3x dłuższy wydech”

Spisuję to wszystko z pamięci i notatek, bo sędzia nie pozwoliła nagrywać rozprawy. Ale pamiętam aż za dobrze coś innego – niedowierzanie i ból w oczach Agnieszki podczas odczytywania wyroku. Na ręce miała napisane: „Wdech i 3x dłuższy wydech”. W sytuacjach stresu zapomina oddychać. Dostaje ataku paniki.

Agnieszka jest na skraju sił. Gdy wyszła z sali, powtarzała, że dłużej nie wytrzyma.

– Nie wzięto pod uwagę mnóstwa materiałów: opinii biegłej sądowej, dokumentacji medycznej, gdy po gwałcie trafiłam do szpitala, historii choroby, dokumentacji ginekologicznej z zapiskiem, że doszło do gwałtu, zeznań osób pierwszego kontaktu, psychologów czy biegłych. Zupełnie jakby gdzieś zginęły. Zamiast tego wzięto pod uwagę zeznania sąsiada, którego widziałam na oczy kilka razy w życiu – mówi Agnieszka.

„On mnie zabije”

Waldemar P. po zgłoszeniu gwałtu był aresztowany. Przesłanką aresztowania jest wysokie prawdopodobieństwo popełnienia zarzucanych czynów. Ostatecznie okazało się jednak, że dowodów nie ma.

Pełnomocnik Agnieszki zapowiedział, że będą wnosić o uzasadnienie i składać apelację.

Sprawa dotycząca zgwałcenia trwa już prawie 4 lata. Rozpatrzenie apelacji zajmie kolejne miesiące. Może rok. Może dłużej. W tym czasie oprawca Agnieszki cały czas będzie na wolności. Po usłyszeniu wyroku Agnieszka powtarzała tylko: „on mnie zabije”.

W ten sposób wygląda jej życie od lat.

Kto tu jest winny?

Agnieszka od 10. roku życia była gwałcona przez kuzyna. Potem miał gwałcić ją mąż. Przez gwałty z dzieciństwa nie mogła zajść w ciążę. Próbowała przez in vitro – pracowała na dwie zmiany, spała w samochodzie, żeby móc sobie na to pozwolić – ale dwukrotnie poroniła. Raz pobił ją kuzyn, gdy dowiedział się, że zgłosiła jego sprawę. Drugi raz miała poronić po gwałcie męża. Tym, którego według wyroku w ogóle nie było.

Gdy napisała na Facebooku, że mąż ją zgwałcił, ten pozwał ją za zniesławienie. Mąż twierdził, że napisała to w komentarzach pod publicznym postem, ona – że w wiadomości prywatnej. Została skazana – sąd uwierzył mężowi.

Zeznania, opinia biegłej, dokumentacja medyczna i ginekologiczna – to wszystko nie wystarczyło, żeby skazać oskarżonego o gwałt. Słowa męża i jego kolegi o tym, że Agnieszka zamieściła komentarz pod publicznym postem, a nie wiadomość prywatną – to wystarczyło, żeby skazać Agnieszkę o zniesławienie za mówienie o przemocy.

Na szczęście, postępowanie dotyczące zniesławienia zostało warunkowo umorzone. Uniewinnienie Waldemara P. też nie jest prawomocne. Agnieszka boi się jednak, że dostanie teraz kolejny pozew – o pomówienie.

Według doniesień prasowych, sędzia, która uniewinniła Waldemara, w 2007 r. w błyskawicznym tempie skazała mężczyznę za groźby, których nie było, i uznała go za niepoczytalnego na podstawie fałszywej opinii psychiatrycznej. Nie spotkały ją za to żadne konsekwencje. O sprawie można przeczytać tutaj.

Ilustracja Justyna Dziabaszewska

Wiedźmy spalane w sądach

To kolejna historia w ciągu ostatnich miesięcy, w których to ofiara jest skazana, a sprawca nie ponosi żadnych konsekwencji. I jestem wściekła i załamana. Ale bardziej załamana. To jeden z tych momentów, w których pojawia się potworna, dojmująca bezsilność. Wiecie, jakie to uczucie, gdy wspieracie kobietę, która właśnie słyszy, że jej oprawca został uniewinniony? Gdy widzicie jej łzy i potworny ból? Przytulacie ją, a ona mówi, że dłużej już nie wytrzyma i że to koniec? Powiecie jej, że będzie lepiej? Że sądy wreszcie zaczną stawać po stronie ofiar, a nie sprawców?

Przecież nie zaczną, nie okłamujmy się. To nie pierwszy raz, gdy to pokrzywdzona cierpi. Torturowanie kobiet trwa. Niewygodnych kobiet nie spala się już na stosach, tylko dręczy na salach sądowych – za to, że odważyły się mówić. Czarownice. Wiedźmy. Wiedzą i nie milczą.

Spalają nas. Spalamy się.

I czasami naprawdę nie mamy na to sił.

„Powiedz mi, proszę, że to się nie dzieje. Że jutro się obudzę i okaże się, że to nie jest prawda” – napisała wieczorem po ogłoszeniu wyroku Agnieszka.

Nie wiem, co dalej. Wiele nie zależy od nas. Wiele zależy od nas. Wesprzyjcie Agnieszkę. Dajcie jej trochę sił. Bądźmy w tym razem. Bardzo tego potrzebujemy. Właśnie teraz.

design & theme: www.bazingadesigns.com