Sport nie dla kobiet z hiperandrogenizmem. Caster Semenya rezygnuje z kariery

Suzi Andreis – Klub Sportowy Chrząszczyki


Odrzucono apelację biegaczki Caster Semenyi w sprawie nowych przepisów wprowadzonych przez Międzynarodowe Stowarzyszenie Federacji Lekkoatletycznych (IAAF), które ustala maksymalną ilość testosteronu u lekkoatletek. Oznacza to, że kobiety z hiperandrogenizmem, jeżeli chcą dalej konkurować w swoich dyscyplinach, muszą poddać się przymusowej kuracji hormonalnej w celu zmniejszenia poziomu testosteronu. Innym wyjściem jest start w konkurencjach męskich albo zmiana dystansu. Semenya w wieku 28 lat ogłosiła koniec kariery.

1 maja Trybunał Arbitrażowy ds. Sportu* odrzucił apelację biegaczki Caster Semenya w sprawie nowych przepisów wprowadzonych przez Międzynarodowe Stowarzyszenie Federacji Lekkoatletycznych (IAAF), które ustala maksymalną ilość testosteronu u lekkoatletek.  Nowe przepisy IAAF weszły w życie w ciągu 7 dni. Oznacza to, że kobiety z hiperandrogenizmem, jeżeli chcą dalej konkurować w swoich dyscyplinach, muszą poddać się przymusowej kuracji hormonalnej w celu zmniejszenia poziomu testosteronu. Dotyczy to biegów na 400, 800 i 1500 m.

2 maja Semenya, jedna z najlepszych biegaczek w historii lekkoatletyki, ogłosiła przedwczesne zakończenie kariery. Ma 28 lat. IAAF motywuje swoją decyzję troską o dobro sportu i chęcią zapewnienia kobietom uczciwej rywalizacji. Czy tak jest rzeczywiście? 

Kobiety są różne, tak samo jak mężczyźni są różni, u jednych i drugich istnieją zróżnicowane predyspozycje fizyczne, (wzrost, długość nóg i ramion, konstrukcja stawów), które w dużej mierze decydują nie tylko o wyniku sportowym, ale też o samym uczestnictwie w sporcie, a których nikt, w przeciwieństwie do poziomu testosteronu, nie kwestionuje. Ciekawy w tym kontekście jest przykład Michaela Phelpsa, najlepszego pływaka wszech czasów, którego wyniki sportowe w dużej mierze spowodowane są jego nietypową budową ciała – nieproporcjonalne względem ludzkiej normy krótkie nogi i długie ręce, a także naturalną niską produkcją kwasu mlekowego. W przeciwieństwie do Semenyi, naturalna, genetyczna przewaga Phelpsa nie została sklasyfikowana jako nieuczciwa konkurencja. Była celebrowana jako ogromne szczęście, dobre zrządzenie losu, które pozwala zawodnikowi na wielkie osiągnięcia sportowe.

Obok fizjologii, która ma taki wpływ na sukces sportowy, istnieją inne równie przypadkowe kryteria, które decydują o tym, kto z milionów zawodniczek i zawodników na całym świecie będzie miał/miała szansę uprawiać swoją dyscyplinę zawodowo, a kto będzie musiał/musiała znaleźć sobie inną pracę.

Od człowieka X, który rodzi się gdzieś na świecie do człowieka Y, który uczestniczy w Igrzyskach Olimpijskich prowadzi wieloetapowa surowa selekcja, zależna od szeregu czynników i kryteriów, których, w przeciwieństwie do poziomu testosteronu, nikt nie kwestionuje. Nie ma też żadnych sugestii, że tworzą one nierówne szanse na zwycięstwo. Takie czynniki, jak miejsce urodzenia, rasa, klasa i status społeczny, płeć decydują nie tylko o zwycięstwie, ale nawet o tym, kto będzie w ogóle mógł uprawiać sport.

Uderza przy tym kolejny podwójny standard w reakcji międzynarodowych instytucji sportowych: nierówne szanse w dostępie do sportu spowodowane np. rasą, klasą, czy płcią to problem, na którego rozwiązanie możemy czekać jeszcze wiele lat, bo istniejące strategie nie obiecują szybkich zmian. Np. w 2015 MKOI (Międzynarodowy Komitet Olimpijski) przyjął Agendę Zrównoważonego Rozwoju. Jednym z jego celów było doprowadzenie do zrównania liczby kobiet i mężczyzn uczestniczących w sporcie do… 2030 roku. Na to zrównanie szans MKOI dał sobie więc 15 lat, podczas gdy „uratować” sport kobiet od „niebezpieczeństwa” hiperandrogenizmu IAAF postanowił niezwłocznie. 

    Baner z okazji pierwszego bloku sportowego na tegorocznej warszawskiej Manifie

Sam podział binarny w dyscyplinach sportowych jest wadliwy. Osoby intersex stanowią sporą część populacji światowej (1.7%), a płeć biologiczna jest bardziej płynna i jej definiowanie bardziej złożone niż wmawia nam kultura. Na przykład poziom testosteronu jest tylko jednym z kilku kryteriów, które definiują płeć biologiczną danej osoby i nie decyduje o tym jednoznacznie. Do tego zależność pomiędzy poziomem testosteronu, a wynikiem sportowym też jest o wiele bardziej złożona niż głosi oficjalna wersja Komitetu Olimpijskiego (15% przewagi dla kobiet z hiperandrogenizmem – choć badania potwierdzające ten szacunek opublikowane w ubiegłym roku przez IAAF były ostro krytykowane jako nierzetelne). Świadczy o tym m.in. przypadek sprintera Usaina Bolta, wielokrotnego złotego medalisty olimpijskiego na dystansach 100, 200 i 400m (potocznie zwanego „najszybszym człowiekiem na świecie”), który kilka lat temu tak odpowiedział na pytanie, dlaczego nie konkuruje na dystansie 800m: „Spróbowałem, trenowałem, ale osiągnąłem tak słaby czas, 2.07 min, że kobiety by ze mną wygrały”.

W świetle tej złożoności biologicznej organizmu ludzkiego, nagonka na osoby niebinarne, interseksualne, transpłciowe, która co jakiś czas ożywia się ponownie (nie tylko za sprawą Semenyi: kilka miesięcy temu podobne kontrowersje spowodowało zwycięstwo rowerzystki trans Rachel McKinnon, dające jej tytuł mistrzyni świata), nie jest spowodowana troską o dobro sportu, ale jest wyrazem mizoginicznej i transfobicznej kultury, w której żyjemy. Kultury ta dyktuje nam normy, według których możemy nazwać siebie kobietami, decyduje, jak mamy wyglądać, kontroluje nasze ciało. Te normy powiela ogromna większość artykułów i materiałów prasowych w mediach tradycyjnych i społecznościowych. Co ciekawe, w sprawie Semenyi i zawodniczek trans wypowiadają się najczęściej mężczyźni.

Przez ostatnie kilka dni internet zalewał nadmiar komentarzy (pozornie) zatroskanych o dobro sportu kobiet, którzy, kiwając głową za prezesem IAAF (btw, mężczyzną) twierdzą, że decyzja CAS była trudnym krokiem, jednak jedynym dobrym rozwiązaniem. Pojawiają się też komentarze wprost obraźliwe, których autorzy nie starają się nawet udawać zatroskanych. Jedni i drudzy tłumaczą nam wszystkim, co to jest sport kobiet i dlaczego decyzja CAS go uratuje. Mansplaining znalazł nową pożywkę.

Po stronie Semenyi wypowiadają się natomiast przeważnie kobiety. Madeleine Pape, była lekkoatletka, biegaczka na średnich dystansach, która z nią rywalizowała (i przegrywała) w artykule opublikowanym w dzienniku „The Guardian” wspomina o tym, że – jako zawodniczka – dzieliła pogląd, że Semenya wygrywa nieuczciwie z innymi kobietami. Zmieniła zdanie dopiero na studiach doktoranckich, które podjęła po zakończeniu kariery. Wtedy zapoznała się z tekstami napisanymi przez zwolenniczki i zwolenników sportu kobiet, które/którzy sprzeciwiają się wykluczeniu zawodniczek z wyższym poziomem testosteronu z przyczyn zarówno naukowych, jak i etycznych. Uderza tu elitarność dostępu do rzetelnej informacji i wiedzy naukowej: dopiero na studiach doktoranckich Pape zapoznała się z literaturą, która otworzyła jej oczy na zupełnie inną perspektywę. 

Być może inaczej wyglądałaby „kontrowersja” wokół Semenyi, gdyby więcej było dziennikarek sportowych (tu z kolei kłania się inna forma nierówności), a także gdyby dziennikarki i dziennikarze zamiast powielać patriarchalne normy kulturowe, odrobili lekcje.


Red.: 8 maja władze IAAF wydały specjalne oświadczenie, w którym stwierdzają, że zawodniczki z hiperandrogenizmem na dystansach od 400 m do 1 mili mogą startować z mężczyznami albo muszą zmienić dystans.


*Międzynarodowy sąd arbitrażowy, który orzeka jako najwyższa instancja w sporach wynikających z działalności sportowej, dalej wymieniony jako CAS – Court of Arbitration for Sport.

design & theme: www.bazingadesigns.com