Stompor: Wybory a prawa człowieka

Grzegorz Stompor

12176069_10206683283819011_1354007977_oI.

Już za kilka dni wybory parlamentarne. Większość z nas zastanawia się zapewne, czy wybrać mniejsze zło, czy oddać głos na zgrane karty, czy postawić na nowego konia w wyścigu. Część prawdopodobnie uzna, że nic się nie zmieni i zostanie w domu. Większość społeczeństwa nie zadaje sobie niestety trudu, aby pochylić się nad programami wyborczymi poszczególnych partii. Kierują się tym, co zobaczą w telewizji, a telewizja w Polsce dawno już przestała pełnić jakąkolwiek funkcję edukacyjną. Oglądają te same twarze od lat i okopują się na trwałe po jednej ze stron barykady. Prezes to, premierka tamto. I ten polski światek tak sobie płynie, będąc czasami urozmaicanym jakimś nagłym atakiem antysystemowego pro-systemowca (sic!).

W naszym grajdołku (i nie tylko) szafuje się takimi pojęciami, jak siła, honor, pozycja, obronność, własność, naród, zapominając kompletnie o tym, że siłę, honor i pozycję buduje się, zaczynając od samego dołu: od najbardziej potrzebujących i wykluczonych. Cóż przyjdzie z lśniącej zbroi, gdy rycerz w środku nadgniły i cherlawy? Honorem i karabinem nie nakarmimy potrzebujących. Błąd włodarzy tego kraju polega również na tym, że bezgranicznie wierzą we wzrost, w PKB, we wskaźniki ekonomiczne. Cytując czeskiego ekonomistę Tomáša Sedlácka: „(…) co jest bardziej utopijnego niż wiara, że wzrost gospodarczy będzie nieustannie prowadził nas do krainy szczęśliwości? Przyzwyczailiśmy się do tego, że wszystkie problemy można rozwiązać za pomocą wzrostu. W obecnym kryzysie nieustannie tylko o tym się mówi. Ale jest prawdopodobne, że przez dziesięć lat albo dłużej nie będzie wcale żadnego wzrostu. Co wtedy? Musimy mieć model gospodarki – teoretyczny i praktyczny – który nie zawali się w momencie, gdy wzrost przestanie działać. Jeśli gospodarka jest jak rower, tzn. upadnie, jeśli nie przestanie posuwać się do przodu, to musimy jej dostawić boczne kółka. Musimy być przygotowani na to, by radzić sobie w sytuacji, gdy wzrostu zabraknie: zadbać o bezrobotnych i biednych oraz o to, by brak wzrostu PKB rzędu 3 proc. nie doprowadził nas do wojny”[1].

Czy ktoś w Polsce traktuje biednych i bezrobotnych na serio? Czy ktoś kiedyś zauważył i prawdziwie zrozumiał, że najbardziej w sytuacji końca wzrostu (tak powinien zatytułować swoją książkę Fukuyama) cierpią kobiety: starsze, schorowane, samotne, wychowujące dziecko lub wiele dzieci w pojedynkę oraz te, które nie miały szans na uzyskanie solidnej edukacji, gdzieś na ścianie wschodniej lub pod Wałbrzychem? Że cierpią osoby niepełnosprawne, cierpią dzieci i młodzież? Dla polityków i bankierów śmigających po kraju Pendolino (skrzętnie omijającym miejscowości, w których dawno już zlikwidowano kolejowy i autobusowy transport zbiorowy) i zachłystujących się kolejnymi zerami na koncie bankowym, wyżej wymienieni to co najwyżej odpady systemu, nad którymi nie warto się pochylać. Nie udało im się? Na pewno są leniwi i głupi. Mamy na piśmie, że jest wzrost, więc jest dobrze. I obniżmy jeszcze podatki dla najbogatszych, bo to oni są solą tej ziemi.

Czym MY – prekariat, biedota, wykluczeni, nierówno traktowani – możemy się przeciwstawić takiemu podejściu do naszych niezaspokojonych potrzeb? Czy istnieje oręż, którym możemy walczyć z tymi, którzy zarzucili nam siodło na plecy i wygodnie rozsiadłszy się w nim, popędzają nas do krainy dobrobytu dla wybranych? Owszem, taki oręż istnieje. Są to niezbywalne i niepodważalne prawa człowieka, o których powinniśmy na każdym kroku przypominać tym, z którymi to MY zawarliśmy kontrakt na reprezentowanie NAS.

II.

Zacznijmy od tego, czym prawa człowieka są. Według prof. Wiktora Osiatyńskiego „Prawa człowieka są to powszechne prawa moralne o charakterze podstawowym, przynależne każdej jednostce w jej kontaktach z państwem. Pojęcie praw człowieka opiera się na trzech tezach: po pierwsze, że każda władza jest ograniczona; po drugie, że każda jednostka posiada sferę autonomii, do której nie ma dostępu żadna władza; po trzecie, że każda jednostka może się domagać od państwa ochrony jej praw”[2].

Czytając i słuchając wypowiedzi niektórych czołowych polityków, ma się wrażenie, że wyżej wymienione tezy znaczą dla nich tyle, co zeszłoroczny śnieg. Dla władzy są gotowi zrobić praktycznie wszystko, posunąć się w swoim cynizmie do granic, tylko po to, żeby tę władzę zdobyć i utrzymać. Zdobyciu władzy służy armia ślepo zapatrzonych w swojego przywódcę akolitów, którzy z pełnym oddaniem i bezrefleksyjnie wykonują polecenia bossa. Władza leczy kompleksy, dojście do władzy kamufluje nieciekawe fakty z historii danej osoby, rządzenie pozwala zapomnieć, że kiedyś, gdy sytuacja w kraju znalazła się na ostrzu noża, było się co najwyżej działaczem trzeciego garnituru. Jeśli władza, to tylko pełna, bez półśrodków, bez dzielenia się. Wtedy wszelkie, nawet najbardziej szalone pomysły, stają się możliwe do zrealizowania. Dla uzyskania pełnej władzy stosuje się machlojki, podsłuchy, oszczerstwa, nagina się prawo, wyrzuca się nieprawomyślnych z trybunału konstytucyjnego, zmienia się wreszcie konstytucję, aby gwarantowała nieograniczone możliwości dalszego psucia demokracji, aż do jej całkowitego zniesienia. Bo pełnia władzy nie znosi demokracji. Nie znosi inaczej myślących i nie znosi sprzeciwu. Tak jest na Węgrzech, tak było w Trzeciej Rzeszy, tak było w Związku Radzieckim, tak może wkrótce być nad Wisłą.

Uzyskanie pełni władzy wiąże się również z próbą pogwałcenia czy obalenia drugiej tezy, na której opiera się ze wszech miar słuszna koncepcja praw człowieka (zaskakujące, że koncepcja ta jest tak młoda, nieprawdaż?): mianowicie przemożna chęć naruszenia sfery autonomii, do której teoretycznie żadna władza nie ma dostępu. Jeżeli grupa dysponująca pełną władzą, ignorująca mechanizmy wzajemnej kontroli filarów państwa demokratycznego, dostrzeże, iż inna grupa nie wyraża chęci dostosowania się do narzucanej jej odgórnie „jedynie słusznej moralności”, odrzuca projekt państwa forsowany przez rządzące siły, przeświadczone o swojej wyższości i nieomylności, kultywuje swoje zwyczaje wbrew zakazom, usiłuje pielęgnować przynależną jej niezbywalnie autonomię, wówczas grupa silniejsza posuwa się do wprowadzania rozwiązań mających na celu ukrócenie tej autonomii, zduszenie wolności wewnętrznej. Zrazu przez drobne złośliwostki, z czasem przez systemowe rozwiązania godzące w wolność i godność tych, którzy ośmielili się mieć inne zdanie, a w końcu wolność i godność eliminujące.

Nawiązując do powyższego i zdając sobie sprawę z zagrożeń, jakie dla praw człowieka niesie ze sobą projekt zmian w konstytucji autorstwa pewnej partii, który nagle znikł z sieci niczym Antoni M. z kampanii, zastanawia mnie, czy rzeczywiście to społeczeństwo jest tak otępiałe, że jest w stanie poświęcić tak dużą część swojej wolności w imię walki z „nieprawomyślnością”? Czy naprawdę tak łatwo dajemy się omamić, pozwalając na oddanie się pod rządy grupy pragnącej rządzić dekretami, całkowicie wykluczyć możliwość dokonania aborcji, wprowadzić klauzulę sumienia, która jest sprzeczna ze służbą na rzecz obywateli, oraz w strachu przed „innością” ugruntować pojęcie małżeństwa wyłącznie jako związku kobiety i mężczyzny, choćby ten mężczyzna tłukł, ile wlezie? Naprawdę chcemy kontynuować pasienie i tak już wystarczająco brzuchatych panów w koloratkach, którzy z powodu swojej frustracji seksualnej atakują całkiem na oślep: ateistów, gejów, lesbijki, osoby transseksualne, niemal odmawiając im człowieczeństwa, zapominając o przykazaniu miłowania bliźniego? To oni mieliby decydować o tym, kto kogo ma kochać?

Z drugiej strony, gdy dowiadujemy się, że niemal połowa naszych krajan odrzuca ewolucjonizm (efekt ideologizacji edukacji i oparcia jej na pamięciówkach przydatnych przy wypełnianiu testów) i w pogoni za tanią rozrywką w galerii handlowej nie raczy przeczytać choćby jednej książki w skali roku, to odpowiedź będzie jasna i prosta: tak, prawa człowieka można oddać bardzo łatwo i za bezcen. Następnie schować się w swoim mieszkanku na ogrodzonym osiedlu i udawać, że mnie to nie dotyczy. Że mam gdzieś opiekę nad innymi i ochronę tych, którym te prawa się odbiera. Że liczy się moje i tylko moje zadowolenie. Tak, jak uczą nas cyniczni, niebezpieczni szaleńcy, dla niepoznaki zdobieni muchą.

III.

Po straszliwej wojnie zakończonej 70 lat temu, ówcześni mężowie stanu zrozumieli, że należy przynajmniej spróbować uregulować kwestię praw człowieka. Po przerażających i pozornie tylko niewytłumaczalnych doświadczeniach europejskich Żydów oraz ludności z okupowanych przez nazistów państw, stwierdzono, że natura ludzka nie jest idealna i konieczne jest wypracowanie klarownych zasad ochrony każdej jednostki przed tyranią, zniewoleniem, upokorzeniem, niezawinioną śmiercią. Posłużę się więc kilkoma cytatami z Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, uchwalonej 10 grudnia 1948 r., która mówi, między innymi, że „Wszyscy są równi wobec prawa i mają prawo, bez jakiejkolwiek różnicy, do jednakowej ochrony prawnej. Wszyscy mają prawo do jednakowej ochrony przed jakąkolwiek dyskryminacją, będącą pogwałceniem niniejszej Deklaracji, i przed jakimkolwiek narażeniem na taką dyskryminację” oraz „Nie wolno ingerować samowolnie w czyjekolwiek życie prywatne, rodzinne, domowe, ani w jego korespondencję, ani też uwłaczać jego honorowi lub dobremu imieniu. Każdy człowiek ma prawo do ochrony prawnej przeciwko takiej ingerencji lub uwłaczaniu”.

Artykuł 23 tego dokumentu mówi ponadto, że „Każdy człowiek ma prawo do pracy, do swobodnego wyboru pracy, do odpowiednich i zadowalających warunków pracy oraz do ochrony przed bezrobociem. (…) Każdy człowiek, bez względu na jakiekolwiek różnice, ma prawo do równej płacy za równą pracę. (…) Każdy pracujący ma prawo do odpowiedniego i zadowalającego wynagrodzenia, zapewniającego jemu i jego rodzinie egzystencję odpowiadającą godności ludzkiej i uzupełnianego w razie potrzeby innymi środkami pomocy społecznej. (…) Każdy człowiek ma prawo do tworzenia związków zawodowych i do przystępowania do związków zawodowych dla ochrony swych interesów”. Z kolei artykuł 25 stanowi, że: „Każdy człowiek ma prawo do stopy życiowej zapewniającej zdrowie i dobrobyt jego i jego rodziny, włączając w to wyżywienie, odzież, mieszkanie, opiekę lekarską i konieczne świadczenia socjalne, oraz prawo do ubezpieczenia na wypadek bezrobocia, choroby, niezdolności do pracy, wdowieństwa, starości lub utraty środków do życia w inny sposób od niego niezależny[3]”.

Nie będę tu analizował poszczególnych programów wyborczych pod kątem powyższych postanowień Deklaracji. Zachęcam jednak do uczynienia tego w zaciszu domowym, do samodzielnego przefiltrowania tych dokumentów w kontekście przysługujących nam praw. Bo czy ktoś się jeszcze zastanawia nad treścią tych artykułów? Czy prawa człowieka to temat już tak bardzo niszowy i zapomniany, że jesteśmy w każdej chwili gotowi – w religijnym ponoć społeczeństwie – sączyć tyle jadu i nienawiści wobec uciekinierów z obszarów objętych wojną? Czy widzimy już tylko czubek własnego nosa? I czy przypadkiem nie jest tak, że skupiamy się na nim właśnie dlatego, że ktoś już nam te prawa człowieka mocno ograniczył, skazując nas na ciągłe kombinowanie, czy zmywak, czy firma z 1200 zł świadczeń miesięcznie + obowiązkowy podatek + 1500 za kawalerkę w Pcimiu Dolnym?

IV.

Politycy i polityczki! To, czego tak bardzo unikacie i to, co wypada poza nawias dyskusji o superszybkich samolotach bojowych, o wrogu zza wschodniej i zachodniej, południowej i północnej granicy, trotylach i brzozach, to prawa człowieka! To, że, mamiąc masy szybkim zyskiem, zafundowaliście społeczeństwu terapię szokową, której skutki odczuwamy do dziś, pozwoliliście korporacjom na wyprowadzanie gigantycznych kwot za granicę, stworzyliście specjalne strefy ekonomiczne, w których panuje wyzysk (boicie się tego słowa, prawda?), zlikwidowaliście spółdzielczość i pozbawiliście ludzi możliwości wprowadzenia się do własnego mieszkania nieobciążonego trzydziestoletnim kredytem, skazaliście całe rzesze studentów na niskopłatne prace na umowach śmieciowych i spowodowaliście gigantyczne rozwarstwienie społeczne, to nic innego jak pogwałcenie praw człowieka!

W kraju, w którym tak piękną kartę odegrała pierwsza Solidarność, w którym utworzono Komitet Obrony Robotników (o czym prawdopodobnie nie uczą w szkołach), w którym 21 sierpniowych postulatów dotyczyło właśnie praw człowieka, dopuściliście do całkowitej marginalizacji, a następnie serwilizmu związków zawodowych wobec jednej opcji politycznej. Wmówiliście nam, że Francuzi, ze swoim olbrzymim poziomem związkowości to szaleńcy. Wmówiliście nam, że własność prywatna to świętość, kosztem dobra wspólnego, że lokatorów można traktować jak wkładkę mięsną w podłej jakości barszczu. Wmówiliście nam, że korporacja ma większe prawa od człowieka. Wmówiliście nam wreszcie, że dobrobyt tworzy się przez obcinanie świadczeń dla najuboższych, przez okrojenie już i tak nędznego ochłapu przeznaczonego dla samotnych matek wychowujących niepełnosprawne dziecko. Wycofaliście się z najbardziej newralgicznych obszarów tworzących pojęcie państwowości. Jesteście odpowiedzialni za wypłynięcie na powierzchnię szumowin nacjonalizmu i antysemityzmu. Łopatologicznie indoktrynujecie nas, że samowolka deweloperów i lobbystów to działanie na naszą korzyść. Wmawiacie nam, że obywatel ma w każdej sytuacji radzić sobie sam. Wasza wersja dobrobytu stoi w sprzeczności z prawami człowieka!

Politycy i polityczki! Przeczytajcie Deklarację Praw Człowieka i Europejską Konwencję Praw Człowieka. Przeczytajcie wreszcie naszą Konstytucję, która stanowi, że:

Art. 32.

Wszyscy są wobec prawa równi. Wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne.

Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny.

Art. 33.

Kobieta i mężczyzna w Rzeczypospolitej Polskiej mają równe prawa w życiu rodzinnym, politycznym, społecznym i gospodarczym.

Kobieta i mężczyzna mają w szczególności równe prawo do kształcenia, zatrudnienia i awansów, do jednakowego wynagradzania za pracę jednakowej wartości, do zabezpieczenia społecznego oraz do zajmowania stanowisk, pełnienia funkcji oraz uzyskiwania godności publicznych i odznaczeń.

Art. 53

(…)

Nikt nie może być zmuszany do uczestniczenia ani do nieuczestniczenia w praktykach religijnych.

Nikt nie może być obowiązany przez organy władzy publicznej do ujawnienia swojego światopoglądu, przekonań religijnych lub wyznania[4].

To są NASZE niezbywalne, niepodważalne, niepodlegające dyskusji prawa! I dlatego zwracam się do WAS –  głosujących – abyście wzięli je pod uwagę, dzierżąc w niedzielę długopis w dłoni. Nie dajmy sobie tych praw wydrzeć siłą ani powoli, po kawałku, odebrać w białych rękawiczkach.

Obecnym i przyszłym rządzącym przypominamy, że to MY jesteśmy ludem, który sprawuje władzę. I pokazaliśmy nie raz, że potrafimy wychodzić na ulice w obronie NASZYCH praw.

Politycy i polityczki! Strzeżcie się. Będziemy jeszcze skrupulatniej patrzeć wam na ręce.

design & theme: www.bazingadesigns.com