Majewska: Śnieg w lecie, czyli o niewolnictwie kobiet na polskiej lewicy w późnym kapitalizmie

Próbujemy w zastanych realiach nawiązać do starej tradycji zaangażowania inteligenckiego, charakterystycznej dla Europy Środkowo-Wschodniej. 

S. Sierakowski

(Dedykowane Cviecie Dimitrovej oraz wszystkim dziewczynom, które dzielnie znoszą wyzysk. Oraz ich ukrywającym i wspierającym koleżankom. Drogie Panie, wspierajcie feminizm. Nie dawajcie przyzwolenia na seksizm). 

tumblr_mfweltpGlK1qh7m29o1_1280

Śnieg w lecie – to musi się dobrze sprzedać, pomyślałam. Śnieg w lecie to jak wyzysk na lewicy, seksizm wśród feministek i eksploatacja w środowisku postępowym. Śnieg w lecie to brzmi również jak wyzwolenie kobiet. Przynajmniej teraz, po publikacji tekstu Sławka Sierakowskiego poświęconego niewidzialnej pracy (przez jakieś 5 lat) jego byłej partnerki, Cviety Dimitrovej, na rzecz jego samego oraz Krytyki Politycznej, bo trudno oddzielić prywatne od publicznego. 

Wyciszająca warstwa śniegu pojawiła się nagle w czerwcu w centrum Warszawy. Śnieg ten spadł przede wszystkim na siedzibę Krytyki Politycznej przy ul. Foksal w Warszawie, na domy i miejsca pracy aktywnych w Krytyce Politycznej feministek oraz na redakcje czasopism i gazet, dla których publikował dotąd Sławomir Sierakowski. Towarzyszki z feministycznej ławy, Kinga Dunin, Agnieszka Graff, Kazimiera Szczuka i wiele innych nie zdobyły się, jak dotąd, na żadne publiczne wystąpienie w sprawie tekstu swojego naczelnego, który deklaruje między innymi, że jego była partnerka przynajmniej częściowo pisała jego teksty, zawsze je redagowała, wymyślała, wspierała i tak dalej. 

Jest wiele rzeczy, które chętnie powiedziałabym do Sławka Sierakowskiego. Większości z nich cywilizowane środowisko Codziennika Feministycznego zapewne nie zgodziłoby się opublikować, więc skupię się na tych najbardziej merytorycznych, choć wyznam szczerze, że dawno nie byłam równie wściekła, a poruszając się w polskiej i austriackiej przestrzeni mam niejedną okazję. Oczywiście, cieszę się, że Sławek przerwał milczenie i ujawnił nadużycia, których się dopuszczał oraz na które przyzwalał. Ten tekst nie jest też próbą frontalnego ataku personalnego. Działalność Sławka Sierakowskiego znam i w znacznej części szanuję. Nie chciałabym jednak milcząco przyzwalać, by wyzysk, przywłaszczanie autorstwa, etc. pozostawały bez komentarza. Chciałabym zachęcić inne feministki do zajęcia stanowiska. 

Svetlana Mintcheva, wybitna badaczka cenzury, napisała kiedyś, że głównym zadaniem cenzury dzisiaj i jej głównym celem jest pozbycie się cenzora. W przypadku Sławka możemy mówić o wycofaniu własnej politycznej sprawczości, własnego udziału w procederze wykorzystywania, wyzysku i przywłaszczenia. Wyciszająca warstwa śniegu spadła niestety również na środowiska postępowe i feministyczne, skoro tekst Sławka, w moim przekonaniu skandaliczny, nie tylko nie doprowadził do wycofania poparcia dla jego autora, ale również potraktowany został jako żenujący „wypadek przy pracy”, a nie oznaka poważnego w gruncie rzeczy problemu. 

Proszę mnie źle nie zrozumieć: bardzo się cieszę, że Sławek przeczytał książkę Shany Penn oraz że próbuje wyciągać z niej wnioski. Cieszy mnie również, że postanowił ujawnić niechlubny proceder wykorzystywania pracy i kreatywności własnej partnerki. Nie cieszy mnie natomiast to, że na całe 5 lat tego wyzysku nie ma żadnej środowiskowej reakcji, że pracujące ze Sławkiem koleżanki-feministki postanowiły nabrać wody w usta i ograniczyć się do pokątnych komentarzy, etc etc. Uważam, że niestety czyny mają swoje konsekwencje. I że jesteśmy – my, feministki, lewicowe teoretyczki i aktywistki i tak dalej – ostatnimi osobami, które mają prawo w tej sytuacji „wybaczać” czy „odpuszczać”. Gdyby Sławek skierował swoje słowa bezpośrednio do swojej partnerki – świetnie. Ona miałaby pełne prawo mu wybaczyć, nie reagować, poszukać śniegu w czerwcu. Natomiast gdy robimy to my, osoby, którym jednak zależy na równości, sprawiedliwości społecznej, równouprawnieniu, to w gruncie rzeczy przyklepujemy starą dobrą niesprawiedliwość, strojąc się w piórka sprawiedliwych tego świata, którymi przecież nie jesteśmy, ignorując kilka lat nadużyć, jakich Sławek się wobec swojej partnerki dopuszczał. 

Inaczej, niż np. Anna Nacher, nie zgadzam się, że tekst Sławka Sierakowskiego dotyczy jego życia prywatnego. On w tym tekście wyraźnie pisze o tym, że niektórych opublikowanych pod jego nazwiskiem tekstów on sam nie napisał, że jest praca wykonana przez kogoś, kto za to nie otrzymał za jego pełnym przyzwoleniem żadnej symbolicznej czy finansowej gratyfikacji, etc etc. 

Może jestem staroświecka, ale swoją pozycję polityczną traktuję serio. Jeśli opowiadam się za równouprawnieniem, to nie po to, żeby zmuszać moje partnerki czy partnerów do pisania za mnie tekstów, albo ich do tego namawiać, albo im na to przyzwalać. Sławka Sierakowskiego diagnoza rzeczywistości społecznej, w myśl której: 

„Gdzie po to, żeby zostać wysłuchanym, trzeba wyrobić sobie nazwisko. Ulegają temu nawet najbardziej świadome jednostki. Podporządkowują sobie innych i wykorzystują. Osób podatnych na to nie brakuje. Są to głównie kobiety, przyzwyczajone do ról podrzędnych, choć często obdarzone wyższymi kompetencjami niż osoby, którym pomagają.”

jest zasłyszanym przez niego komunałem, a nie efektem lat pracy i doświadczeń. Jego wynurzenia na temat konieczności ujawnienia niewidzialnej pracy jego partnerki sprawiają wrażenie obrony przed mogącym nastąpić atakiem, a nie szczerego wyznania kierowanego chęcią naprawienia czegokolwiek w świecie. Jeśli Sławek nie ma ochoty niczego w świecie zmieniać, a, jak widać, jest mu w nim całkiem wygodnie, może niech łaskawie pozostawi feminizm feministkom i innym zainteresowanym? Niech nie podciera sobie pupy przekonaniami, które dla innych osób są ważne? Niech nie próbuje zasłaniać się przed krytyką czy sankcją, która spadłaby na każdą inną osobę, która dokonałaby takich nadużyć? 

O swojej pracującej za niego i dla niego dziewczynie Sławek pisze tak: „Tytułowa Cveta Dimitrova jest doktorantką w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego, stypendystką Uniwersytetu Yale i niewidzialną działaczką środowiska Krytyki Politycznej, któremu poświęciła prawie pięć lat, choć formalnie nigdy do niego nie należała. O tej dziwnej sytuacji jest ten tekst.”  Moja prywatna hipoteza jest oczywiście taka, że na partnerkę Sławka padał śnieg. 12 miesięcy w roku, 24 godziny na dobę. A sytuacja wcale nie jest dziwna. Sytuacja jest straszna i wynika – jak się może droga Czytelniczko/ku już domyślasz – Z DECYZJI I WYBORÓW SZEREGU OSÓB. W tym autora cytowanego tutaj tekstu. Ale również feministek na co dzień pracujących w KP, działających w jej redakcji i tak dalej. 

W każdym dowolnym momencie Sławek Sierakowski mógł podzielić się – nazwiskiem, pozycją społeczną, autorstwem, nawet honorarium, ze swoją partnerką. Mógł zaprosić ją do współpracy z Krytyką Polityczną, do pracy w tym periodyku i tak dalej. A jeśli o tym notorycznie zapominał – może mogły mu o tym przypomnieć koleżanki? Oprócz Agnieszki Graff, która parę dni temu zastanawiała się jeszcze, czy może Sławkowi na jego tekst odpowiedzieć, nie widzę żadnej, ale to żadnej próby reakcji na zaistniałą sytuację. A byłyby dobre powody. 

Dlaczego? Dlatego, że koniunkturalizm, paternalizm i patriarchalizm mają krótkie nogi. Można na nich jechać całkiem długo, jak niektóre starsze osoby z redakcji KP, np. Cezary Michalski, albo krótko, ale hucznie, jak być może będzie ze Sławkiem, którego koleżanki i koledzy najwyraźniej zapomnieli ostrzec, że jak się popełnia plagiat czy przywłaszcza czyjąś pracę można za to ponieść takie konsekwencje, jak swego czasu niejaka Eliza Michalik. 

Sławek, ja też żyję w tym świecie pełnym wyzysku i jakoś nie przywłaszczam sobie pracy innych ludzi, nie wykorzystuję partnerek, nie mam też zgody na taki wyzysk. W tej sytuacji, kiedy publicznie wyznałeś, co narobiłeś, miej też odrobinę przyzwoitości i wycofaj się na jakiś czas z życia publicznego, przekazując kierownicze stanowisko w Krytyce komuś, kto nie stosuje takich praktyk, jak te, które sam stosujesz i które tak skwapliwie opisałeś. Zaoszczędzony w ten sposób czas poświęć proszę na pójście na jakiś warsztat antydyskryminacyjny, podczas którego może się dowiesz, jak nie postępować w taki sposób, bo naprawdę można. Sugerowałabym również jakiś mały „audycik” w Krytyce, bo najprawdopodobniej niektórzy koledzy zachęceni Twoim przykładem działali dokładnie tak, jak Ty. I przede wszystkim – nie unikaj i nie dezawuuj słów krytyki jakimiś „post-scriptami”. Ludzie mają prawo się głośno zastanawiać, co począć po takiej serii nadużyć, i niestety zrobienie smutnej miny nic tu nie pomoże.

A koleżanki-feministki błagam o zajęcie stanowiska w tej sprawie. Bo niewidzialnej pracy nie wystarczy zbadać, opisać czy wskazać. Niewidzialna praca zniknie dopiero wtedy, kiedy zaczniemy na nią reagować oraz podejmiemy kroki mające na celu usunięcie jej warunków możliwości, oduczenie się starych, patriarchalnych wzorców oraz wypracowanie nowych. O tym pisała bell hooks, której książkę dla Krytyki Politycznej przetłumaczyłam i która cieszy się sporą popularnością. Obawiam się, że w Krytyce jest znacznie więcej wyzysku i niewidzialnej pracy. Nie miałybyście ochoty zadbać, żeby to się wreszcie skończyło?

Pisanie tego tekstu o śniegu w lecie nie jest niczym przyjemnym. Nie czuję się lepsza od Sławka, sama mam liczne fatalne nawyki, szczęśliwie nie podpisuję własnym nazwiskiem cudzych tekstów. Ale nie zasłaniam się rzekomą niemożliwością zmiany świata. Pracuję nad sobą i szukam sposobów zmiany tak własnych naleciałości patriarchatu, jak i jego aktywności w otaczającym mnie świecie. Jeśli chcemy, żeby słowo „lewica” znaczyło cokolwiek, musimy niestety takie rzeczy robić. Jeśli zaś chcemy znaleźć się na politycznej prawicy – po prostu tam pójdźmy. Ale nie udawajmy, że samo wyznanie błędów już je naprawia. Bo tak nie jest i świetnie o tym wiemy. 

dr Ewa Majewska

design & theme: www.bazingadesigns.com