Same Suki: Trudno nas zaszufladkować

Same-Sukiźródło fot.

Mateusz Romanowski: Określacie same siebie na stronie internetowej jako „rewolucyjną kobiecą formację folkową”. Folkowisko i jego babska edycja musi być idealnym miejscem dla waszej muzyki…

Magdalena Wieczorek-Duchewicz: Mnie bardzo bliska jest idea „Folkowiska”, bo przez szereg lat z moim chłopem organizowaliśmy u nas na wsi, w Bożewie, „Majówkę” – coś przypominającego mniejsze „Folkowisko”, z masą warsztatów od garncarstwa, poprzez warsztaty ekologiczne, po zajęcia z jogi. Odbywały się tam różne koncerty, wyprawy w las, kąpiele w rzece Skrwie oraz Wiejskie Igrzyska Olimpijskie. Robiliśmy to przez dekadę i w końcu postanowiliśmy odpocząć, dać pole innym do działania, dlatego bardzo cieszą nas inicjatywy tego rodzaju.
Odnośnie pytania o rewolucyjność, nie wychodzi ona z żadnego twardego założenia, raczej wynika ona z tego, jakimi jesteśmy osobami. Mówimy odważnie, co nam na sercu leży, swoim głosem, i okazuje się to być rewolucyjne, dla wielu nawet nie do przyjęcia. Takie jesteśmy! Myślę, że takie jest też nasze podejście do muzyki. Wyraża się to zarówno w tekstach, jak i technice grania i śpiewania.

MR: Jesteś też zaangażowana w działalność ekologiczną.

MW-D: Zaczęło się to od „Pracowni na rzecz Wszystkich Istot”, której byłam sympatyczką i aktywistką przez kilka lat. Później poprzez działalność mojego męża, który jest prezesem fundacji „Dzika Polska”, prowadziłam mnóstwo warsztatów, np. kontaktu z przyrodą, gdzie wyciąga się ludzi w las i uczy oddychać z drzewami. Bliska jest mi idea głębokiej ekologii, która zakłada, że człowiek jest częścią większej całości, częścią natury, a nie jest jej panem. W międzyczasie uczestniczyłam także w protestach w sprawie doliny Rospudy i itp . Prowadziłam też trochę zajęć dla dzieci i młodzieży z edukacji ekologicznej, a teraz prowadzimy z moim mężem bar z ekologicznym jedzonkiem.

MR: Same Suki nie są twoim pierwszym projektem muzycznym. Mogłabyś opowiedzieć o swoich wcześniejszych dokonaniach?

MW-D: Wszystkie rzeczy, które robiłam wcześniej, miały duży wpływ na moją wrażliwość teraz. Każdy ze składów miał w sobie coś, co mnie muzycznie pociągało. Idąc od końca. Zanim nastał czas Samych Suk śpiewałam w jazzrockowym zespole Le Blue założonym przez Piotrka Maciaka. Zajęłam tam miejsce Beaty Kossowskiej, która śpiewała i grała na harmonijce ustnej w momencie, kiedy zespół nagrywał płytę. Była to dla mnie duża lekcja pokory, dużo pracowaliśmy w studio. Czułam się tam jednak w pewnym stopniu ograniczona pod względem tego, co chcę mówić w muzyce. Nie było to od początku do końca moje dziecko. Sięgając jeszcze głębiej, bardzo ważnym składem był dla mnie Odo Irawo. Graliśmy muzykę afro kubańską, czyli kompletnie inna bajka – bębny i śpiew. Sama muzyka została „przywieziona” na Kubę z Afryki w formie rdzennych rytuałów. Liderem tego składu był nieżyjący już David Saucedo Valle, grający na bębnach bata. Ten skład niestety rozbił się o sprawy interpersonalne. Miałam tam dla siebie nieograniczoną przestrzeń dźwiękową i mogłam eksperymentować z głosem. Cofając się jeszcze głębiej, skończyłam wydział piosenki, gdzie zdobyłam piękny tytuł zawodowy – muzyk wokalista ze specjalnością interpretacji piosenki (mam tak napisane na świadectwie ukończenia szkoły). Bardzo duży wpływ na mnie miały zajęcia z aktorką Małgorzatą Kaczmarską. Mam też za sobą długą przygodę z piosenkami Agnieszki Osieckiej, brałam udział w festiwalu fundacji Okularnicy „Pamięta jamy o Osieckiej”. Przez cały ten czas trwała moja znajomość z Bogdanem Hołownią – muzykiem jazzowym, który nauczył mnie wielu rzeczy o muzyce, przy nim nabrałam zaufania dla własnych  improwizacji. Moja mama z kolei śpiewała klasycznie i grała na skrzypcach, ja sama też skończyłam szkołę muzyczną pierwszego stopnia. Jako dziecko śpiewałam tez w Fasolkach.

MR: Odnośnie mówienia, „czego się chce”, jesteś w Samych Sukach jedną z osób odpowiedzialnych za teksty…

MW-D: Mamy do tego bardzo demokratyczne podejście. Każda z nas może przynieść tekst, albo zaczątek kompozycji. Na naszej płycie „Niewierne” teksty są autorstwa mojego, Heli Matuszewskiej (grającej na suce biłgorajska, rebabie tureckim, skrzypcach – przyp.MR) i jeden mojego męża. W obecnej chwili teksty pisze też Marta Sołek (grająca na fideli płockiej, suce biłgorajskiej gadułce i lirze greckiej – przyp. MR) i Patrycja Napierała (grająca na bendirze, cajonie, stopie i instrumentach perkusyjnych – przyp. MR).

MR: To między innymi przez teksty prezentujecie się tak różnie od innych nowych folkowych składów. Miejsce punkowego radykalizmu R.U.T-y i pochwalonych zajmuje u was podejście cieplejsze, ironiczne.

MW-D: Właściwie przypomniałeś mi, że też w mojej muzycznej historii, gdzieś na wysokości liceum, grałam muzykę punkową i rockową. Pewnie gdzieś w moich kasetach magnetofonowych znalazłby się jakiś zapis tej radosnej twórczości. Ale to wszystko, co nastąpiło potem, sprawiło, że moja wrażliwość skręciła jednak w trochę innym kierunku. Same Suki nie są zespołem punkowym. Trudno nas zaszufladkować, stawiamy na bycie sobą i wyrażanie siebie, swoich poglądów i uczuć poprzez muzykę. Każda z nas pochodzi trochę z innego muzycznego świata i to słychać. Bardzo się cieszę, że jesteśmy odbierane jako ciepłe i ironiczne.

MR: Polski folklor podobno „wyniosłaś z domu”?

MW-D: Mam bardzo dawne wspomnienie z dzieciństwa. Nie wiem, ile mogłam mieć lat, cztery, może pięć. Dom mojej babci. Stół. Wódka. Bardzo dużo jedzenia. Torty. Bardzo dużo ludowych piosenek śpiewanych przez całą rodzinę. Dzisiaj staramy się selekcjonować wpływy poszczególnych regionów: Mazowsza, Kurpiów. Wtedy tego nie było. Grało i śpiewało się wszystkie zasłyszane melodie. Gdy byłam mała, moja babcia namiętnie słuchała ze mną audycji Polskiego Radia, w których dużo było śpiewów ludowych z różnych regionów. Moja mama znała z kolei sporo przyśpiewek góralskich i gdzieś to wszystko we mnie zostało.

MR: Jako kompletny laik w tej kwestii chciałem się zapytać o to, jak wygląda praca nad muzyką w zespole folkowym. Punktem wyjścia są polskie melodie ludowe, ale skąd je czerpiecie? Jak to działa?

MW-D: Nie wiem, czy jestem w stanie dokładnie odpowiedzieć na to pytanie. Dla mnie z każdą twórczością jest jak z odkrywaniem czegoś, co już dawno jest. Jak z czymś, co jest przysypane piaskiem, który się powoli odsypuje. Tak jest z tworzeniem tekstu, tak jest z odkrywaniem melodii. Ja na przykład dużo słuchałam płyt polskiego radia i nagrań źródłowych, sporo melodii chodzi mi po głowie nie wiadomo skąd, a potem okazuje się, że są skądś. Nagrania są dla mnie inspiracją, punktem wyjścia, które może rozwinąć się w coś zupełnie nieoczekiwanego. Nie ma jednej zasady pracy nad muzyką.  Np. jakiś czas temu na jednej z prób, Marta Sołek przyniosła melodię ludową z konkretnym groovem i tekstem, w zasadzie miała gotowy pomysł na utwór. Ja zaś słuchając jej wyobraziłam sobie tę melodię Marty w połączeniu z inną, która też fajnie pasowała pod tekst. Połączyliśmy folklor z Suwalskiego z folklorem z kompletnie innych rejonów i wyszło coś niespotykanego, wyszedł nam z tego w zasadzie blues.

MR: Dorobiłyście się bardzo fajnego klipu. Wygląda, jakby wszyscy na planie cudownie się bawili.

MW-D: Cały teledysk, począwszy od scenariusza, skończywszy na rzeczach związanych z dekoracjami stworzyłyśmy same. Spora część akcji toczy się w moim ogródku, część na naszej sali prób, bierze w nim też udział moje łóżko. Same też zebrałyśmy fundusze, odkładając część zarobków z koncertów. Na planie bawiłyśmy się świetnie, bo grają w nim nasi znajomi, znajomi znajomych i rodzina. Moja teściowa pali papierosa, tata macha paskiem na mamę Heli, siostrzenica sypie się kredą z koleżanką z ławki, mąż szarpie koleżankę, także przekrój mnóstwa znajomych i rodziny. Mam mnóstwo satysfakcji z tego, jak wszystko wyszło.

MR: Te wakacje oprócz „Folkowiska” są dla was aktywne koncertowo.

MW-D: Oprócz „Folkowiska” gramy w te wakacje na „Dźwiękach Północy”, „Globaltice” i „OFF Festivalu”. Z aktywności poza-koncertowych bierzemy udział w konkursie na warszawski szlagier. Nasz szlagier jest specyficzny i bardzo w klimacie „Folkowiska”. Nazywa się „Warszawianka”.

MR: Myślicie już o nowym materiale?

MW-D: Mamy już wielki zapas zaczętych utworów, nad którymi chciałybyśmy usiąść i popracować. Na przełomie sierpnia i września na pewno to zrobimy. Na to potrzeba czasu spędzonego razem, spokoju i atmosfery pracy.

design & theme: www.bazingadesigns.com