Żbikowska: Bóg jest biały
Bibi Żbikowska
Korekta: Monika Mioduszewska-Olszewska
Kornél Mundruczó, jeden z najwybitniejszych współczesnych reżyserów węgierskich, nigdy nie obchodził się lekko z widz(k)ami. Po jego najnowszym obrazie („Biały bóg”, 2014), zwycięzcy nagrody „Un Certain Regard” w Cannes w 2014 roku też nie spodziewajcie się litości. Miał to być „taki mały, partyzancki filmik”, a wyszedł gorzki i brutalny osąd kondycji współczesnych Europejek_czyków – w większości osób całkowicie pozbawionych empatii. Niestety, w Polsce przeszedł bez większego echa, a szkoda, biorąc pod uwagę fakt, że większości społeczeństwa dobrze zrobiłaby taka kinowa lekcja empatii.
Historię „Białego boga” można zawrzeć w kilku zdaniach. Mała dziewczynka, Lili (w tej roli Zsófia Psotta), ma psa Hagena (jego odtwórcy, labradory Luke i Body, zostały nagrodzone w Cannes nagrodą Palm Dog), którego nie toleruje jej ojciec. Wyrzuca go na ulicę, a dziewczynka postanawia, że go odnajdzie. Brzmi ckliwiej i tandetniej, niż „Lessie wróć”? Owszem, ale nie dajcie się zwieść, bo filmowi bardzo daleko do kina rodzinnego. Formalnie o wiele więcej tu z „Ptaków” Hitchcocka czy z apokaliptycznego „28 dni później” Dannyego Boyle’a. A wymowa nawiązuje do największego problemu Europy – wykluczenia i braku współczucia dla mniejszości. „Biały bóg” jest bowiem filmem o buncie przeciwko okrucieństwu i przemocy.
Gdy Hagen i Lili zostają rozdzieleni, głównymi bohaterami zostają psy. W filmie zagrało ich aż 274 i z tego punktu widzenia „Biały bóg” jest absolutnie nowatorski – zorganizowanie tylu psich aktorów i aktorek zajęło kilka miesięcy, nikt też z początku nie wierzył, że uda się je „poskromić”. Mimo to udało się i co więcej, film jest jawnym dowodem na to, że pies może mieć w sobie więcej zdolności aktorskich, niż niejedna serialowa gwiazdka (to informacja dla tych, które_rzy nie wierzą, że zwierzęta mają uczucia).
Inspiracją dla Mundruczó była sztuka zatytułowana „Hańba” Johna Maxwella Coetzee, historia wykładowcy, który ze względu na romans ze studentką zostaje wydalony z uczelni. Ucieka na farmę do swojej córki, Lucy, gdzie zostaje napadnięty i pobity, córka zaś pada ofiarą gwałtu. Ostatecznie zostaje wolontariuszem, który usypia chore zwierzęta. To właśnie przez tę powieść Mundruczó udał się do jednego z węgierskich schronisk dla zwierząt i poruszony ich losem zaczął myśleć o filmie. Istotny był również przekaz „Hańby”.
„Bardzo spodobała mi się myśl Coetzeego, że społeczeństwo trawią problemy o wiele głębsze niż te, które widzimy na codzień. Na Węgrzech jesteśmy zaślepiani swoistym politycznym reality show, które cieszy się dużym poparciem ze strony mediów. Wzajemne poniżanie się stało się modne, wszyscy poniżają wszystkich. (…) Postawa wściekłego, kipiącego złością, znającego się na wszystkim (to taka węgierska klątwa) bloggera jednocześnie próbuje ukryć i obnaża głęboki kryzys moralny, który dzień w dzień obala jakiekolwiek systemy wartości.” – mówił Mundruczó.
Reżyser swój obraz nazwał politycznym melodramatem. Politycznym, dlatego że punktem wyjścia dla konfliktu w filmie jest pojęcie rasy. Ojciec dziewczynki nie chce zatrzymać w domu jej psa, ponieważ ten nie jest rasowy, a posiadanie „kundli” wiąże się nieodparcie z sankcjami prawnymi. W mocno prawicującym obecnie społeczeństwie węgierskim nie zaskakuje filmowy pomysł, którego nie powstydziłby się niejeden autor powieści science-fiction – za psy nienależące do tradycyjnych ras „węgierskich”, należy zapłacić specjalny podatek, w przeciwnym wypadku trafiają one do schronisk, gdzie zostają uśpione. Biorąc pod uwagę politykę Węgier w stosunku do osób bezdomnych (wprowadzone w 2013 roku grzywny lub kary więzienia za spanie w miejscach publicznych) czy do imigrantów (parlament węgierski debatuje obecnie nad przyjęciem ustawy, która pozwoli karać więzieniem nielegalnych imigrantów), ciężko byłoby zresztą potraktować film jako czysto apokaliptyczne fantasy o zemście zwierząt.
„Każdy z tych psów ma imię i każdego znam z osobna” – mówił w jednym z materiałów o „Białym bogu” Halász Árpád, trener psów pracujący podczas produkcji filmu. To samo dotyczy przecież ludzi. Ludzi, których spotyka kara od „białego Boga”. Bo, choć Mundruczó chciał, by widz sam domyślił się znaczenia tytułu swojego filmu i celowo wykreślił ze scenariusza jedną ze scen, w której znajdowała się odpowiedź, obecne komentarze dotyczące napływu imigrantów, choćby w Polsce, nie pozostawiają złudzeń – w Europie Bóg jest biały.