To był gwałt

Weronika Klar

– Zostałaś zgwałcona – powiedział do mnie jakiś czas temu przyjaciel po tym, jak zwierzyłam mu się z tego, co mnie spotkało. I dodał: – Jak możesz wspominać to tak spokojnie?

1 (3)Ilustracja: Patricija Bliuj-Stodulska

Mogę, bo to było 10 lat temu, a ja przez długi czas trenowałam mechanizm wyparcia. Nie miałam nawet okazji, by chwilę się nad tym zastanowić. Już następnego dnia po owym zdarzeniu zaczęłam udawać, że nic się nie stało. Po prostu nic.

Doskonale wiedziałam o tym, że gwałt to straszna rzecz, okropna. Nienawidziłam gwałcicieli i współczułam wszystkim ofiarom. Mogłam głośno krzyczeć o tym, że „nie” zawsze znaczy „nie”, wspierałam prawa kobiet i byłam gotowa tłumaczyć, że żadna z nich nie jest współwinna, a prawda w takich przypadkach nie leży pośrodku. Nie potrafiłam jedynie odnieść tego wszystkiego do siebie. Dlaczego? Bo musiałabym się tym samym przyznać do bezradności. Bo bałam się, że może byłam zbyt bierna, zbyt uległa, że może za mało przemawiało na moją obronę. 

Nikt mnie przecież nie pobił w ciemnej alejce. Spędziłam jedynie noc ze swoim znajomym. Przecież nie borykam się do dziś z traumą, tylko żyję normalnie. Może więc to nie było nic aż tak strasznego? Może więc to nie był gwałt?

Był.

Zawsze mówiłam, co chciałam, na przykład o opresyjnej kulturze i niefajnym podejściu kolesi do dziewczyn. Najgłośniej i najczęściej mówiłam o tym, gdy miałam 20 lat, przy okazji spotkań z moimi super kolegami. Zakładałam, że cenią mnie za moje poglądy i że lubią spędzać ze mną czas jak równy z równym. Jednocześnie to właśnie wtedy najbardziej bałam się łatki kwiatka do kożuszka. Takiej przylepki do męskiego grona, która buja się z chłopakami głównie dlatego, że jest ładna i gdzieś tam nad ranem, gdy spije się wódką, będzie chciała z nimi uprawiać seks.

Akurat seks już wtedy lubiłam i podchodziłam do tematu dość luźno – bynajmniej nie trwałam w celibacie, tyle, że rozdzielałam kumpli od facetów, z którymi chcę się przespać. Mimo to pewnego razu moi super koledzy uznali, że skoro już spędzam z nimi czas i siedzę w pustej knajpie do rana, to finał musi być jeden.

Siedzieliśmy we czwórkę, sami. Właściciel klubu zostawił nam klucze, tak dobrze się wszyscy znaliśmy. Ja byłam pijana i rozbawiona. Śmialiśmy się dużo, a mój kolega P. dolewał mi co chwilę alkohol, popędzając w piciu raz za razem. Patrzył na mnie z takim zawadiackim uśmiechem i owszem, całkiem mi się to podobało. Miał w sobie urok bad boya, ale uznawałam to za niewinną, kumpelską sytuację. Znałam przecież jego żonę, lubiłyśmy się nawet. Dwóch pozostałych kolegów dotrzymywało nam tempa w najlepsze.

Tak – ja, naiwna, durna dziewucha, siedziałam z tymi trzema typami sama, kompletnie pijana i myślałam, że za jakiś czas zwyczajnie wezwą mi taksówkę, żebym wróciła do domu. To przecież byli moi koledzy. Znałam ich dłużej, niż te kilka godzin w knajpie. Znałam ich rodziny, mieliśmy wspólnych znajomych i parę przygód w pamięci. Ostatniego lata pojechaliśmy nawet z całą ekipą nad morze. Co złego mogło mnie spotkać?

Zbiorowy gwałt? Nie, to nie ta historia. Łatwo wyobrazić sobie, jak nagle to się dzieje, a ja krzyczę w niebo głosy „Przestańcie!”, „Nie chcę tego!”, „Pomocy!”, ale nic z tego się nie wydarzyło. Jedynie kolega P. dolewał mi ciągle wódki, przeciwko czemu nie protestowałam. A potem, gdy kręciło mi się w głowie i nie wiedziałam już za bardzo, co się dzieje, to zaprowadził mnie na zaplecze. I uprawialiśmy seks, podczas którego ja byłam pijanym, bezwolnym workiem. Przytomnym, ale niezdolnym do wyrażenia czegokolwiek.

Pamiętam parę rzeczy. Na przykład to, że nie wiedziałam, co zrobić. Że myślałam: „to już się dzieje, już jest za późno”. Sprzeciwiałam się nawet, ale przyznaję, nie był to jakiś dramatyczny krzyk. Pewnie raczej coś w rodzaju bełkotu. Mój kolega P. musiał mnie trochę rozumieć, bo przekonywał, że „wszystko jest w porządku” i ze dwa razy powtórzył „nie przesadzaj”.

Pamiętam swoje przekonanie, że on jest silniejszy. Może powinnam się szarpać, ale co, jeśli dostanę w twarz? Pewnie ciężko w to uwierzyć, ale w pijackim zwidzie kalkulowałam. Wiedziałam, że nie mam siły i bałam się. Nie wiem, czy by mnie uderzył, może nie, ale nie chciałam tego sprawdzać. Wszystko i tak zaszło już za daleko. Niech to się po prostu skończy.

Trzeba to przeczekać i tyle.

Jeden z tych moich kolegów, który też był wtedy w knajpie, powiedział później innemu kumplowi, że wystarczy się ze mną umówić, jestem łatwa – sam widział. Drugi przestał ze mną rozmawiać, bo skoro puściłam się z żonatym facetem, to jestem zwykłą kurwą i nie można mi już ufać.

A przecież to nie była grupka prostaków, mówiąca na dziewczyny per „dupy” i traktująca je na co dzień, jak gumowe lale. To byli moi koledzy, z którymi wcześniej się śmiałam, rozmawiałam o studiach, muzyce, filmach, planach na życie. To byli faceci, którzy mają fajne prace, swoje pasje i liberalne poglądy.

Nie miałam już później okazji zapytać ich, czy P. też jest łatwy i czy też jest kurwą. O to, czy jest gwałcicielem pytać i tak nie było sensu, szczególnie, że sama przez kolejne kilka lat bałam się przyznać – przed sobą – że to był gwałt.

Po wszystkim było mi strasznie wstyd.

P. wezwał mi nawet taksówkę. Dojechałam do domu, położyłam się spać i wytrzeźwiałam. Następnego dnia najwięcej myślałam o żonie P.: postanowiłam, że już nigdy się z nią nie spotkam. Czułam się winna i miałam wyrzuty sumienia. Bałam się, że nie będę umiała spojrzeć jej w oczy. Mogłam przecież tej nocy zrobić cokolwiek, jakoś się bronić. A skoro nie zrobiłam nic, to najwyraźniej aż tak mi to nie przeszkadzało. Zresztą, coś podobnego powiedział kilka lat później mój były chłopak. Był pierwszą osobą, której o tym opowiedziałam.

Mojego kolegę P. widziałam jeszcze kilka razy przypadkiem. Zawsze mówiłam mu „cześć”. Jakbym nie pamiętała, że mnie upokorzył. Że tej jednej nocy udowodnił mi, jak łatwo można ze mną zrobić wszystko, co tylko się chce, bez pytania mnie o zgodę. Jak łatwo można mi pokazać, że moje słowa, myśli czy uczucia są nieistotne i to wszystko można wyrzucić do śmietnika – bo ostatecznie i tak nie jestem w stanie nic zrobić. Bo nawet nie umiem próbować. A potem i tak puszczę mimo uszu oceny, będę udawać, że to nie o mnie i w pełnej hipokryzji zacznę przekonywać inne kobiety, by walczyły o siebie.

Powinnam się bronić, wtedy mogłabym mówić o gwałcie? Nie, nie powinno w ogóle dojść do tej sytuacji. Wiem doskonale, że z autopsji zna ją mnóstwo kobiet, w tym też takich, które dla świętego spokoju lub dla bezpieczeństwa nie mówiły nic – ani przed, ani w trakcie – bo czuły, że nie dadzą rady się sprzeciwić, nie uniosą konsekwencji. Bo to już się dzieje, albo zaraz się stanie, i właściwie już jest za późno. Wszystko i tak zaszło już za daleko. Niech się po prostu skończy. Trzeba to przeczekać i tyle.


Korekta: Elan Mehl

design & theme: www.bazingadesigns.com