Co zdjęcia z Abu Ghraib mówią nam o wojnie?

Od 11 lat zdjęcia z bagdadzkiego więzienia Abu Ghraib, na których uśmiechnięci amerykańscy żołnierze i żołnierki pozują z nagimi, zakapturzonymi aresztantami, ujawniają „banalność zła” wyjaśnia Sean Willock.

W czerwcu 2003 r. kiedy Irak pogrąża się w chaosie w związku z amerykańsko-brytyjską inwazją rezerwistka Sabrina Harman robi pierwszą ze słynnych fotografii. „Widziałam trupa” – podekscytowana pisze w liście do ojca – „Zrobiłam mu fotkę!” W przeciągu zaledwie roku o jej perwersyjnym hobby dowiaduje się cały świat, a obrazy promiennie uśmiechniętej strażniczki frywolnie pozującej przy ciałach zabitych, torturowanych Irakijczyków osadzonych w bagdadzkim więzieniu Abu Ghraib obiegają najważniejsze serwisy informacyjne. 

080324_r17216c_p6462

Mimo że minęło już 11 lat odkąd zdjęcia ujrzały światło dzienne, to nadal siła ich oddziaływania pozostaje niezmienna – szokuje i pozbawia słów. Nagi więzień z naciągniętym na głowę kapturem i związanymi kablem rękoma i nogami, ciała pokryte krwią i ludzkimi ekskrementami w nienaturalnych pozach, piramida ułożona z nagich ciał przywołująca pornograficzne skojarzenia, aranżowane sceny gwałtów i kontaktów homoseksualnych, szczucie psami…

„Mówimy tu o dobrze bawiących się ludziach. Czy słyszałeś może o emocjonalnym odreagowaniu?” W ten sposób zachowanie amerykańskich żołnierzy podsumował Rush Limbaugh, konserwatysta prowadzący znane radiowe talk-show w USA. „Ich zachowanie nie różni się niczym innym od ceremonii Czaszki i Kości, które organizuje się corocznie na uniwersytecie Yale. To rytuał na tym samym poziomie”. 

Wrażenie, że wydarzenia z Abu Ghraib były tylko dobrą zabawą potwierdza fakt, że jedno ze zdjęć stało się krążącym po sieci memem zwanym „doing Lynndie”. Widać na nim rezerwistkę Lynndie England wskazującą z uśmiechem na genitalia nagiego więźnia. Postawa żołnierki została potem wielokrotnie skopiowana i odtworzona – poczynając od zdjęć dzieci „pozujących” przy swoich psach, aż do obrazów gdzie niczego nie spodziewającym się przechodniom „robiono Lynddie”.  Kadr z młodą kobietą przemienił się nie tylko w zabawny i popularny internetowy obrazek, ale uwypuklił dodatkowo jeszcze jeden ważny aspekt obrazowania Abu Ghraib – infantylne samozadowolenie szczerzących się do kamery strażników i strażniczek. 

031912-news-lynndie-england-4-ss-662w-at-1x

W artykule wydanym niedługo po publikacji pierwszych fotografii, prominentna amerykańska intelektualistka Susan Sontag celnie zauważyła, że „horror pokazany na zdjęciach nie może być oddzielony od przerażenia jakie wywołuje fakt, iż zostały one wykonane przez sprawców/sprawczynie napawających się swoją władzą”. Eseistka wskazała dodatkowo na wczesne dwudziestowieczne amerykańskie zdjęcia linczów jako źródło precedensu dla obrazów z Abu Ghraib. 

W rzeczywistości sojusz kamery z okrutnym i agresywnym triumfalizmem sięga znacznie wcześniej. Najstarsze zachowane fotografie wojennych ofiar, pokazują ciała hinduskich powstańców wiszące na szubienicy na przedmieściach Lucknow podczas Powstania Sipajów w 1857 r. Według Arthura Moffat Langa, brytyjskiego porucznika, obecnego przy egzekucji, autorem tych ponurych obrazów był Felice Beato – włosko-brytyjski fotograf znany z zamiłowania do makabry – „który podbiegając do dyndających na stryczku skazańców unieruchamiał ich ciała by jak mówił <<dodać im równowagi, kiedy brak im życia, by mogły zostać ładnie sfotografowane!>>”. Zachwyt wobec artysty, potwierdzał Lang wielokrotnie w swoich pamiętnikach: „fotografowanie musiało spotęgować wrażeniem okropności w odbiorze tych scen prze Hindusów”. Tak więc, fotografia od początku swego istnienia stosowana była do wzmacniania psychologicznych skutków przemocy. Dla więźniów w Abu Ghraib podobnie jak i dla porucznika Langa w 1857 r. kamera nie była neutralnym narzędziem, ale obiektem, który bierze czynny udział w okropnościach wojny. Zauważmy, że 145 lat później emocji podobnych do podniecenia brytyjskiego żołnierza lubującego się w perwersyjnej interwencji fotografa  doświadczy Sabrina Harman pisząc o nich w liście do swojego ojca. 

Oprawca może nam się jawić jako uśmiechnięty, niedojrzały dowcipniś. Innymi słowami, zdjęcia z Bagdadu nie były, jak życzyłoby sobie wielu krytyków i krytyczek, wytworem moralnej apatii młodych Amerykanów i Amerykanek otumanionych popkulturową papką zmieszaną z hollywoodzką pornografią i przemocą. Są raczej odpryskami starszego dziewiętnastowiecznego systemu brytyjskiego kolonializmu oraz  walki między „cywilizacją” (Zachodem) a „dzikością” (Wschodem). Jak zauważa teoretyczka kultury Judith Butler: „Ci pierwsi (reprezentanci/tki Zachodu – przyp. red.) włączeni zostali do kategorii ludzi podczas, gdy tym ostatnim przyznano tylko status rzeczy, odmówiono im wszelkiego prawa nawet integralności cielesnej. To zwykłe rekwizyty.”

Przyjrzyjmy się bliżej piramidzie ułożonej z nagich ciał przy której pozowali Sabrina Harman i Charles Graner (uznany za prowodyra amerykańskich żołnierzy oraz skazany na 10 lat więzienia, z których odsiedział tylko sześć). Przypatrzmy się jak misternie skomponowany jest kadr – poskręcane, osuwające się, wymęczone, ale starannie ułożone anonimowe ciała. Niektóre ze zdjęć z Abu Ghraib uderzają nie tylko z powodu nadużyć jakie dokumentują, dodatkowo są kompozycjami uwieczniającymi w artystyczny sposób pychę zdobywców/czyń. Prawdopodobnie, właśnie ta „estetyka siły” spowodowała, że obrazy z Bagdadu zakorzeniły się tak silnie w publicznej pamięci. Kto bowiem przypomina sobie dziś cykl fotografii z 2011 r. tzw. ‚Kill Team”? Te fotografie dokumentujące praktyki jeszcze bardziej zdegenerowane, niż miało to miejsce w Iraku, nie przeniknęły jednak do powszechnej świadomości. Dla porównania, kto nie zna „zakapturzonego  więźnia”, którego charakterystyczna chrystusowa poza stała się jedną z antywojennych ikon?

2013715184225399734_20

Dziesięć lat później, zdjęcia z Abu Ghraib nadal obecne są w dyskursie dotyczącym zachodniej interwencji w Iraku. Uśmiechnięte portrety Sabriny Harman i jej kolegów – strażników bagdadzkiego piekła, potwierdzają słowa Hanny Arendt „o banalności zła”, pokazując, że oprawcą nie jest tylko ponury samotnik, ale także wesoła nie różniąca się od nas samych dowcipnisia. Fotografie te nauczyły nas, że ścieżką dźwiękową pasującą do ogromu ludzkiej męki nie są już nie tylko strzały karabinu, ale także chichoty „dobrze bawiących się” młodych ludzi i dźwięk fotograficznej migawki.

Sean Willcock wykłada historię fotografii oraz imperializm w sztukach wizualnych na Uniwersytecie York.  

Tłumaczenie: Karolina Ufa

design & theme: www.bazingadesigns.com