Sitnicka: Zdrowe polskie dziewczyny

Występ Cleo i Donatana na tegorocznym konkursie Eurowizji od początku wytykany był jako seksistowski. Ostateczne wyniki tego przedziwnego plebiscytu odkryły przed nami głębię kulturowego konfliktu, który tak dobrze znamy z rodzimej debaty.  Eurowizja stała się ostatecznie placem boju, na którym starły się dwie wizje Europy. Ich symbolami są zdrowe polskie dziewczyny przeciwstawione brodatemu dziwolągowi.

1_EUROVISION_740_412_80fot. dziennik.com

Muzyczny projekt Donatana jest konsekwentnie promowany nieobcą polskiemu odbiorcy reklam taktyką szczucia cycem. W rodzimym marketingu zasada „sex sells” sprowadza się do prostej ornamentyki, w której to nagi biust sprzedaje blachodachówki, kaloryfery i kebaby. W przypadku muzyki przedsiębiorczego producenta kobiece ciało jest już czymś więcej niż prostym wabikiem mającym nabijać wyświetlenia na youtube. To składnik, ale też i uniwersalny nośnik wartości, które promowane są jako „słowiańskość” i „powrót do korzeni”. Seksizm jest tylko elementem tej misternej konstrukcji i nie jest li tylko właściwym dla kultury popularnej uprzedmiotowieniem kobiet.

Polski hip-hop jedynie pozornie jest bezpośrednim spadkobiercą duchowym swojego amerykańskiego ojca, którego tradycyjna mizoginia jest po prostu konwencją traktowaną z przymrużeniem oka. Jeśli chodzi o rodzimą scenę, to mniej martwi mnie pocieszny hipermaskulinizm niż promowanie pseudokonserwatywnych wartości i udawanego szacunku, śpiewając o „dobrych kobietach”, które różnią się od „dwulicowych kurew” (Firma), czy o tym, że „porządna dziewczyna nie da ci w pierwszym miesiącu znajomości” (O.S.T.R.). W przypadku „My Słowianie” mamy do czynienia z podobnym rodzajem treści afirmatywnych. Nie chodzi tu oczywiście o żaden katolicki czy bogoojczyźniany tradycjonalizm, ponieważ, jak deklarują twórcy, słowiańskość rozumieją jako przedchrześcijańską formację kulturową, czyli seksualnie nieco promiskuityczną. Słowiańska kobieta ma więc w sobie trochę z Hestii, co to napali w piecu i masło ubije, ale przede wszystkim jest kształtną dziewuchą, za którą ganiają chłopaki, żeby sobie z nią pofiglować w sianie. I na tej słowiańskiej (polskiej) wsi, cielesność jest naturalna, rozbuchana, a przede wszystkim ordynaryjnie heteroseksualna. Słowem – zdrowa. Baba się ładnie prezentuje, chłop na niej zlega i wszyscy są szczęśliwi i niewinni jak przed zjedzeniem owocu z drzewa poznania normalności i pojebania (tzn. dobra i zła). „My Słowianie” jest właściwie tylko jedną z cegiełek w panoramie duszy Polaka (Słowianina), którą Donatan odmalowywał pospołu z najbardziej prominentnymi raperami w swoim projekcie „Równonoc”. Gdyby zrobić destylat z treści, których mamy okazję na tej płycie wysłuchać, brzmiałby on następująco: „My nie lubimy robić, chyba że się upić i pobić”.

Najważniejszym jednak przesłaniem, jakie niesie w sobie utwór Cleo i Donatana, jest dobitne wyartykułowanie myśli, która polską kulturę i zbiorowe imaginarium porasta jak kłącze. Polki należą do Polski. Do polskich mężczyzn, do polskiej ziemi. Są dobrem narodowym, ale i też surowcem naturalnym, do którego prawo co do zasady mają polskie chłopaki, ale po który czasem wyciągają ręce jacyś obcy. „My Słowianie wiemy jak nasze na nas działa”. Zdrowe, dorodne, normalne Polki są nośnikiem zdrowej, normalnej polskiej kultury, ich ciała są ciałem ojczyzny. Wanda, co Niemca nie chciała, pewnie by zapłakała widząc na youtubie filmik, na którym starszy pan z niesmakiem opowiada o tym, jak to „milion Niemców codziennie dupczy polskie Polki”. Jeszcze 70 lat temu za taki numer (numerek) kolaborantka – zdrajczyni ojczyzny – dostałaby kulkę w łeb. No, ale drzewiej było lepiej, a teraz to jest „unia brukselska” i rozpasanie i, jak puentuje pan z filmu, „my do tego kurewstwa należymy”.

Nowe czasy przynoszą nowe możliwości rozkradania i wyprzedawania naszych polskich surowców. Erazmusy, all inclusive w Sharm-El-Sheikh, emigracja zarobkowa na Wyspy to tylko kilka przykładów okoliczności sprzyjających puszczaniu się polskich Polek. Dwa lata temu Pokój z widokiem na wojnę, warszawski skład należący do wytwórni Prosto, spłodził utwór muzyczny o tytule „Egzotyczna przygoda”, który jest kamieniem milowym „polskiej myśli heteronormatywnej”. Poznajemy tam historię dwóch dziewczyn, które dopuszczają się kontaktów z obcą tkanką narodową. Ola, „całkiem ładna”, wdaje się w romans ze studentem z Erazmusa, Bożenka, „trzydrzwiowa szafa”, nawiązuje erotyczną relację z tubylcem w egipskim kurorcie. Finał jest taki, że pierwsza musi wychowywać hiszpańskiego bękarta, a druga zapieprzać w pocie czoła w budzie z kebabem. Narrator poucza dziewczyny w refrenie „Czy marzy Ci się egzotyczna przygoda? (..) Głupia zdziro, idź na całość, lecz nie oczekuj cudów. Życie to nie scenariusz z Hollywood’u”. I tak jak współczujemy albo też wyśmiewany te indywidualne historie dziewczyn, co to się niefortunnie puściły, myśląc, że złapały „ciapatego księcia”, tak gdzieś podskórnie odczuwamy, że wszyscy Polacy przeżywają tę egzotyczną przygodę z lewackim, rozpasanym Zachodem. I że skończy się ona tak, że Unia nas wyrucha, wybudują nam minarety, a przyszłe pokolenia bekną za te rolnicze dotacje i fundusze europejskie.

W ten kontekst polska propozycja eurowizyjna wbija się klinem. No bo z jednej strony Polki takie ładne, trzeba je zaprezentować. A jak już je pokażemy, jako ten produkt swojski i dobry, bo swojski, zupełnie jak ta wódeczka, śmietanka i masełko, o których jest śpiewane, to musimy się już jakoś pogodzić z faktem, że produkt ten może iść na eksport. „My Słowianie” zdecydowanie opowiada się za wolnym, globalnym rynkiem – „zjeżdżają do nas z wielu świata stron. Tu dobra wódka i dobre dziewczyny, szukaj u nas idealnych żon”. I ten nieznośny dysonans wybrzmiewał już przed Eurowizją – nie wiadomo, dla kogo te Słowianki świecą dekoltem – dla Polaków czy dla obcych? I czy to, że tak machają tymi biustami, to jest dobra promocja polskich zasobów naturalnych, czy już kurwienie się i nęcenie zachodniego widza stereotypową „łatwą dziewczyną z Europy Wschodniej”?

Mając to wszystko na uwadze, oskarżanie utworu Donatana i Cleo po prostu o seksizm wydawało mi się szalenie płaskim zabiegiem. Przypadek chciał, że ta polska/słowiańska pulpa ideologiczna trafiła na zjawisko o nazwie Conchita Wurst, co odpaliło prawdziwą hekatombę komentarzy i opinii i wyrzuciło na powierzchnię to, co wcześniej było raczej skryte.

Patrząc na reakcje uczestników/czek tego cyrku, można sobie jak w soczewce obejrzeć i popodziwiać ten piękny culture clash. Oto nasze dorodne dziewczyny przegrywają z chudą kobietą z brodą i męskimi genitaliami. I ten spedalony wybór spedalonej Europy jest nie tyle gestem preferencji seksualnych, ale gestem politycznym. Kres cywilizacji jest już blisko. Donatan pyta nas symbolicznie na swoim fanpejdżu „Quo vadis, Europo?”, wklejając zdjęcia Conchity i naszych Słowianek. Używa określeń „nasze zdrowe dziewczyny” przeciwstawiając je „babie z brodą”, temu wybrykowi natury (albo i kultury). Świadomie czy nie, używa on tego samego języka, którego używała nazistowska propaganda przeciwstawiając zdrowe, rumiane, aryjskie Brunhildy tym parszywym, chorym, zniewieściałym Żydom. Przekaz jest prosty: cycki albo choroba. Uniwersalny  seksizm narodowo – radykalny albo zagłada cywilizacji białego człowieka.

Cała ta historia i awantura wokół tegorocznej Eurowizji wprost ugina się od symboliki. Przecież głosy Polonusów/ek z Wysp zostały zneutralizowane przez antypolskie głosy jury. Podobnie wydarzyło się i w innych krajach, gdzie lud polskiej diaspory wybrał zdrowie i normalność, a włodarzy telewizyjni promowali to austriackie dziwadło z kraju Hitlera (co by się w grobie przewrócił, gdyby go miał). Tu już nawet nie chodzi o to, że jak ktoś dyma te polskie Polki, to jakby i całą ojczyznę dymał i kalał. Chora Europa wzgardziła panny łonem i cycem! Już nawet i dymać nikt nas nie chce! I to jest dopiero skandal.

Dominika Sitnicka

design & theme: www.bazingadesigns.com