Susdorf: Potrzeba nam rodziców, nie ojców

W sieci od paru miesięcy krąży list otwarty niejakiej pani Heather Barwick, ponad trzydziestoletniej Amerykanki wychowanej przez parę lesbijską. Tekst ma zaskakującą (choć mnie nie zdziwiła) liczbę fejsbukowych polubień i udostępnień. Autorka żali się w nim na fakt, że w jej wychowaniu nie brał udziału „ojciec”. Chociaż powtarza, że obie mamy bardzo ją kochały, nieobecność ojca „stworzyła w niej wielką pustkę”. Pustkę czego? Tego niestety już nie wyszczególnia, pozostaje nam się tego domyślić, „poczuć” to naturalizującym po katolicku sercem i zawierzyć społecznym uogólnieniom: ojciec w rodzinie jest potrzebny, bo jest potrzebny. Dla mnie jednak to bardzo dziwne, że Barwick nie podaje rzeczywistych, namacalnych obrazów tej pustki, decydując się na tak radykalny krok, jak publiczne oskarżenia wobec własnych matek, którym zresztą nic konkretnego nie jest w stanie zarzucić. Czego więc tak naprawdę brakuje kobiecie, która póki co znana jest jedynie z tego, że napisała list pełen niejasnych zarzutów wobec jej matek lesbijek? Wydaje się, że piątej klepki albo autonomii myślenia, bo czuję, że akurat figury Ojca to u niej dostatek – to właśnie On mówi ustami Heather Barwick. Ogólnikowość jej zarzutów wpływa na to, że cały tekst przestaje być prywatnym apelem, a nabiera cech jak najbardziej… politycznych. Czyli po prostu propagandowych.

W sieci można znaleźć coraz więcej artykułów, raportów i listów otwartych traktujących o problemie ojcostwa – głównym kłopocie mężczyzn, którzy nie potrafią sprostać „dzisiejszej” rzeczywistości (jakby kiedykolwiek to rzeczywistość dostosowywała się do ludzi). Tzw. kryzys męskości w większości z tych tekstów przedstawiany jest jako zagrożenie dla społeczeństw czy nawet zapowiedź końca ludzkiej cywilizacji. Strach przez zalegalizowaniem małżeństw homoseksualnych i nieoznaczonym jako negatywne sztucznym zapłodnieniem odkrywa pierwotne lęki naszych ojców – dotyczące uświadomienia sobie, że to nie rodzina potrzebuje mężczyzny, ale… to mężczyzna potrzebuje rodziny.

W liście Heather jej ojciec pojawia się jedynie w drugim akapicie w krótkiej notce: „Mój ojciec nie był świetnym facetem, ani raz po rozstaniu (z matką – MS) nie pofatygował się, aby nas odwiedzić”. To tyle jeśli chodzi o zarzuty wobec biologicznego ojca. Według autorki to związek lesbijski matki sprawił, że córka czuje się teraz „poraniona”  – jako człowiek wychowany bez ojca. Winą za „kryzys męskości” i „kryzys ojcostwa”  w dzisiejszych czasach obarczane są kobiety (oczywiście), rzadziej homoseksualizm, czasem po prostu żydzi, zawsze odpowiedzialni za wszystko, gdy w dyskusji brakuje rzeczowych argumentów. Mężczyzna musi zatem być – jakikolwiek, byle był. Istotne, by obszczał swój rodzinny teren. W końcu to on jest głową rodziny, a żadne ciało bez głowy daleko przecież nie zajdzie. Ojciec musi istnieć, choćby tylko w albumie ze zdjęciami. Prawdziwa, naturalna rodzina, według mitologii Kościoła/tradycjonalistów, to jedynie rodzina nuklearna, obowiązkowo katolicka.

11421631_10205783473843754_1101143619_n

Oczywiste jest dla mnie, że mężczyźni mogą uczestniczyć w wychowaniu nowych pokoleń, ale biologicznie ich funkcja kończy się przecież zaledwie na wytrysku. Księża, duchowi ojcowie, wytłumaczą nam jednak, że „naturalne” rodzicielstwo to to złożone z mężczyzny i kobiety. Psychoanaliza potwierdzi, że figura ojca obowiązkowa jest dla „normalnego” rozwoju dziecka. Ojciec Święty, choć sam dzieci mieć nie może, kocha i czuje się doskonałym tatą wszystkich chrześcijan (których chciałby mieć coraz więcej). Ojciec dyrektor natomiast rozliczy wszystkie swoje dzieci z wpłat na swoje ojcowskie konto. Wszyscy nasi tatusiowie czekają, żeby „za dobre nas wynagrodzić, a za złe ukarać”.

Postać Heather Barwick idealnie wpisuje się w propagandę patriarchalną. Jeśli już jawnie nie można wyrażać homofobicznych kwestii (czyżby?), można to robić w zawoalowany sposób. Wszyscy uwierzą wychowance pary lesbijskiej, nikt nie usłyszy, że jej głosem przemawia Wielki Ojciec. Żeby poprzeć swoją litanię żalu i urazy, w kwestii wychowywania dzieci Heather opowiada się za parami heteroseksualnymi, które, sama przyznaje, może nie zawsze są idealne, ale przecież „jak dotychczas nie wymyślono nic lepszego niż rodzina składająca się z dzieci wychowywanych przez oboje rodziców”. Ten dowód na wyższość rodziców obojga płci nad jednopłciowymi chyba wszystkim państwu wystarcza. Po co przecież mnożyć argumenty, zresztą żaden nie jest potrzebny. To naturalne, że małżeństwo równa się mężczyzna i kobieta. Tak samo jak naturalne jest to, że musimy to prawnie sankcjonować i ścigać tatusiów, którzy nie płacą alimentów na swoje porzucone potomstwo. Bóg również jest w 100% naturalny, wszystkie zwierzęta przecież co niedzielę popylają do kościoła.

Potrzeba nam mądrych i odpowiedzialnych rodziców, więcej epitetów tu nie trzeba. Spójrzmy prawdzie w oczy: instytucja ojcostwa, sztucznie podtrzymywana przez prawo (rzymski pater familias), religię (Bóg Ojciec), pedagogikę (ojciec ‘czarnego wychowania’), edukację (ojciec-nauczyciel), psychoanalizę (figura Ojca) się wypaliła, jej wydaniu rzeczywistym zawsze zresztą daleko było do bycia zgodnym z lansowanym przez siebie modelem. Służyła jedynie do tego, by potwierdzić pożyteczność (czy w ogóle obecność) mężczyzn na globie. Wracając jednak do naturalizowania, u niektórych gatunków samiec jest bardziej pożyteczny od naszego ojca, bo jest zjadany przez samicę po to, by ona mogła wyżywić potomstwo. Kontynuować?

11651107_10205783475283790_520516508_n (1)

Nagonka na utrzymanie ojcowego status quo jest potrzebna Kościołowi i tradycyjnym modelom rodziny, które na tej figurze bardzo dużo ugrywają. Heather Barwick swym listem potwierdza to, co dla Kościoła jest najważniejsze: i nie jest to rodzina czy dobro dziecka, ale polityka i (ojcowska: patria-rcha-lna) władza. Dlatego bez żadnych argumentów oskarża własne matki o coś, czego nawet nie jest w stanie nazwać i opisać w sposób detaliczny. Potrzeba nam rodziców, nie ojców (zwłaszcza tych bezdzietnych, jak księży, lub tych, którzy istnieją tylko na papierze – dobrze wiadomo, że w naszej kulturze trud wychowawczy spada niemal w całości na barki kobiet). A Bogu Ojcu, Ojcu Świętemu, ojcu dyrektorowi, ojcom kościoła, psychoanalitycznej figurze Ojca, amerykańskiemu Big Daddy, ojcom założycielom, ojcom wyjętym z kart podręczników czarnej pedagogiki oraz wszystkim innym ukochanym zmitologizowanym tatusiom możemy życzliwie pomachać. Na do widzenia.

Marek Susdorf

design & theme: www.bazingadesigns.com