Wg badań samopoczucie dziewcząt spada około 11 roku życia

W Wielkiej Brytanii sensację wzbudziły wyniki badań przeprowadzonych wśród młodzieży, które wykazały, że poczucie własnej wartości, odporność emocjonalna, dobre samopoczucie psychiczne i zadowolenie z przynależności do grupy zaczynają gwałtownie spadać w wieku jedenastu lat, najniższy punkt osiągając w wieku lat szesnastu. Spadek jest o wiele silniejszy w przypadku dziewcząt niż chłopców.

Sad child

Badacze i badaczki winę zrzucają na „szybki rozwój technologii, który stanowi, obok skoków hormonalnych i zmian w grupach rówieśniczych, jeden z głównych czynników unieszczęśliwiających młodych ludzi”. Dziennik „Daily Mail” położył szczególny nacisk na aspekt technologiczny, stwierdzając – w napakowanym problematycznymi kwestiami wstępie do artykułu – że „po ukończeniu jedenastego roku życia dzieci, otoczone przez wirtualne dręczenie, internetową pornografię i sexting, stają się mniej szczęśliwe, a wpływ na dziewczęta jest silniejszy niż na chłopców”. Ale nie jest to nowe zjawisko, nie narodziło się też bynajmniej w erze internetu. W Stanach Zjednoczonych i w Wielkiej Brytanii nastoletnie dziewczyny zawsze miały trudno, zarówno wkraczając w wiek dojrzewania, jak i później, w pełni horroru jego rozkwitu. Zmienia się tylko charakter tego horroru – przed dręczeniem wirtualnym panowały czasy zwyczajnego, fizycznego lub werbalnego dręczenia. Możemy czuć się lepiej czyniąc z technologii kozła ofiarnego, ale trudniej przez dostrzec to, że ta sama technologia może dawać nadzieję na rozwiązanie problemu.

Zanim jednak przejdziemy do starszych badań i argumentów na obronę nowoczesnych technologii, przyjrzyjmy się nowinkom. Trzyletnie badania, obejmujące siedem tysięcy dzieci, przeprowadzono dzięki wspólnym wysiłkom około pięćdziesięciu instytucji – reprezentowanych przez think tank New Philanthrophy Capital – zajmujących się działalnością charytatywną na rzecz młodych ludzi. Jedną z inicjatyw był „The Emerging Scholars Intervention Programme„, trzyletni program sobotnich zajęć dla uzdolnionych, ale pozbawionych możliwości rozwoju dziewcząt w wieku od dwunastu do piętnastu lat. Szef organizacji, Simon Davey, powiedział: 

Technologia i szybkie tempo zmian wzmocniły presję, doprowadziły ją do ekstremum i wzmogły rywalizację. Dziewczęta są szczególnie wrażliwe na społeczny nacisk, który wpływa niekorzystnie na ich pewność siebie i zdolności.

Davey powiedział „Daily Mail”, że wyniki badań „odzwierciedlają obawy związane z podstępnością seksizmu, na który dziewczęta są ciągle narażone poprzez wszechobecność seksualizowanych wizerunków, łatwy dostęp do pornografii i tak – nowe technologie, zwłaszcza te, które umożliwiają szybką wymianę obrazów i filmów”. Jakkolwiek badania objęły tylko brytyjską młodzież, kwestia wpływu internetu i technologii na młodych ludzi to jedna z tych sfer, w których można bez wahania łączyć wnioski wyciągnięte na brytyjskim i amerykańskim gruncie.

Potencjalne konsekwencje łatwej wymiany plików między użytkownikami i użytkowniczkami internetu są sporym problemem – co do tego nie ma większych wątpliwości. Ale, jak dla „New York Magazine” napisał Alex Morris w artykule poświęconym tematyce wpływu internetowej pornografii, sextingu i krążenia obrazów po internecie na młode dziewczyny, „dzieci zawsze, gdy chodziło o seks, były dla siebie równocześnie miłe i bardzo brutalne. Własne ciało je martwiło, a zarazem było czymś, co bardzo chciały pokazać. Przedwczesna dojrzałość seksualna i niebezpieczeństwa, które za sobą pociąga, to też nie skutki dostępu do Wi-Fi. Film «Dzieciaki» («Kids») wszedł na ekrany w 1995 roku. A „«Skins»? Żadne z dzieci, z którymi o tym rozmawiałem, go nie oglądało”. (Morris zapewne doszedłby do innych wyników, gdyby rozmawiał z brytyjską młodzieżą.) „Gdy sam dorastałem, załamywano ręce nad rosnącą popularnością kaset VHS, polaroidów i zamawianych pocztą katalogów, dzięki którym domorośli twórcy pornografii mogli wygryzać z biznesu twórców filmów i erotycznej fotografii”.

W 1991 roku American Association of University Women opublikował raport „Shortchanging Girls, Shortchanging America”, najobszerniejsze studium płci i poczucia własnej wartości, jakie kiedykolwiek stworzono. Przebadano ponad trzy tysiące dziewcząt i chłopców w wieku od dziewięciu do piętnastu lat. Zadawano im pytania o poczucie własnej wartości, doświadczenia szkolne, zainteresowania naukami ścisłymi i aspiracje zawodowe. Wnioski były niepokojące. Jak pisze Peggy Orenstein w książce „Schoolgirls: Young Women, Self-Esteem and The Confidence Gap”:

Dla dziewczyny wkroczenie w wiek dojrzewania nie oznacza tylko pierwszej miesiączki czy zaokrąglania się ciała; oznacza również utratę pewności siebie i wiary we własne zdolności, zwłaszcza w sferze nauk ścisłych i matematyki. Towarzyszy mu zjadliwie krytyczny stosunek do własnego wyglądu i rosnące poczucie własnej niedoskonałości.

Mimo zmian, jakie zaszły w postrzeganiu ról społecznych przypisywanych kobietom, mimo zmian, jakich doświadczyły matki tych dziewczyn, dziś wiele nastolatek wpisuje się w tradycyjny wzorzec niskiego poczucia własnej wartości, braku wiary w siebie, samoograniczania kreatywności i intelektualnego potencjału. Wszystkie dzieci w tym wieku są zdezorientowane i przeżywają kryzys tożsamości, dziewczęta jednak doświadczają znacznie silniejszego spadku poczucia własnej wartości, i choć później następuje jego wzrost, to nigdy pod tym względem nie doganiają chłopców.

Raport AAUW wykazuje, że nastoletnie dziewczyny wychodzą z okresu dojrzewania mniej pewne siebie i swoich zdolności, częściej doświadczają myśli samobójczych, depresji i poczucia beznadziei. Nie trzeba mieć trzech fakultetów (ani nawet jednego), by odkryć, że dziewczęta, wkraczając w wiek dojrzewania, stają się mniej szczęśliwe. Brytyjski psychoanalityk Adam Philips napisał: „dojrzewanie to pierwsze doświadczenie świadomego szaleństwa”, ale według raportu dojrzewanie jest tylko jednym elementem tej układanki.

Badania odbiły się szerokim echem. W 1994 roku ukazała się książka psycholożki Mary Pipher pod tytułem „Ocalić Ofelię. Jak chronić osobowość dorastających dziewcząt” („Reviving Ophelia: Saving the Selves of Adolescent Girls”), która przez trzy lata utrzymywała się na liście bestsellerów „The New York Times”. Obiecywała zatroskanym rodzicom, że dostarczy narzędzi, które zapewnią im „współczucie, siłę i strategie umożliwiające ożywienie poczucia tożsamości tych Ofelii”:

Dlaczego nastoletnie Amerykanki są coraz bardziej podatne na depresję, zaburzenia odżywiania, uzależnienia i próby samobójcze? Żyjemy w kulturze opętanej obsesją idealnego wyglądu, przesiąkniętej medialnymi obrazami, zatruwającej umysły młodych kobiet. Mimo rozwoju idei feministycznych, eskalujący seksizm i przemoc – począwszy od niedoceniania możliwości intelektualnych, skończywszy na molestowaniu seksualnym w szkołach podstawowych – sprawia, że dziewczęta tłumią swoją kreatywność i spontaniczne odruchy, co niszczy ich poczucie własnej wartości. Dziewczyny szukają winy w sobie i swoich rodzinach, zamiast szukać źródeł «bezimiennego problemu» w otaczającej je rzeczywistości.

We wstępie do „Ocalić Ofelię” autorka zauważa, że dzieciństwo może być wypełnione pozytywnymi wzorcami. Przywołuje przykłady bohaterek takich jak Ania Shirley, Heidi, Pippi Pończoszanka czy Caddie Woodlawn (zwróćmy jednak uwagę na fakt, że wszystkie te dziewczynki są białe…), które pokazują, że dziewczyny mogą „piec ciasta, przeprowadzać śledztwa i wyruszać na pełne przygód wyprawy” oraz „być androgyniczne, w różnych sytuacjach postępować niekoniecznie w zgodzie z rolami płciowymi”. To zmienia się gwałtownie u progu wieku dojrzewania, gdy nastoletnie dziewczyny „tracą odporność i optymizm, stają się mniej ciekawe i niechętnie podejmują ryzyko”, potępiają styl „chłopczycy”, preferując „powagę, samokrytycyzm i depresyjność”. Ale jak sugeruje tytuł odnoszący się do bohaterki „Hamleta”, która popełniła samobójstwo, nie jest to nowe zjawisko. Jest równie stare, co idea bycia dziewczyną. Faktem jest, że wahania hormonalne w tym wieku, zarówno u dziewcząt, jak i u chłopców, są tak bardzo uciążliwe i dezorientujące, że często stwierdzamy, że jedyne, co możemy zrobić dla nastolatków, to przeczekać i umożliwić im przetrwanie tego trudnego czasu, nie pochylając się szczególnie nad ich poczuciem zadowolenia z życia. Wyniki badań są jednak o tyle niepokojące, że wykazują, że chłopcy, kończąc szkołę średnią, o wiele łatwiej niż ich koleżanki odbijają się od dna. To, co dzieje się przez te lata, wywiera stały wpływ na dziewczyny, co z pewnością wiele kobiet – ze mną włącznie – mogłoby potwierdzić.

Gdy przyjrzymy się badaniom AAUW, sukcesowi „Ocalić Ofelię” i raportowi New Philanthropy Capitol, nietrudno dostrzec, że są to cenne dane nie dlatego, że odbijają kulturową zmianę, ale dlatego, że właśnie tego nie robią. Poczucie własnej wartości młodych kobiet badane jest od trzech dekad – od kiedy uznano je za godne uwagi – a jednak liczby się nie zmieniają. Bez wątpienia wpływ wywierają tysiące nowych czynników, włącznie z łatwym dostępem do pornografii, bezustannym smsowaniem, anonimowym dręczeniem w sieci i telewizją, ale za każdym razem, gdy pozbędziemy się z naszej kultury jakiegoś mizoginistycznego elementu, pojawia się na jego miejscu nowy. 

Gdy koncentrujemy się na przejawach patriarchalności kultury, nie na naprawianiu tejże kultury – które powinno być długoterminowym celem każdego z nas – zmiana wydaje się bardziej osiągalna: jedną z częstszych propozycji bywa na przykład cenzura internetu. To dziwna forma obwiniania ofiary – gdyby tylko te dziewczyny odłożyły na chwilę telefony, od razu byłyby szczęśliwsze! Ja jednak jestem przekonana, że zrzucanie winy na technologię jest w najlepszym przypadku błędne, a w najgorszym – szkodliwe.

Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak media społecznościowe wpłynęłyby na moje własne problemy, które przeżywałam w wieku 11-13 lat. Był to czas, kiedy niemal co wieczór zasypiałam z płaczem z powodów, których nie byłam w stanie jasno określić (przyczyną nie było jednak dojrzewanie – to przyszło nieco później). Nie mam też pojęcia, ile z dręczących mnie wówczas obaw mogłoby zostać rozwianych, gdybym miała dostęp do medium umożliwiającego kontakt z ludźmi, którzy mogliby mi dać poczucie, że ktoś mnie rozumie. Internet ułatwia dostęp do pornografii, ale równocześnie można w nim znaleźć źródła solidnej wiedzy na temat seksualności. Dzięki platformie Tumblr miałam okazję zobaczyć niezliczone zdjęcia pewnych siebie, pozytywnie nastawionych do swoich ciał kobiet o różnych kształtach i kolorach skóry, w różnym wieku i w różnych miejscach spektrum płci. W ciągu ostatnich pięciu lat widziałam tego więcej niż podczas wcześniejszych dwudziestu siedmiu. Queer, transgenderowe, niepełnosprawne nastoletnie dziewczyny mogą uczestniczyć w wirtualnych społecznościach, o jakich w życiu realnym nawet by im się nie śniło. Internet ułatwia anonimowe werbalne ataki, ale równocześnie stanowi bezpieczną przestrzeń dla dzieci, które ze swoimi znajomymi, a często też nieznajomymi, mogą rozmawiać na tematy, które na żywo mogłyby być dla nich zbyt krępujące.

Co jednak najważniejsze, choć za pośrednictwem internetu dziewczęta zyskują dostęp do kultury, która może je wyniszczyć psychicznie, automatycznie daje on też dostęp do feministycznej krytyki tejże kultury, czyli czegoś, co 10 czy 15 lat temu było trudno dostępne. Dążenie do wzrostu świadomości było jedną z najłatwiejszych i najbardziej skutecznych strategii drugiej fali feminizmu – większość z patriarchalnych środków ucisku jest łatwa do odparcia, jeśli ma się tylko odpowiednie informacje. W nastoletności mój świat kształtowały książki, które znajdowałam w bibliotece, takie jak „Schoolgirls” czy „The Teenage Survival Guide”. „Bitch Magazine”, który wprowadził mnie w temat feministycznej krytyki popkultury, dziś już nie jest dostępny tylko dla dziewczyn, którym udało się znaleźć kiosk, który sprowadzałby czasopismo o takim tytule, ale dla wszystkich, które mają dostęp do internetu. Łatwiej uzyskać dostęp do magazynów wspierających różne grupy odbiorców czy prasy tworzonej dla kobiet. Kiedyś czytało się „Seventeen Magazine”, dziś mamy też „Seventeen”, „Rookie” i „Everyone is Gay”. Miałam pewnie 18 czy 19 lat, gdy po raz pierwszy w szkole zobaczyłam „Delikatnie nas zabijają” („Killing Us Softly”) Jeanne Kilbourne. Dziś tylko kliknięcie dzieli mnie od takich filmów jak „Miss Representation”. Trudno więc się dziwić, że coraz więcej kobiet uważa się za feministki, a w tym znaczna większość kobiet o innych niż biały kolorach skóry.

Być może gdybyśmy cofnęli się w czasie odpowiednio daleko, do epoki sprzed telewizji i mediów masowych, znaleźlibyśmy moment, kiedy nastoletnie dziewczyny nie przeżywały kryzysu poczucia własnej wartości. Ale to i tak byłyby tylko białe dziewczęta z klasy średniej, jako że sytuacja wszystkich innych młodych kobiet była dramatyczna i beznadziejna. Próba znalezienia czynnika, który wpływał na ich poziom szczęśliwości, byłaby syzyfową pracą. Zniknąłby też gdzieś po drodze fakt, że to, co dziś nazywamy przemocą, dyskryminacją i niskim poczuciem własnej wartości, wtedy było „rozmową”, „wprowadzaniem porządku” i „znaniem swojego miejsca”. Codziennie brutalnie wpajano kobietom prawdę na temat ich wartości i statusu – a kobiety o innym niż biały kolorze skóry, kobiety queer, wszystkie, które nie wpisywały się w kanony urody czy tradycyjne role płciowe, miały o wiele trudniej. Jednak takie komunikaty były społecznie akceptowane, a więc uznawane za, generalnie, niespecjalnie problematyczne.

Ujmując rzecz inaczej: nikogo nie obchodziło, czy kobiety były nieszczęśliwe i nienawidziły samych siebie. Zmieniło się to pięćdziesiąt lat temu, kiedy psychologowie i socjologowie odkryli, że kobiety są nieszczęśliwe i nienawidzą samych siebie. Nie było nigdy jakiegoś szczytu kobiecego poczucia własnej wartości, z którego gwałtowny spadek nastąpił za sprawą wpływu technologii. Kobiety zażądały dostępu do patriarchalnej kultury, patriarchalizmowi niezbyt się to spodobało i oto jesteśmy, gdzie jesteśmy, i pewnie zostaniemy tu jeszcze przez jakiś czas. Konsumpcjonizm i kapitalizm żerują na kobiecej niepewności i rozkwitają na naszej opresji. Szczęśliwie, dzięki badaniom takim, jak te omówione wyżej, mamy liczby, którymi możemy to udowadniać.

Badania przeprowadziła grupa, której celem jest usprawnianie działalności dobroczynnej. To dobrze, bo to ważne – umacniać programy takie jak Emerging Scholars czy amerykańskie Black Girls Code i Rock Camp For Girls. Musimy też wspierać niezależne media, które reagują na niezmiennie irytujący, mizoginistyczny mainstream.

Gdy widzimy, że jakieś zjawisko społeczne na przestrzeni dekad niemal się nie zmienia, warto przyjrzeć się, co w tym czasie nie zmieniło się dla badanej grupy (różnice zarobkowe między płciami, kultura gwałtu, brak reprezentacji w mediach), a nie co nowego się pojawiło (Snapchat). Żadne badania nie stworzą kompletnego obrazu, ale nie wydaje mi się, by ktokolwiek miał problem z uwierzeniem, że trzynastoletnie dziewczyny są dziś nieszczęśliwe tak samo, jak w 1991 roku. Różne rzeczy dzieją się w tym wieku, zarówno w małej skali, jak i większej, skali nastoletniego wszechświata społecznego, a ludzie w każdym wieku mogą doznać krzywdy za sprawą technologii. Możemy starać się uczynić świat nieco lepszym dla dziewcząt i kobiet, i dać nadzieję na chwilową poprawę sytuacji. Jak napisała słynna terapeutka, Virginia Satir, w 1967 roku: „Nastolatki to nie potwory. To tylko ludzie starający się nauczyć, jak przetrwać w świecie dorosłych, którzy sami też nie są zbyt pewni”.

Marie Lyn Bernard, aka Riese

Tłumaczenie: Magdalena Stonawska
Korekta: Paulina Szkudlarek

design & theme: www.bazingadesigns.com