„Wszyskich nas nie spalicie”. To jest książka o różnych rzeczach [RECENZJA]

Mateusz Romanowski

Życie i śmierć Jolanty Brzeskiej byłyby dobrym materiałem na film Margarethe von Trotty, która często brała pod lupę kobiety niebojące się stanąć naprzeciw tyranii i bronić swojego stanowiska. Takie jak Hannah Arendt, Róża Luksemburg czy żony rozdzielone od mężów w nazistowskich Niemczech ukazane w „Rossenstrase”. Nieugiętość i determinacja ruchów lokatorskich z pewnością zrobiłyby wrażenie na Kenie Loachu wielokrotnie portretującym grupy i jednostki samoorganizujące się w warunkach bezlitosnego kapitalizmu. Nietrudno sobie wyobrazić reprywatyzacyjne przekręty na styku świata biznesu, prawniczego lobby i polityki ujęte w formie thrillera. Każda z tych historii dotyczących procederów zwracania kamienic znajduje się na stronach „Wszystkich nas nie spalicie”, reportażu pióra warszawskich działaczy lokatorskich, Piotra Ciszewskiego i Roberta Nowaka. Jak piszą sami autorzy we wstępie, „życie, jak się okazuje, pisze najbardziej sensacyjne scenariusze. Sensacyjne i czasem tragiczne”.

1 kopiaIlustracja Patricija Bliuj-Stodulska

Do zalet tej stosunkowo niewielkiej objętościowo, biorąc pod uwagę bogactwo zebranego materiału, książki zaliczyłbym kompleksowe przedstawienie tematu warszawskiej reprywatyzacji z perspektywy lokatorskiej. We „Wszystkich nas nie spalicie” zagadnienie jest ukazane w przekonujący sposób z perspektywy historycznej (omówiono losy reprywatyzowanych kamienic od XX-lecia międzywojennego), politycznej (przybliżono konkretne ustawy majstrujące przy prawach lokatorów i możliwościach „przejmowania kamienic”), dyskursywnej (pokazano, w jaki sposób temat był omawiany w mediach) i czysto ludzkiej. Pod tym względem jest to praca bardzo ważna. W natłoku wiadomości związanych z tematem często ginęła opowieść o reprywatyzacji jako procesie o konsekwencjach systemowych. Wyjęte poza nawias przypadki przejęcia kamienic mogły być przedstawiane jako wyjątki od reguły. W świetle przedstawionych, znanych już faktów wiemy, że te „wyjątki” tworzyły rzeczywiste reguły gry, w której przegranymi byli zarówno lokatorzy, jak i, co może wydać się szczególnie ciekawe obrońcom „świętego prawa własności”, prawowici właściciele_ki.

Istotną częścią książki jest przybliżenie sylwetki Jolanty Brzeskiej, jej roli w ruchu lokatorskim i walki o reprywatyzowaną kamienicę na Nabielaka 9 (którą nawiasem mówiąc, odbudowywał sam ojciec działaczki). Nie mogło zabraknąć też tematu jej tragicznej śmierci w lesie Kabackim, która do tej pory, przez opieszałość i ignorowanie faktów przez policję, nie została wyjaśniona. Służby wszczęły śledztwo w sprawie „nieumyślnego spowodowania śmierci”, a na sumieniu mają między innymi brak woli przesłuchania świadków, którzy tego samego dnia grillowali dosłownie kilka metrów dalej i niepobranie śladów daktyloskopijnych z miejsca zbrodni. Do tej pory jest to najbardziej tragiczny z nagłośnionych wypadków reprywatyzacji, ale nie jedyny. Poza ulicą Nabielaka 9 autorzy przybliżają również losy działek na Nowym Świecie, Dalhberga 5, Hożej 1, Wilczej 30 (dzisiejszego skłotu Syrena), Noakowskiego 16 czy gimnazjum na Twardej. W walce o prawo do dachu nad głową poznajemy innych zwykłych-niezwykłych ludzi, takich jak Henryk Lis czy Ewa Andruszkiewicz (o której historii więcej można przeczytać tu).

Do zwyczajnych praktyk kamieniczników należały między innymi podwyżki czynszów o kilkaset procent, odcinanie prądu, niewywiązywanie się z umowy z Miejskim Przedsiębiorstwem Oczyszczania, a nawet wprowadzanie opłat tranzytowych za możliwość dostania się do własnego mieszkania. W całym procederze nie da się przecenić roli polskiego rządu i warszawskiej rady miasta, które konfrontując się z lokatorami na Radach Miasta i debatach rozkładały ręce, a za plecami wspierały reprywatyzacyjny biznes, czy to za pomocą korzystnych ustaw, czy poprzez dotowanie przedsięwzięć, takich jak hotel robotniczy „Magnat”, gdzie świeżo wyrzucani z domów ludzie są zmuszeni mieszkać w miejscu pełnym karaluchów, bez dostępu do działającej lodówki (więcej na ten temat można przeczytać tu).

Wartościowe wydaje mi się skonfrontowanie losów osób z „odzyskiwanych” kamienic z przemianami w obrębie medialnego dyskursu. Autorzy skrupulatnie opisali to, jak media niegdyś dyscyplinujące protestujących lokatorów, pod wpływem długo trwającej walki i kolejnych ujawnianych afer zmieniały swoje spojrzenie. Nieczęsto trafiam na reportaże, w których w tak jasny sposób jest ukazane, jak nieobecność pewnych ram pojęciowych (jak np. pojęcie „odzyskiwacza kamienic”) uniemożliwia skuteczną walkę medialną. Widać to dobitnie na przykładzie działalności Ewy Andruszkiewicz, doświadczonej dziennikarki, której teksty o reprywatyzacji były wielokrotnie odrzucane przez redakcje, a w jej historię nie mogli uwierzyć nawet jej bliscy znajomi. Odnosząc ten obszar książki do analiz dyskursu Nancy Fraser można by napisać, że przez nieugiętą działalność ruchów lokatorskich było możliwe wytworzenie się dyskursu eksperckiego, który umożliwiał połączenie oddolnego języka „opozycyjnego” z bardziej wpływowymi klasami społecznymi czy państwem. Dziś postulaty ruchu lokatorskiego są nie tylko dyskursem „nawiedzonych społeczników”, a funkcjonują na normalnych zasadach, między innymi pośród części postulatów ruchów miejskich. W tym temacie trochę dziwi wspomnienie o „Mapie dzikiej reprywatyzacji” prezentowanej na konferencji Zbigniewa Ziobro przy pominięciu „Warszawskiej mapy reprywatyzacji” i procesu Jana Śpiewaka, który wydawał się istotny w medialnej dyskusji o problemie.

jbrzes

Biorąc pod uwagę społeczne zaangażowanie autorów, nie dziwi opisanie momentów konfrontacji mieszkańców_ek z politykami_czkami podczas Rady Miasta. Autorzy opisali wszystkie stosowane przez polityków taktyki niedopuszczania działaczy_czek do głosu: przedłużanie dyskusji na nieistotne tematy, doprowadzanie przez polityków_czki rządzącego PO do braku kworum czy niewpuszczanie słuchaczy_ek na salę pod pretekstem przepisów bezpieczeństwa. Tego typu praktyki doprowadzają nie tylko do przemęczenia osób starszych, które zwyczajnie nie mają siły przez kilka godzin czekać na dopuszczenie do głosu, ale też do braku możliwości wyartykułowania stanowiska opozycyjnego w mediach, których dziennikarze nie będą czekali z napisaniem relacji z Rady Miasta do godzin nocnych.

„Wszystkich nas nie spalicie” nie jest pozycją pozbawioną wad. Czasem przy opisach tylu ludzkich cierpień brakuje większej ilości głosów ludzi ich doświadczających. Czasem można odnieść wrażenie, jakby po jednej tragicznej scenie, autorzy śpieszyli się z ukazaniem następnej. Narracji momentami bliżej do kroniki niż reportażu. Zastanawiam się, na ile wpuszczenie na scenę większej ilości głosów wpłynęłoby na spójność książki. Może przerwa na oddech sprawiłaby, że cios jakiego doświadcza czytelnik_czka byłby dużo słabszy? Niezależnie od wszystkiego, dla osób zainteresowanych kwestiami lokatorskimi i kulisami warszawskiej reprywatyzacji jest to pozycja obowiązkowa.


*Tytuł jest nawiązaniem do piosenki Pablopavo.


Korekta: Monika Mioduszewska-Olszewska

design & theme: www.bazingadesigns.com