Klaudia, Beata, Anna: Nasze znajome z prowincji

Na przestrzeni lutego 2015 roku przeprowadziłem trzy wywiady z kobietami z okolic Wągrowca w różnym wieku: młodym, średnim i starszym. Wszystkie trzy wcześniej mnie znały. W wywiadach, powstałych w ramach organizacji XVI Manify, chciałem pokazać punkt widzenia, ambicje i doświadczenia paru kobiet, które urodziły się i wychowały na prowincji, i które miałem szczęście poznać. Serdecznie dziękuję moim rozmówczyniom za poświęcony czas. Ponadto dziękuję Krystynie Gryczełowskiej za stworzenie filmu „Nasze znajome z Łodzi”, który był bezpośrednią inspiracją.

Zrzut ekranu 2015-03-05 o 18.49.49Kadr z filmu – Nasze znajome z Łodzi

KLAUDIA

Elan: Gdzie teraz mieszkasz?

Klaudia: W Berlinie.

Gdzie pracujesz?

Nie mam się czym szczycić, bo pracuję tu jako sprzątaczka, opiekunka do dzieci, zdarza mi się też pracować w restauracji jako pomocniczka kucharza.

Którą pracę lubisz najbardziej?

Bycie sprzątaczką jest chyba najciekawsze, ale też najcięższe, pracuję u pedantów i u ludzi, którzy przez lata żyją w absolutnym syfie i chyba postrzegają to jako normę. Nie chcę i nawet nie zamierzam sobie wyobrażać tego, bym miała w taki sposób pracować do końca życia.

A jak zarobki?

Wiadomo, że nie mam z tego jakichś kokosów, ale jednak jest to bardziej dochodowe niż cokolwiek osiągalnego w Polsce. Co miesiąc dochodzą mi nowe miejsca pracy, ale powiedzmy, że mieszczę się w granicy 1000 euro miesięcznie. Mam sporo wolnego czasu, więc łudzę się, że uda mi się jeszcze podbić to jakoś w górę.

Jak często wracasz do domu?

Raczej rzadko, coraz rzadziej odkąd zaczęłam układać sobie tu życie z partnerem, już nie mam takiego powodu, żeby wracać. No i zaczęłam też pracować w weekendy, ale ogólnie staram się odwiedzać bliskich przynajmniej raz w miesiącu.

Lepiej jest tutaj, czy w Berlinie?

Szczerze mówiąc na chwilę obecną zdecydowanie Berlin. Bardziej podoba mi się mentalność Niemców – większa tolerancja i otwartość, mieszanka kulturowa, większy nacisk na oryginalność i nieprzejmowanie się judgmentem ludzi. Inaczej niż tu.

Na przykład?

No na przykład szłam po mieście i jakiś niegrzeszący klasą facet klepnął mnie za tyłek. Takich historii miałam w Polsce milion, ale w Niemczech nic tak bezpośredniego jeszcze nie miało miejsca.

Ogólnie mówiąc, jesteś zadowolona z obecnego stanu rzeczy?

Raczej tak. Mam obecnie dobrego partnera, dużo lepszego, niż wcześniejsi.

Masz na tym tle jakąś złą historię?

Każdy dłuższy związek, którego się chwyciłam, kończył się fiaskiem. Partnerzy z początku wydawali się być całkiem normalni, potem zamieniali związek w coś coraz bardziej zacieśnionego i okrojonego wedle ich własnych reguł, a ja nie wiedziałam, co się dzieje. Dopiero potem zauważałam, co zaczęli tworzyć, chore wizje przyszłości. Zazdrość, próby zatrzymania mnie tylko dla siebie…

Próbowałaś jakoś zmienić związek?

Każdy odłam z ich wizji skutkował kłótnią, jeden z moich byłych partnerów podniósł na mnie dwukrotnie rękę, bo mu się sprzeciwiłam. Za pierwszym razem nie byłam w stanie się bronić i całkowicie nie rozumiałam, dlaczego, bo z natury nie daję sobie w kaszę dmuchać. Tłumaczyłam to sobie tym, że nie chcę zadać mu bólu, bo go kocham. Sama dzisiaj śmieję się na myśl o tym, całkowicie wyprany mózg.

Mówisz chyba o kimś konkretnym.

Tak. W wieku 16-19 lat przeżyłam szybki, ale natężony kurs kury domowej. Sprzątanie, gotowanie, usługiwanie, bo jaśnie pan książę miał dwie lewe rączki i strasznie marudną buźkę. Naczynia potrafiły zalegać tygodniami w zlewie, jeszcze zmywał to wszystko lodowatą wodą, płyn za drogi. Później na szczęście, lub też nie, kuchnię sprzątałam ja, resztę pokoi zresztą też i był porządek, przynajmniej do czasu, kiedy nie wyszłam z mieszkania i nie nasyfił z powrotem.

A teraz? Brzmi, jakby życie ci się układało.

Na szczęście tak, mam teraz dużo lepszego partnera, z którym mi się świetnie układa. Generalnie chcę tylko iść na prawo, póki co chyba zaoczne, zobaczymy. Niestety mój partner nie chce wracać do Polski, więc pewnie za parę miesięcy stanę przed wyborem między związkiem a studiami, ale póki co staram się o tym nie myśleć.

BEATA

Elan: Pani mama chorowała bardzo długo.

Beata: Dwa i pół roku.

Było ciężko?

No tak, to jest matka, którą ja musiałam się opiekować w czasie choroby. To było dla mnie ciężkie i dla niej, tym bardziej, że ona nie rozmawiała ze mną, bo po udarze padł nerw.

Była zupełnie sparaliżowana?

Nie, tylko po prawej stronie. Trzeba było zgadywać, co ona chce, to jest duże obciążenie dla tej osoby, prawda? No a poza tym jeszcze sama opieka.

Jaką dostawała pani pomoc?

Przychodziła pielęgniarka co drugi dzień, która ją kąpała, w łóżku, bo podnieść jej nie można było, nie ustałaby.

A reszta rodziny?

No, synowie pomagali też, nie?

Kto ponosił większość obowiązków związanych z opieką?

Oczywiście ja. Wiadomo, że ta osoba, która siedzi w domu i jest z chorą ponosi więcej.

Czyli na przykład?

Ja musiałam wszystko przy niej robić. Myć ją, przebierać, jak załatwiła się w pieluchę. Nie pracowałam, byłam w domu.

Wcześniej mama mieszkała z panią?

Mieszkała trzy lata, ale była pod moją opieką cały czas, była na emeryturze. 90 lat miała, jak zmarła, to ładny wiek.

Jak zareagowali pani synowie?

Ciężko im było, bo z babcią mogli porozmawiać, a w tym momencie nie mogli. Tylko mówili, a ona słuchała i się uśmiechała.

Poza pielęgniarką, dostawała pani jakąś pomoc, na przykład finansową?

Nie, tylko tyle, że pieluchy były tańsze, tak nie. Miała, jaką miała tę emeryturę, musieliśmy sobie poradzić. Trzeba było, nie ma co narzekać, bo nikt ci nie dołoży.

Sama pani pracuje?

Nie, jestem już na emeryturze.

Gdzie pracowała pani wcześniej?

W zakładzie, w szwalni, jako brakarz.

Co robi brakarz?

Brakarz, no na przykład jest koszula uszyta, i ja muszę sprawdzić, czy wszystko pasuje, czy są guziki, czy szwy wszystkie równe, bo nieraz maszyna nie uchwyci i jest przerwa.

Tu, w Chodzieży?

W Chodzieży, na Raczkowskiego była szwalnia. No i jest, teraz ktoś tam prywatny. Szyłam na maszynie,  pracowałam też w krojowni, różne etapy przechodziłam.

Proszę wybaczyć, jeśli to zbyt prywatne pytanie, ale ile pani wtedy zarabiała?

Nie pamiętam, ale to były tysiące, potem miliony, w każdym razie wyszło wyżyć i starczyło. Bo w dzisiejszych czasach to jest kiepsko.

Emerytura jest…

Nie jest taka, jak… wiadomo, powinna być większa, ale no niestety. Mamy tak jak mamy.

Obecnie synowie mieszkają z panią?

Nie, tylko jeden.

A gdzie pracuje ten, który z panią mieszka?

Nie ma pracy.

A drugi?

Ma pracę, ale na pół etatu. W Chodzieży nie ma, ciężko jest, z pracą i ze wszystkim. Tu z osiedla jeden chłopak pięć lat siedzi za granicą i powiedział, że nie wróci. No, ciężko jest.

Drugi syn mieszka w Chodzieży?

 Tak, tu niedaleko, w mieszkaniu po babci.

Odkąd pani mama zmarła, czy rozluźniło się pani finansowo? Jakie są pani ogólne wrażenia?

Ogólne wrażenia? Takie, że jest kiepsko. Zawsze jak dwóch czy trzech pracuje to zawsze jest więcej pieniędzy, nie? A tak jest kiepsko, sobie muszę jakoś radzić. No ale nie mogę narzekać, bo nikt mi nie dołoży. 

ANNA

Anna: Ja się urodziłam 11 stycznia 1930 roku w Bochni.

Elan: A mniej więcej kiedy pani wyszła za mąż?

W 1952 roku.

Zaledwie 22 lata pani miała, to młodo.

Wtedy tak było.

Jakie ukończyła pani szkoły?

No, jakie szkoły… skończyłam siedem klas szkoły podstawowej, ale to jeszcze było w okupację. A potem już pracowałam w gospodarstwie u ojca, potem przyszłam tutaj no i tu pracowałam.

Kiedy pani dokładnie przyszła tutaj?

Po wyjściu za mąż, wtedy już cały czas pracowałam na roli, do emerytury. I po emeryturze też. 

Kiedy pani przeszła na emeryturę?

Już dwadzieścia lat temu.

Potem ciocia nadal pracowała?

No, pracowałam, póki mogłam, to pracowałam, a teraz… co mogę to zrobię. Na przykład kuchnię jeszcze prowadzę, no i w domu posprzątam, także wszystko w domu zrobię jeszcze.

Mieszka pani tylko z synem?

Tak, tak.

Syn kiedyś był żonaty, mieszkał poza domem?

Nie, syn urodził się tutaj i tu jest.

W tym samym domu mieszka pani od 60 lat?

Tak, kawał czasu. Z początku mieszkałam z teściami, z dziećmi, dzieci miałam sześcioro, jeden syn nie żyje.

Trudno było wychować tyle dzieci?

 No było trudno. Ale się wychowało i żadnemu, no, ten jeden co poszedł… wyszedł z domu i nie wrócił. Teraz by miał 61 lat. Ciężko było, bo jeszcze pracować musiałam. Najcięższa robota, snopki na wóz, snopki z woza, potem przelecieć, krowy wydoić, świniom dać, i jeszcze przecież dzieci były.

To wszystko pani robiła?

No a kto?

Co w takim razie robił pan domu?

No, na wozie był. Musiałam zrzucać z woza, a on był na wozie. Ja z woza zrzucałam, a on był w stodole, bo tam było lekko. I na wozie też było lekko, jak z woza, no a to wszystko powiązać trzeba było.

I ciocia wiązała?

A co, a kto miał?

I tak przez cały czas?

No a co? Całymi nocami się wiązało. Teraz to co to żniwa są, a kiedyś? Kombajn przeleci, a kiedyś koniami musiał skosić, takie kupki się robiło, szło i się wiązało, potem trzeba było wozić. 

No tak, syn mówił, że ciocia tak się rwała do pracy.

Rwała się, kto miał robić?

Kiedy pani przestała wykonywać te ciężkie obowiązki?

 Do niedawna jeszcze robiłam. Całe życie, bo jeszcze z rok temu jak szłam to pomagałam. Już było lżej, bo i woda była, i kuchenka gazowa, więc nie trzeba było palić w piecu, a wcześniej musiałam rano wstać, zapalić i iść oprzątać.

Dzieci nie pomagały?

Dzieci małe były, potem poszły już do szkoły, do miasta, potem do roboty, no a reszta była mniejsza. A to trzeba wyprać, wyprasować, praca w polu, praca w oborze, wszystko trzeba było. 

A jak jest teraz?

No dobrze. Nie mam, ani nie mam do dzieci, ani do zięciów, ani wnuków żadnych pretensji, bo wiem, że jak trzeba by było, to by wszyscy byli dzisiaj. Wnuków co tydzień widuję.

Co robi pani w domu?

No co mogę, to robię. Rano wstaję, zrobię synowi kawę, sobie herbatę, uprzątnę, dam jeść kurom, krowom trochę, a tak to nic, bo już nie bardzo mogę chodzić. Jak mam czas to, o, poczytam gazetę, posłucham radia. Syn większość rzeczy robi.

Ma pani jakieś jeszcze pragnienia w życiu?

No, żeby nie chorować tak bardzo.

Na co pani choruje?

Ja? Ja mam tarczycę, choruję na serce, i na stawy, zwyrodnienie już, a tak więcej no to… na grypę się zachoruje.

Widuje pani lekarza często na te schorzenia?

Często, jak się jedzie, to się widzi. Co miesiąc, co sześć tygodni, zależy jak.

U syna zdrowie dopisuje?

Na razie dobrze wszystko, na szczęście.

design & theme: www.bazingadesigns.com