Kubisa: „Znajdź męża, zrób drugie dziecko” to niemal lustrzany odpowiednik „zmień pracę, weź kredyt”

Julia Kubisa, Instytut Socjologii UW

Podstawą rozumienia kwestii socjalnej w feminizmie, sposobem na wyjście z klinczu między patriarchalnym państwem a rynkiem, zerwania z fikcyjnym podziałem na „obyczajowe” i „społeczne”, jest skupienie się na kobiecie i jej potrzebach, zaufanie kobietom i zapewnienie im systemowego wsparcia.

fot. Kenny Louie

Prawo do aborcji to nie „kwestia obyczajowa”, lecz część większej układanki, na którą składają się: edukacja seksualna, dostępna i tania antykoncepcja, skuteczne egzekwowanie alimentów, wsparcie dla dzieci i dorosłych z niepełnosprawnościami i ich rodzin, żłobki, przedszkola, świetlice szkolne oraz system opieki nad osobami starszymi, dostęp do ochrony zdrowia dobrej jakości, przeciwdziałanie dyskryminacji na rynku pracy i ochrona praw pracowniczych. Tak powinna wyglądać ochrona życia – indywidualne prawo do wyboru po stronie kobiet i strukturalne uwarunkowania w sferze produkcji i reprodukcji zapewniające godne życie. Najwyższy czas, by zacząć kobietom wierzyć – pokazała to ostatnio akcja #metoo, która opiera się wyłącznie na zaufaniu i tworzeniu bezpiecznej przestrzeni.

Gdyby wcześniej ufano kobietom i traktowano je podmiotowo, wyartykułowano głośno, że decyzja kobiety należy do niej samej i opiera się również na rozpoznaniu przez nią jej materialnych możliwości, nad kobietami w Polsce nie wisiałaby teraz groźba zupełnego odebrania praw reprodukcyjnych.

To podejście pozwala zrozumieć, co jest nie tak z 500+. Potrzebujemy feministycznej krytyki tego instrumentu polityki rodzinnej – krytyki, przyjmującej za punkt wyjścia podmiotowość kobiety. 500+ niekoniecznie musi oznaczać, że kobiety masowo odejdą z pracy. Te, które podejmują taką decyzję, musiały po prostu fatalnie zarabiać: znając realia polskiego rynku pracy, wiemy, że to prawdopodobne. Warto, by feministki przywiązane do idei emancypacji przez pracę przyjęły do wiadomości, że jakakolwiek praca niekoniecznie jest lepsza niż żadna. Z punktu widzenia kobiet na śmieciówkach, niepewnych emerytury, sensowniejsze jest pozostanie w domu. Dlatego potrzebujemy feministycznego zaangażowania w obronę praw pracowniczych.

Nie znaczy to jednak, że 500+ jest dobre dla kobiet. Sprzyja niektórym kobietom i niektórym rodzinom. Nie jest świadczeniem uniwersalnym i analizując język władzy, dochodzimy do wniosku, że bardzo mu do tego daleko. Oswaja i normalizuje segregację i naznaczanie – segreguje dzieci z uwagi na różne decyzje prokreacyjne rodziców, szczególnie matek. Nie uwzględnia podmiotowości kobiet w wyborach życiowych i równości dzieci. Najlepiej to widać w przypadku samodzielnych matek jednego dziecka, zarabiających ciut ponad minimum, uprawniające do 500+ na pierwsze dziecko. W dyskursie władzy wypadają z kategorii „rodzina”; jedynym rozwiązaniem dla nich jest „uporządkowanie życia i założenie pełnej rodziny”, jak doradziła rzeczniczka PiS.

„Znajdź męża, zrób drugie dziecko” to niemal lustrzany odpowiednik „zmień pracę, weź kredyt”. Nie ma zrozumienia dla różnorodności sytuacji życiowych. Nie ma szacunku do wyboru modelu życia. Jest inkubatorowe podejście, w komplecie z zakusami na zakaz aborcji.

Zadaniem feminizmu jest nagłaśnianie tej dyskryminacji, opresji, segregacji, wskazywanie, że ukrytym założeniem obecnej polityki rodzinnej jest uprzedmiotowienie kobiet. A zarazem obrona uniwersalnych świadczeń. Feministki, tak świadome języka, powinny z uwagą dobierać słowa mówiąc o 500+, by nie popadać w nazywanie go „rozwiązaniem lewicowym” oraz „rozwiązaniem dla rodzin”, bo nie jest ani jednym, ani drugim.


Tekst znajduje się w tegorocznej Gazecie Manifowej.

design & theme: www.bazingadesigns.com