„Mnie się należy wszystko, jej się nie należy nic”, czyli o beneficjentkach 500+. Polemika z tekstem w Wysokich Obcasach

Adela Belly-Scratcher

No to się we mnie zagotowało, nie pierwszy raz zresztą po lekturze tekstu w „Wysokich  Obcasach”. Autorka Sylwia, określająca się jako feministka, opowiada o tym, jak jej w życiu źle. Zwykle lubię takie teksty, bo we mnie samej jest sporo potrzeby narzekania na świat. Okazało się jednak, że obywatelka Sylwia ma relatywnie, w porównaniu do średniej krajowej, a nawet w porównaniu do mnie, która – tak zgaduję – jestem nieco ponad średnią, zupełnie dobrze.

sylwiaaIlustracja Zuzanna Loch

Ma mieszkanie (na kredyt), samochód (na kredyt), trzy prace, wykształcenie, dziecko w prywatnym przedszkolu i męża, który pracuje. Czego chce autorka? Więcej! A przynajmniej, żeby inni mieli mniej. Za swoje problemy, które – nie odmawiam – naprawdę ma (sam kredyt to psychiczny koszmar, do tego wychowanie dziecka, stresy w pracy) obwinia, jak to się często wśród „feministek” zdarza, inne kobiety. A konkretnie kobiety bardziej od autorki wykluczone, czyli kobiety biedne. Obywatelka Sylwia agresywnie stwierdza, że osoby korzystające z pomocy państwa, w tym osławionego 500+, tylko „dłubią w nosie tipsem” i raz na cztery lata robią innym ludziom krzywdę używając swojego konstytucyjnego prawa do głosowania w demokratycznych wyborach w niewłaściwy, według autorki, sposób.

Skąd tak wielka frustracja? Skąd obwinianie innych poszkodowanych przez niewydolny system ekonomiczny i jego pochodną – rosnący konserwatyzm i nieufność? Sylwię spotkało nieszczęście, spotkała potwarz, ugodzono w jej honor i prawo do „godnego życia” – musi kupować w Lidlu i Biedronce! Tak jak autorkę trafia szlag na „panie bez zębów z piwem w ręku, brzuchem ciążowym i naręczem dzieci”, tak mnie trafia szlag na ubliżanie ludziom tylko dlatego, że muszą uważnie i rozważnie gospodarować ograniczonymi zasobami finansowymi i nieraz oszczędzać kupując w tańszych sklepach. Od kiedy zgadzamy się na to, by to, ile kto ma pieniędzy decydowało o tym, ile jest wart jako człowiek?!

Sylwia, jako przedstawicielka (zapewne) warszawskiej klasy średniej, beneficjentka posttransformacyjnej „wolności” ma zupełnie niekapitalistyczne poczucie, że coś jej się należy. Należy jej się na przykład mieszkanie bez obciążenia kredytem. A „tipsiarze” nawet 500+ się nie należy, bo nie chodziła do szkoły i nie dbała o zęby (co kosztuje fortunę, ale o tym oczywiście nie pamiętamy). Osobiście uważam, że mieszkanie powinno być prawem, a nie towarem, jednak obywatelka Sylwia z pewnością nie podziela tej opinii. Ona by po prostu chciała mieć bo jej się należy, bo świat jest jej to winien. A „tipsiarze” nie jest winien nic, bo… no właśnie, dlaczego?

Wykształcenie to też przywilej. Nie chciałabym, żeby tak było, boleję nad tym ogromnie, bo kocham się uczyć, jednak nie stać mnie na to, by wyjechać na studia w zagranicznej uczelni (na którą się dostałam, żeby nie było komentarzy, że i tak jestem na to za głupia). To uświadomiło mi, że wielu osób nie stać na studia w Warszawie, które moi rodzice i ich pieniądze mi umożliwiły. A innych jeszcze nie stać na studiowanie w ogóle, bo gdy tylko kończą osiemnaście lat (albo nawet i wcześniej) muszą pracować zarobkowo i dokładać się do utrzymania rodziny. Nie twierdzę, że autorka dostała wykształcenie na srebrnej tacy, bo oczywiście musiała ciężko na nie pracować, ale miała taką możliwość, jeśli chciała. To jest właśnie uprzywilejowanie. Dziecko nie dostało miejsca w państwowym przedszkolu, ale stać ją na prywatne. Pewnie, że mogłaby te pieniądze wydać na coś przyjemniejszego, ale przynajmniej ma taką możliwość, nie musi zwalniać się z pracy, bo opłata za przedszkole przerasta jej miesięczne zarobki. To jest właśnie uprzywilejowanie.             

„Myślę całkiem realnie o emigracji” – wygraża na odchodne autorka i – tak sobie to wyobrażam – trzaska drzwiami. Sylwio, otóż mam za sobą niedawne doświadczenie emigracji i powiem ci, że za granicą raczej ci się nie spodoba. Tu jesteś w klasie średniej, co – jakkolwiek niepozbawione swoich trudności – daje jednak poczucie bycia „kimś”. Tam, jako że ludzi bogatych i bardzo bogatych jest dużo więcej niż w Polsce, twoja pozycja spadnie, co – gwarantuję – uderzy w twoje poczucie własnej wartości (tak jak w moje uderzyło). Kiedy przejdzie ci do głowy, by wziąć zasiłek na dziecko, tak jak mnie przyszło, to wiedz, że stałaś się jedną z kobiet, których tak bardzo nienawidzisz, czyli kobietą-której-jest-zwyczajnie-trudniej. Ale nie martw się, to nie jest wcale straszne: te kobiety to wartościowe osoby, które zasługują na szacunek; nie są winne temu, że znajdują się w ciężkiej sytuacji materialnej i powinno się szczególnie docenić ich trud. Nie ma prawdziwego feminizmu bez intersekcjonalizmu – bez połączenia się kobiet różnych ras i różnych klas we wspólnej walce z patriarchatem. Solidarność naszą bronią!

design & theme: www.bazingadesigns.com