Tymińska: Egoizm czy odpowiedzialność? Świadoma rezygnacja z macierzyństwa

Iza Tymińska
Korekta: Grzegorz Stompor, Michalina Pągowska

Nie chcę dzieci – usłyszałam ostatnio od trzydziestolatki – nie czuję, że to dla mnie. To wielka odpowiedzialność, konieczność ciągłego liczenia się z kimś i uwzględniania we wszystkich planach. Nie ma, że zmęczona, chora, że chcę poleżeć po pracy.

baby-696981_960_720

Owszem, lubię powozić w wózku, czy wziąć na ręce czyjeś dziecko; to nie tak, że ich nie lubię, ale fantastyczne jest, że jak zacznie płakać, albo jak chcę dokądś pojechać, to po prostu oddaję to dziecko jego mamie i już – powiedziała i jakoś mnie to nie oburzyło. Nie tylko dlatego, że znamy się 20 lat. Myślę, że głównie dlatego, że dobrze wiem, czym macierzyństwo jest i wydaje mi się, że trzeba go naprawdę mocno pragnąć, żeby móc się w nim rozsmakować, a nie co dzień czuć, jak bardzo nas unieszczęśliwia.

Prawie rok temu Fundacja Mamy i Taty zorganizowała kampanię, na którą składały się spoty o smutnej pani, która zdążyła być w Paryżu, ale nie zdążyła mieć dziecka i bardzo żałuje. Trzydziestolatce, której historią zaczęłam, zapewne też ktoś mógłby powiedzieć: „będziesz żałowała”, ale skąd pewność, że nie będzie również żałowała, jeśli urodzi dziecko bez przekonania, bo tak wypada?

Nie jest singielką, nie jest smutna, samotna i biedna. Od trzynastu lat jest z tym samym facetem, mieszkają sami, mają wyższe wykształcenie i pracę, której utrata raczej im nie grozi. Lubią spędzać czas ze znajomymi, oglądać mecze, grać w karty albo zwyczajnie odpocząć po powrocie z pracy. Co ma zrobić trzydziestolatka, która nie chce tego zmieniać?

„Nawet, jeśli nie chce, powinna spróbować!” – niemal słyszę te_ych, które_rzy uważają, że bezdzietne kobiety to egoistyczne, nieszczęśliwe karierowiczki, które nie dbają o przedłużanie rodu, przeciwstawiając się naturze tym brakiem pragnienia zachowania gatunku. Powinna spróbować? Spróbować zostać mamą? Spróbować wziąć za kogoś odpowiedzialność na całe życie? Może nie pożałuje?

Spróbować? Jak zielony koktajl, którego kolor cię nie zachwyca, ale bierzesz łyk, żeby się przekonać, czy twoja ocena jest słuszna? Jak kurs zumby, która, jak podejrzewasz, nie jest dla ciebie, ale chcesz wyrobić w sobie pewność, bo może to twoja szansa na schudnięcie? Próbujesz. Koktajl wypluwasz gwałtownie, na zumbie więcej się nie pojawiasz. A co zrobisz z dzieckiem, jeśli okaże się nie dla ciebie? Śliski kocyk, jak u Katarzyny W., nie wchodzi w grę, bądźmy poważni, zapomnijmy o patologii. Ale co zrobić, jeśli naprawdę czujemy, że to nie nasza bajka? Że to bobo, owszem ładne, nawet nieco rozkoszne, maleńkie, ale nie wpływa na nas korzystnie, nie czujemy się najlepiej w jego towarzystwie. Co wtedy? Czy smutne „żałuję, że nie urodziłam” nie jest lepsze od „żałuję, że urodziłam”, strasznego dla matki i dziecka?

To rzeczywiście wielka odpowiedzialność, zarówno mieć, jak i zdecydować się nie mieć. Bo nikt nam nie zagwarantuje, że nie będziemy żałować. Rodzicielstwo to zbyt wielka sprawa, żeby decyzję o nim podejmować na wszelki wypadek. Głupotą jest rodzić z obawy przed bezdzietną przyszłością, skoro później możemy żałować. Mądrze rodzić można tylko w przekonaniu, że tego dziecka chcemy.

Ja czułam, wiedziałam, że chcę. Nasze dzieci pojawiły się wtedy, kiedy je zaplanowaliśmy (młodsze z jedenastomiesięcznym poślizgiem). Żałuję, że różnica wieku między nimi jest tak duża (6 lat), ale wcześniej nie byliśmy gotowi na drugie. Pierwsze wciąż wydawało się zbyt małe, by ktoś wkroczył pomiędzy.

Czy, gdybym nie czuła, że chcę, urodziłabym dziecko „na wszelki wypadek”, po to, by w przyszłości nie żałować, jak pani ze wspomnianego wyżej spotu? Trudno mi to sobie wyobrazić, ale na pewno byłoby to wielką niefrasobliwością i oznaczałoby całkowity brak odpowiedzialności, a to obok miłości najważniejszy „składnik” mądrego rodzicielstwa.

Jeśli więc już na samym początku wspólnej drogi nie spełniamy podstawowego warunku, co będzie dalej? No i czy fajnie być byle jakim rodzicem, oczekując, że kiedyś rodzicielstwo nam się spodoba?

Stare porzekadło „małe dzieci – mały kłopot” sprawdza się zadziwiająco. Potrzeby malca są w gruncie rzeczy niewielkie, choć jego brak samodzielności może nieco zafałszowywać rzeczywistość. Większemu dziecku musimy pomóc radzić sobie z emocjami, a to cholernie trudna sztuka, nawet dla dorosłych. Czy można wziąć na siebie taki obowiązek, nie mając pewności, że chcemy?

Kiedyś w jakimś filmie lub serialu usłyszałam zdanie, które bardzo mi się spodobało: „żeby jeździć samochodem trzeba ukończyć kurs i zdać egzamin, ale nikt nie uczy ludzi, jak być dobrymi rodzicami, choć to znacznie poważniejsza sprawa” (cytat niedokładny).

I tak, jak nie wszyscy powinni siadać za kółkiem, tak może nie wszyscy powinni mieć dzieci. I ani jednych, ani drugich nie powinno się do niczego zmuszać, bo nic dobrego z tego nie wyniknie. Nie dlatego, że są gorsi od innych, po prostu to nie dla nich i tyle. Ja lubię być mamą i lubię prowadzić, ale czasami jestem zmęczona jednym i drugim. I chociaż szalenie kocham swoje dzieci, jak nikogo innego na świecie, i od zawsze pragnęłam je mieć, rozumiem kobiety, które mogą nie mieć na to ochoty. Egoizm? Lenistwo? A może właśnie wielka odpowiedzialność, która nie pozwala im nikogo narażać bez niezbędnego przekonania, przygotowania?

Bo w rodzicielstwie zdarza się ostre zasuwanie pod górę, czasami masz wrażenie, że to wspinaczka na K2 zimą, a nie ma bazy, do której możesz wrócić. Jest tylko ta, do której możesz dotrzeć, jeśli okażesz się wystarczająco silna i wystarczająco wytrwały.

design & theme: www.bazingadesigns.com