Strefa wolna od przyzwoitości
TransGrysy
W środę 17 lipca Gazeta Polska poinformowała na Twitterze, że do następnego numeru pisma dołączone zostaną naklejki z przekreśloną tęczową flagą i napisem „Strefa wolna od LGBT”. Do 24 lipca, kiedy kolejny numer zostanie opublikowany, jeszcze parę dni, ale wiadomość wywołała już całkiem pokaźne reakcje, od artykułu na BBC News, przez krytyczną wypowiedź ambasadorki USA Georgette Mosbacher, po zapowiedzi wiceprezydenta Warszawy Pawła Rabieja, że doniesie o tej sprawie do prokuratury. Wiele z osób komentujących pomysł Gazety Polskiej zobaczyło w nim analogię do praktyk nazistowskich i trudno się tym skojarzeniom dziwić. Ktoś, kto uznałby akcję naklejkową za wyraz głupoty i nieświadomości, czy może za objaw jakiejś wrodzonej polskiej homofobii, popełniłby bardzo istotny błąd – jest ona tylko prostym następstwem logiki władzy i kapitału.
Popatrzmy na kontekst. Tygodnik „Gazeta Polska” prowadzona przez red. Sakiewicza jest w tym momencie liderem spadków, jego sprzedaż w I kwartale tego roku spadła o 11% w porównaniu z I kwartałem roku zeszłego; jak wynika z artykułu „GPC” na skraju upadku. Ujawniamy maile, w których aż kipi od pretensji” Jacka Gądka już w zeszłym roku wydawca Gazety Polskiej miał problemy finansowe i przez miesiące nie wypłacał pensji dziennikarzom zatrudnionym w tytułach wydawnictwa. Jak pisał dziennikarz „Gazety Polskiej Codziennie” Wojciech Mucha w wewnętrznych mailach odkrytych przez portal gazeta.pl: „Każdego tygodnia słyszy się, by zacisnąć zęby do kolejnego tygodnia”. Jest to też tygodnik ściśle podporządkowany linii partyjnej Prawa i Sprawiedliwości – szefem wydawnictwa Forum S.A. wydającego GP jest Grzegorz Tomaszewski, kuzyn Jarosława Kaczyńskiego, a gdy w czasie kampanii wyborczej przed wyborami europejskimi skrajnie prawicowa Konfederacja próbowała oderwać od PiSu radykalniejszych wyborców, GP momentalnie ruszyła na pomoc z artykułami o związkach Konfederacji z Rosją.
Publikując naklejki Gazeta Polska odpowiada na pierwszy z tych problemów i w typowy dla tabloidów sposób usiłuje wywołać kontrowersję i zwrócić na siebie uwagę mediów, w końcu im ostrzej, bardziej emocjonalnie i głupiej tym więcej klików i więcej sprzedanych egzemplarzy. Na wolnym rynku mediów nie wygrywa ten, kto ma rację, ale ten kto potrafi sprzedać swoją historię, niezależnie od jej prawdziwości – w tym przypadku historię o niszczącym rodzinę, molestującym dzieci, importowanym z Zachodu LGBT. A skoro inne prawicowe mędrki już te LGBT krytykowały, to ofertę trzeba przebić – ciężko ocenić na ile nawiązanie do nazistowskiej propagandy było nieintencjonalne i wynikało z kompletnej historycznej ignorancji redakcji Gazety Polskiej, a na ile z cynizmu i wyrachowania.
Można podejrzewać, że akceptacja dla naklejek, tak jak i dla wszystkich ważniejszych decyzji tygodnika nie była wyłącznie samodzielną decyzją redakcji i była konsultowana z górą, ze spin-doktorami Prawa i Sprawiedliwości, którzy od paru miesięcy licytują się z Konfederacją i Fundacją Pro-Prawo do życia kto bardziej będzie walczyć z potworem LGBT, kto przyprawi mu straszniejsze zęby i groźniejsze rogi. Pozycja Prawa i Sprawiedliwości w Polsce nie jest na ten moment zagrożona, ale wiele z procesów, które mają obecnie miejsce, takich jak laicyzacja Polaków, wychodzące skandale pedofilne z udziałem księży katolickich, błyskawicznie rozwijający się aktywizm LGBTQIA+, źle zwiastuje na przyszłość, są one też zagrożeniem dla władzy blisko związanego z partią Kościoła Katolickiego. Do tego Prawo i Sprawiedliwość ma już doświadczenia w tworzeniu sobie wymyślonych wrogów, w końcu partia przed wyborami parlamentarnymi w 2016 roku rozpętała antyuchodźczą, islamofobiczną nagonkę. Z wrogiem rządzi się w końcu dużo łatwiej, bo wizja cywilizacyjnej zagłady wzmaga emocje i utrudnia myślenie oraz rozpoznawanie swojego interesu.
A przecież chodzi tutaj o ludzi, o miliony osób żyjących w Polsce, które tutaj mieszkają, uczą się, pracują, tworzą związki, chcą żyć bez strachu o dyskryminację. Jeśli dzień w dzień ludzie będą słyszeć o totalitaryzmie LGBT, jeśli będą karmieni teoriami spiskowymi o homolobby, gejach-pedofilach z WHO i seksualizacji dzieci, jeśli będą naklejać na swoje pokoje, mieszkania, domy, samochody, stanowiska pracy, sklepy i przedsiębiorstwa deklarację, że oto tutaj jest strefa wolna od LGBT i takich osób być tutaj nie powinno, to w którymś momencie ktoś przejdzie od słów do czynów. Dzieje się to już na naszych oczach, bo przecież czemu miały służyć kamienie i butelki rzucane w maszerujących w czasie niedawnego Marszu Równości w Białymstoku, jak nie uczynieniu tego miasta „wolnym od LGBT” za pomocą fizycznej przemocy? A co jeśli ta deklaracja miałaby się stać projektem politycznym? Jak odróżniać osoby LGBT od pozostałych? Inwigilować ich, sprawdzać historie partnerów i partnerek, szukać sądowych wyroków w sprawie zmiany płci urzędowej, wymuszać specjalne oznakowania dla tych, których już „odkryto”? Które strefy mają być wolne, a które już mogą być wspólne? Łazienki, osiedla, drogi, uniwersytety, szkoły? Kiedy się zatrzymywać? Wtedy gdy już wszystkie osoby queerowe zostaną zamknięte w gettach?
Oczywiście ktoś mógłby odpowiedzieć, że to przecież tylko hasełko, prowokacja, coś czego nie powinno się traktować do końca dosłownie i czego następstw nie powinniśmy analizować zbyt poważnie. Takie argumenty brzmią jednak pusto w świecie, w którym ironiczne memy i powtarzane w internecie teorie spiskowe mogą doprowadzić kogoś do terroryzmu i masowego mordowania ludzi, tak jak miało to miejsce w Christchurch w Nowej Zelandii. Słowa mają swoje konsekwencje, niezależnie od tego, w ile warstw ironii i prowokacji je ubierzemy.
Jedną z częstych linii obrony tego typu haseł w prawicowych środowiskach jest odróżnianie „ideologii LGBT” i organizacji z nią związanych od „zwykłych homoseksualistów”, którzy to w dodatku tego LGBT nie lubią, nie należą do niego, nie lubią Marszów i Parad Równości, nie chcą się ze swoją seksualnością „obnosić”, nie walczą o swoje prawa i ukrywają się ze swoimi partnerami i partnerkami. Oczywiście to bardzo wygodna interpretacja, w końcu można powiedzieć, że się nie walczy przecież z ludźmi jako takimi, tylko z „ideologią”, że się po prostu dyskutuje z „innymi poglądami” i korzysta z wolności słowa. Jednak ta linia obrony jest z wielu powodów w ogóle niezasadna. Określenie „LGBT” jest szeroko używane nie tylko do opisania środowisk aktywistycznych, ale też wszystkich osób o nienormatywnej orientacji seksualnej czy tożsamości płciowej, nawet jeśli dana osoba się z tym określeniem nie utożsamia; osoby zmanipulowane homofobiczną nagonką rzucają przecież kamieniami nie w abstrakcyjne idee, ale w realnych ludzi. Nawet gdyby potraktować ten argument poważnie, to walka z „ideologią LGBT” i staranie się o tworzenie „stref wolnych od LGBT” w żadnej mierze nie mogą być częścią dopuszczalnej wymiany zdań, jaka powinna mieć miejsce w każdej demokratycznej przestrzeni – możemy z zapałem dyskutować o tym, czy w danym miejscu osiedla bardziej przyda się żłobek czy przychodnia, ale w momencie, w którym toczymy dyskusję na temat tego, czy osoby LGBT w ogóle mogą korzystać z tej samej przestrzeni co reszta społeczeństwa, to wszelka dyskusja powinna się natychmiast zakończyć, bo pogląd wspierający apartheid jest poglądem wspierającym śmierć dziesiątek ludzi. Nie ma na niego miejsca w debacie publicznej i nie ma racji red. Sakiewicz, który broniąc się przed krytyką ambasadorki Mossbacher powołuje się na wolność słowa, bo prawo do życia stoi ponad wolnością wypowiedzi.
W momencie, w którym Gazeta Polska sięga po nazistowską retorykę segregacji i wykluczenia; w którym Fundacja Pro – Prawo do Życia rozdaje publicznie paszkwile insynuujące związek między molestowaniem dzieci, a homoseksualnością; w którym w ogólnopolskiej telewizji TVP Info publikowane są materiały postulujące o odebranie dzieci kobiecie, której jedyną przewiną jest bycie w związku z transpłciową kobietą, my, geje, lesbijki, osoby biseksualne i transpłciowe, faktycznie czujemy, że kurczy się nam miejsce na spokojne i normalne życie w Polsce. Możemy rozmawiać z osobami, które mają uprzedzenia homo-, bi-, czy transfobiczne wynikające z kultury, w jakiej się wychowywali, możemy prostować manipulacje i tłumaczyć to, co niezrozumiałe. Ale z propagandzistami rozmawiać się nie da, bo tych ludzi nie obchodzą nasze życia, nie obchodzą ich argumenty odwołujące się do badań naukowych, czy do naszych własnych doświadczeń, nie obchodzi ich prawda, nie obchodzi ich nic, prócz władzy.
Więc skoro rozmowa nie zadziała, jak mamy się temu przeciwstawiać? Jedną z odpowiedzi daje Paweł Rabiej, który wnosząc zawiadomienie do prokuratury liczy na to, że przed homofobią uratuje nas sąd. Niektórzy z nas nie chcą jednak przyglądać się spokojnie, gdy kolejne granice zostają przekraczane. W ostatnich tygodniach miało miejsce kilka aktów stanowczej społecznej reakcji na nienawiść sączoną przez homofobiczne organizacje: busy Fundacji Pro – Prawo do życia, którymi rozpowszechniano homofobiczne treści, zostały kilkukrotnie uszkodzone, drzwi biura Fundacji oblano zaś czerwoną farbą. Wielu postrzega te akty za nazbyt radykalną formę reagowania na homofobię rządu, Kościoła i ich przystawek, ale co innego można zrobić, gdy stoisz naprzeciw osób, które za nic mają twoje prawa i twoje życie, którzy chcą żeby ciebie nienawidzono i się ciebie bano? Niezależnie od tego jaką drogę obierają osoby queerowe w walce z nienawiścią, nie można już dzisiaj mieć wątpliwości, że czas na cierpliwe tłumaczenie i odpowiadanie miłością na nienawiść już się skończył. Porozumienie z osobami, których ani sumienie, ani zwykła ludzka przyzwoitość nie powstrzymuje od dorzucania drewna do ognia homofobicznej nagonki, nigdy nie będzie możliwe.
(3) https://www.wirtualnemedia.pl/artykul/sprzedaz-dziennikow-i-kwartal-2019-fakt-gazeta-wyborcza-gpc